9 listopada 2024

loader

Fredro pisał dzieła organiczne

fot. wikicommons

Z pewnością jednak nie był pisarzem konwencjonalnym. Warto odkryć poza rozmaitymi chwytami komediowymi w jego utworach istotę rzeczy, a ta jest okrutna – mówi w rozmowie z Grzegorzem Janikowskim historyk teatru prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska. 230 lat temu, 20 czerwca 1793 r., urodził się Aleksander Fredro.

Obchodzimy 230. rocznicę urodzin Aleksandra Fredry. W Sejmie podjęto uchwałę o ustanowieniu 2023 r. Rokiem Fredry. Jest pani historykiem teatru, znawczynią dramatu. Pragnę zapytać, kim jest Fredro dla polskiego teatru.

W odpowiedzi mogę się posłużyć cytatem, i to nie byle czyim, bo z pracy Aliny Witkowskiej i Ryszarda Przybylskiego – autorów monumentalnej księgi pt. „Romantyzm”. Mowa tu o podręczniku literatury polskiej wydanym ongiś przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe. Otóż, gdy sięgniemy do tego tomu, przeczytamy o Fredrze, że „jest to najświetniejszy – cytuję dokładnie – komediopisarz polski wszystkich czasów”. Powtórzę: „najświetniejszy komediopisarz polski wszystkich czasów”, żeby podkreślić tę niebudzącą wątpliwości pochwałę.

Czy tak zawsze uważano? To pytanie niesłychanie ważne, bo losy Fredry – także literackie – są dość zawiłe. Przyznam, że zawiłość zarówno losów literackich, jak i prywatnych bardzo mnie pociąga w biografii Fredry, chociaż zajmuję się bardziej recepcją jego dzieła aniżeli dziejami Fredry i jego rodu. Sporo jednak wiemy, bo przecież napisano już bez liku prac na jego temat.

Zacznijmy od tego, co on sam myślał o sobie. Przypominam, Aleksander urodził się ok. 20 czerwca 1793 r., chociaż nie jesteśmy pewni tej daty dziennej, gdyż posługujemy się jedynie metryką chrztu, a nie mamy metryki urodzenia. Dożył lipca 1876 r. Pod koniec życia rozliczał się z różnymi obowiązkami i zajęciami – i napisał nawet swoją klepsydrę. Na tej klepsydrze pod nazwiskiem Aleksander Fredro żądał, by napisać dwa słowa: „żołnierz, poeta”. Ponieważ jego rodzina uznała, że to zbyt skromne określenie, zamieniono tę krótką formułę na – i tu znów cytuję to, co jest umieszczone na tablicy nagrobnej – „żołnierz napoleoński, ojciec komedii polskiej”. Oto formuła, z jaką się zetkniemy, gdy odwiedzimy miejsce pochówku Fredry w jego parafialnym kościele w Rudkach. Ten kościół jest położony niedaleko Beńkowej Wiszni, w której gospodarował jego ojciec Jacek Fredro, a następnie gospodarował przez jakiś czas, zanim nie przeniósł się do Lwowa, sam Aleksander.

W czasach powojennych w Rudkach było kilku badaczy i z przerażeniem patrzyli, jak ten cmentarz i pochówki w krypcie kościelnej, w specjalnym gmachu dobudowanym do świątyni, niszczeją. W jakim są straszliwym stanie. Prof. Bogdan Zakrzewski odwiedzał Rudki i bodaj pierwszy po II wojnie światowej miał możliwość zobaczenia truchła Fredry. Rozpoznał go, bo zobaczył resztki charakterystycznej twarzy i bogaty, choć już bardzo zwątlony, kontusz. Uczynił rzecz, która przeszła do historii, a opowiadał o tym szeroko swoim przyjaciołom z Uniwersytetu Wrocławskiego, na którym pracował. Zdał też relację znanemu historykowi teatru prof. Januszowi Deglerowi.

Otóż, dostał się do środka tego kościoła i krypty, które zostały zamienione na magazyn różnych chemikaliów i przyborów rolniczych. Były zdewastowane, jak wiele kościołów na terenie sowieckiej Ukrainy. Zakrzewski, zmyliwszy czujność strażnika i stwierdziwszy, że nikt go nie widzi, odłamał palec Fredry! Ta historia palica Fredry jest historią niezwykłą, bo prof. Zakrzewski owinął ten odłamany palec w chustkę i schował do kieszeni. Dał jakiś banknot dolarowy strażnikowi, czym go udobruchał. Następnie z tym palcem przejechał granicę, mimo że na niej sprawdzono dokładnie jego walizki, w których wiózł materiały z lwowskiego Ossolineum, gdzie przez dłuższy czas pracował w archiwum. Palca nie znaleziono, bo był cały czas w kieszeni spodni profesora. Jak głosi legenda, potem we Wrocławiu w mieszkaniu prof. Zakrzewskiego odbywały się cotygodniowe zebrania naukowe, a palec Fredry umieszczony w specjalnym etui wisiał ponad głowami zebranych. Po jakimś czasie uznano, że trzeba zrobić Fredrze pochówek. Po długich staraniach i wahaniach, gdzie pochować we Wrocławiu ten szczątek Fredry, zwrócono się do zaprzyjaźnionego proboszcza w parafii św. Maurycego. I tam właśnie wmurowano ten palec Fredry w ścianę i umieszczono stosowny napis, informujący, że tam są pochowane szczątki wielkiego pisarza.

Fredro uważał się za żołnierza i poetę?

Przez pięć lat był żołnierzem napoleońskim u boku Józefa Poniatowskiego. Potem walczył w wielu oddziałach, uczestniczył w kampanii napoleońskiej roku 1812, czyli wojnie, którą Napoleon wydał Rosji. Wracał z tej wyprawy ledwo żywy i gdyby nie dobroć jakiegoś chłopa, który go ocalił, chyba byśmy nie mieli tego największego i najwybitniejszego komediopisarza.

