30 listopada 2024

loader

Dla kogo jest muzyka na żywo?

fot wikicommons

Terry Pratchett opowiadał w swoich książkach o świecie zupełnie innym od naszego, płaskim dysku, unoszonym w kosmosie na grzbiecie czterech słoni. Jednocześnie jednak opisywał w nich najbliższą mu rzeczywistość. Pisał o mechanizmach społecznych w starożytnym mieście Ankh Morpork – i robił to tak, że od razu lepiej rozumiało się Londyn, który kochał. 

Napisał pewnego razu o powstaniu rock‘n rolla. Była w jego opowieści zapodziana przez Bogów gitara, o własnych intencjach, była pierwsza grupa muzyków i jeden, najbardziej niepraktyczny z nich, który po zetknięciu z mistycznym instrumentem zrozumiał, że musi grać, że ludzie muszą go słuchać i – jeszcze jedno – że muzyka musi być za darmo, że jest prawem człowieka. 

My w Polsce też mamy swoją bajkę o muzyce. Jan Kiepura, jeden z najwspanialszych polskich tenorów, symbol przedwojennej Warszawy, obiecywał w nadawanych przez radio w czasie II wojny światowej obwieszczeniach, że będzie „śpiewał w salach koncertowych i na taksówce – na ulicy. Biednym i bogatym”. I rzeczywiście – po wojnie wracał, a potem śpiewał tłumom, zgromadzającym się pod jego hotelem, z balkonu i na ulicy. 

Dopiero kiedy usłyszałam te historie uderzyło mnie, że właśnie z tego założenia wychodzili ludzie tworzący Woodstock. Rock and roll polegał na wolności – i jako taki musiał być za darmo. Muzyka dostępna na tysiącu łatwo dostępnych nośników to bardzo nowa rzecz. A jak nowa jest muzyka słuchana i dostępna powszechnie, nie tylko na operowych salach i zamkniętych koncertach? Czy zaczęła się z radiem? Rock n’ rollem? Jazzem? Bluesem w gettach? Myślę, że dużo wcześniej. Jedni ludzie chcą śpiewać, a drudzy tego słuchać. Instrumenty muzyczne odnajdywane są na stanowiskach archeologicznych, były w chatach chłopskich i we dworach. Muzyka towarzyszy osadom ludzkim od zawsze, tak jak opowieści i tak jak marzenia. 

Jaka będzie legenda o grajku, pozostała z naszych czasów? Och, mam nadzieję, że każdy znajdzie swoją. Moja jest taka, że kilka lat temu Dawid Podsiadło przyjechał do miasta wojewódzkiego, w którym mieszkałam i zaśpiewał cały koncert za darmo dla dwustu osób zgromadzonych pod sceną. To był ostatni koncert Dawida, na którym byłam – na kolejne ciągle nie zdążam kupić biletów – wyprzedają się w kilka minut. 

Nie sugeruję bynajmniej, że artyści powinni śpiewać nam za darmo i jeść powietrze. Ale w rzeczywistości im mniej pieśniarze potrzebują pieniędzy, tym więcej ich żądają. Luki płacowe pomiędzy lokalnymi artystami a gigantami streamingowymi są jednak nieprawdopodobnie wielkie. 

Przytaczam tu „bajki”, a bajki się trochę zmyśla, i przede wszystkim opowiada się je ku pokrzepieniu serc. Jaka jest rzeczywistość? W rzeczywistości największe gwiazdy muzyki przylatują na koncerty do Polski tylko po to, żeby wyceniać miejsca na najwyższych trybunach na pół tysiąca złotych. Kilka tygodni temu rozpoczęła się sprzedaż biletów na koncert na Narodowym, bijącego rekordy popularności na świecie piosenkarza The Weekend, który oferował za ponad 200 złotych miejsca na koncert za sceną – bez widoku na nią. Na szczęście Urząd Ochrony Konsumenta zdążył już zirytować się tą ofertą. 

Ale na przykład model wyznaczania przez artystów widełek cenowych biletów, które to widełki są kompletnie torpedowane przez korporacyjne opłaty serwisowe, jest już powszechny. Doświadczenie słuchania muzyki na żywo i stania pod sceną kosztuje tyle co minimalna pensja miesięczna. Można wydać pieniądze na dwa tygodnie wakacji pod namiotem – albo jeden koncert. 

Ale na koniec opowiem Państwu bajkę. Bajkę o tym, że zespół The Cure w tym roku wyruszając w trasę, specjalnie zaniżył ceny biletów na swoje koncerty. Jednak ich dystrybutor – Ticketmaster, kompletnie się tym nie przejął i opłatami serwisowymi zrównoważył sobie braki finansowe. Finał był jednak taki, że po interwencji muzyków, firma przeprosiła, zadeklarowała chwilową amnezję – i zwróciła kupującym różnicę z nadwyżki cen. Obecnie poddana jest dochodzeniu prowadzonemu przez Kongres Stanów Zjednoczonych, po tym jak sztucznie zawyżała ceny biletów na koncerty Taylor Swift. Proces ten jest pierwszym, kontrolującym monopol firmy na organizowanie koncertów w Stanach, a doprowadziły do niego wściekłe, spragnione żywej i dostępnej muzyki, fanki. 

Jaki jest morał z tych bajek? Każdy byt jest tym, czym jest – a muzyka, muzyka jest wolnością.

Nela Bocheńska

Poprzedni

Odyseja kosmiczna 2001. 55 lat później

Następny

Olga Tokarczuk jest genialną czarodziejką