Nie mam w tej chwili w bezpośredniej pamięci wiedzy o tym, który z europejskich krajów jest ojczyzną dekadencji. Może nastrój na nią pojawił się równocześnie tu i tam, we Francji, w Anglii, w Niemczech?
Jednak we Francji zjawisko to prawdopodobnie rozwinęło się najbujniej, Ryszard Engelking wybrał i przetłumaczył dla wydawnictwa Sic! przeszło dwadzieścia opowiadań francuskich wyrastających z tego kulturowo-duchowego zjawiska z przełomu XIX i XX wieku.
„Były to jakby kulisy teatru figur woskowych, rekwizytornia i tandeciarnia, gdzie je strojono – ubrania w strzępach, połamane meble, ręce bez palców, twarze bez nosów, niekiedy bez oczu dziwaczne płócienne afisze (….)” – ten opis z pierwszych stron opowiadania „Opiekun figur woskowych” Champfleury, otwierającego zbiór, bardzo reprezentatywnie pokazuje tematykę, nastrój i koloryt zbioru.
Nieliczni pisarze reprezentowani w tym zbiorze, to postacie ze stron historii literatury francuskiej, większość to autorzy zapomniani lub uznani za drugorzędnych. Do tych pierwszych wypada zaliczyć Jorsa-Karla Huysmansa, autora słynnego „Na wspak”, uznanego za „biblię dekadentów”, w tym zbiorze reprezentowanego opowiadaniem „Z prądem”, Octawa Mirbeau, autora „Dziennika panny służącej”, zekranizowanego w 1963 roku przez Luisa Bunuela z Jeanne Moreau w roli tytułowej, czy katolickiego pisarza Leona Bloy. Marcel Schwob sytuuje się na granicy – przez wiele lat zapomniany, ostatnimi czasy jest ponownie odkrywany.
Pozostali autorzy, m.in. Henry de Regner, Jean Richepin, George Rodenbach czy Jean Lorrain, wydobyci zostali z niszy.
Znajdujemy w tym zbiorze dziwactwa, groteskę, rozpasane instynkty, zwyrodnienia, perwersje, zbrodnie seksualne, makabrę, demony („Lilith”) i demoniczne lustra, widma, fascynację śmiercią, obsesyjne ekscesy, z dodatkiem ironii, melancholii, oniryzmu, nostalgii.
Jest pamiętnik seryjnego mordercy kobiet, opowieść o „wampirce”, opowiadanie o niechętnej mężowi mężatce, w która akceptuje go dopiero po spełnieniu cielesnym z byłym kochankiem, makabryczne (oparte na faktach) opowiastki o wykorzystywaniu resztek straconych skazańców (skóra, jelita) do produkcji galanterii skórzanej. Lektura „Z prądem” Huysmansa jest frapująca nie tylko z powodu walorów literackich, ale także przez swoją szyderczą, biorąc pod uwagę francuski kontekst, wymowę.
Oto bowiem Paryż (będący malowniczą i tajemniczą scenerią większości opowiadań) jest też miejscem masowej produkcji ohydnego, obrzydliwego, brudnego jedzenia, co stanowi jeden z głównych wątków obszernego opowiadania. Można to uznać nie tylko za realistyczny, a raczej naturalistyczny, demaskatorski obraz paryskiej gastronomii, ale przede wszystkim za drwinę z francuskiego mitu kulinarno-gurmandystycznego („najsłynniejsza kuchnia na świecie”). Na makabryczno-szyderczych konceptach oparte są dwie świetne, lakoniczne nowele Leona Bloy (”Staruszek rezydent” i „Ostatni wypiek”), ale zdradzenie ich potencjalnym Czytelnikom byłoby nielojalnym pozbawieniem ich przyjemności bycia zaskoczonym.
Jak to w przypadku francuskiej dekadencji, nie obyło się też bez wisienki na torcie, czyli bezceremonialnego ateizmu („Dlaczego Kościół postanowił uczynić przedmiotem swej wiary najbardziej niedorzeczne wierzenia? Nie mogę przecież zgodzić się na dziewictwo położnicy ani boskość opłatka wyrabianego przez fabrykanta makaronu”).
Ten dekadencki zbiór to lektura w sam raz dla zmęczonych nadmiernie już, do ostatnich granic, odmitologizowanym, przyziemnym światem współczesnym. Realizm i przyziemność dobra rzecz, ale nie popadajmy w przesadę w tym względzie.
Dawka fantasmagorycznej niesamowitości może być ubarwieniem szarej egzystencji.