Z wojska został zwolniony w roku 1816, gdyż jeszcze po tym epizodzie straszliwej przeprawy z Rosji na ziemie polskie zdołał pojechać do Paryża. Znalazł się w asyście adiutantów Napoleona. I jednak z wielkim żalem musiał cesarza pożegnać, gdy ten został odesłany na Elbę. Schorowany wrócił do Polski w roku 1816. Skierował się ku Beńkowej Wiszni, do majątku, którym zawiadywał jego ojciec i liczne rodzeństwo. W rękach ojca przeszedł kolejny etap wychowania. Nabył cech i wiary, która kierowała całą resztą jego żywota. Mianowicie, docenił wartość życia domowego. Nauczył się tego, że spójność rodziny stanowi największą wartość moralną i patriotyczną.

Tu na ważnym marginesie dodam, że – jak mówią historycy literatury – Fredro pisał „dzieła organiczne”. Skupione na wydarzeniach i sprawach, które ukazywał w komediach, natomiast te dzieła komediowe nie dotyczyły jego życia prywatnego. Nie aprobował, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, literackiego ekshibicjonizmu. Napisał 39 utworów, ale tworzył dzieła, które w gruncie rzeczy nie były mocno związane z tym dramatycznym okresem, czyli okresem zaborów, w którym przyszło mu żyć. Może to właśnie tak fascynuje w jego biografii.

Z pewnością jednak Fredro nie był pisarzem konwencjonalnym. Warto odkryć poza rozmaitymi chwytami komediowymi w jego utworach istotę rzeczy, a ta jest okrutna.

A jakie są trzy najważniejsze utwory Fredry?

Odpowiadając na to pytanie, mogę się po pierwsze posłużyć statystyką wystawień. W kolejnym moim zdaniu mogę przejść do prywatnych moich upodobań. Nie ma wątpliwości, że za arcydzielne komedie uznawane są te, które napisał po Powstaniu Listopadowym, a więc w tym okresie, kiedy przyjmował uchodźców z Królestwa Polskiego i gościł ich u siebie, co groziło mu represjami ze strony Austriaków.

Mianowicie, napisał wówczas pięć słynnych utworów: „Zemstę”, „Dożywocie”, „Pana Jowialskiego”, „Śluby panieńskie” oraz „Ciotunię”, która już nie miała takiej wagi. Te komedie od razu weszły na scenę. Za najpiękniejszą z tego zestawu uważamy przede wszystkim „Zemstę”, która jest przecież niesłychaną wiwisekcją naszych, polskich charakterów. Postacie Rejenta i Cześnika mogą być odzwierciedleniem naszych cech narodowych ujętych w komediowe wzory. Od tamtego czasu do dzisiaj panują wśród nas kłótliwość, zawziętość i pazerność.

Przypomnę, że za te komedie otrzymał niesamowicie ostre oceny od swoich współczesnych, bo cała Polska była wówczas pogrążona w żałobie po Powstaniu Listopadowym. Sam Fredro nie wziął w nim już udziału, bowiem miał prawie 40 lat. Natomiast ciężko za nie zapłacił. Wysłał do powstania i wyposażył dwóch swoich młodszych braci.

Warto też mieć na uwadze, że te komedie Fredry są rówieśne z III częścią „Dziadów”, z „Kordianem”, „Nie-Boską komedią”. Po ich wystawieniu pisano w prasie, iż Fredro „jest pisarzem nieoryginalnym, że naśladuje utwory francuskie i włoskie”, a nade wszystko, że jest „marnym poetą”. I może właśnie dlatego chciał u kresu życia, by uwzględniono w jego nekrologu, że właśnie był poetą. Poetą piszącym wierszem, którym zachwycamy się do dzisiaj. Nie zrezygnował z tej poetyckiej mowy, gdy „złamał pióro” po roku 1835. W latach pięćdziesiątych powrócił do komedii i napisał ich łącznie szesnaście! Ale ani nie pozwalał ich drukować, ani wystawiać.

Właśnie te dzieła „pośmiertne” – jak mawiamy – interesują mnie najbardziej. Niektórych z nich, jak „Wychowanki”, nie nazwał komedią, choć ma szczęśliwe zakończenie, ale „sztuką”, co wówczas oznaczało, iż jest poważnym dramatem. W tych późnych latach swej twórczości Fredro bacznie obserwował świat. Obserwował z odrazą, jak Polaków łączyły przede wszystkim stosunki pieniężne, zaś przyszli małżonkowie informowali się (jak w jednoaktowym obrazie pt. „Teraz”) o stanie swoich kont i na tej podstawie zawierali „un mariage de convenance” (małżeństwo z rozsądku), inaczej „Geschäft”.

W przygotowanym obecnie przez Państwowy Instytut Wydawniczy – z okazji Roku Fredrowskiego – wyborze pism Fredry pod moją redakcją „pośmiertne komedie” znajdą się w trzecim tomie. Czwarty wypełni olśniewający pamiętnik „Trzy po trzy”. Zachęcam, by je uważnie czytać oraz oglądać nowe inscenizacje komedii Fredrowskich, pamiętając przy tym, jak je wysoko wyniósł Tadeusz Różewicz. Powiedział mianowicie z całym przekonaniem o Fredrze: „Jedyny polski dramatopisarz, który zajmował się życiem”.

Nowa edycja dzieł Fredry ukazała się 23 czerwca.

Redakcja

Poprzedni

Oficjaliści mocno niezadowoleni

Następny

Czytać, czytać, dużo czytać