7 listopada 2024

loader

Jesteśmy w Polsce, więc pytam: gdzie się podziała walka kobiet?

Zbyt sentymentalny i czułostkowy jest tytuł tej multimedialnej wystawy („Kto napisze historię łez. Artystki o prawach kobiet”), którą od kilku miesięcy można zobaczyć w warszawskim Muzeum Sztuki Współczesnej na Wybrzeżu Kościuszkowskim.

Ustawa jest bowiem w nastroju waleczna, bezkompromisowa i raczej uderza po oczach i mózgu niż wywołuje czułostkowe nastroje. Zakomponowana w niezbyt dużej sali o kształcie waginy i podzielona na oddzielone od siebie małe salki-segmenty, uderza mocno już w pierwszym punkcie starym, oryginalnym fotelem ginekologicznym, na którym leży nadnaturalnej wielkości kukła kobiety, wykonana z materiałów takich, z jakich wykonuje się szmaciane lalki.
Kukła przypomina czarownicę, wiedźmę, która rodzi. Z jej pochwy wydobywa się pępowina przypominająca długi szatański język. Wokół fotela leżą na wiązkach słomy inne kobiece-kukły, w nienaturalnych, wykręconych pozach, jak w paroksyzmie. W programie, z którym twórczynie i kuratorka wystawy zwracają się do publiczności czytamy: „Od ponad stuleci trwa spór o prawa kobiet. Ścierają się tu odmienne wizje społeczeństwa i państwa, roli religii i granic wolności jednostki. W sporze ginie opis osobistych, jednostkowych doświadczeń, a przede wszystkim – kobieca perspektywa. „Kto napisze historię łez”, to wystawa o relacji między kobiecym ciałem a represyjnym prawem.
Jej tytuł został zapożyczony z pracy amerykańskiej artystki Barbary Kruger i podkreśla żmudny proces dochodzenia do swoich praw. Prezentowane na wystawie prace odnoszą się do doświadczeń kobiet m.in. z Argentyny, Hiszpanii, Irlandii, USA, Portugalii i Polski, krajów, które w ostatnim czasie stały się miejscem masowych protestów i gorącej publicznej debaty (…) która w przeważającej mierze – choć nie od razu – kończyły się przyznaniem kobietom praw reprodukcyjnych. Architektura wystawy stworzona została przez niemiecką architektkę Johannę Meyer-Grohbrügge. Nawiązuje ona do historycznej ekspozycji „Womanhouse” („Dom kobiet”) za jedną z pierwszych wystaw sztuki feministycznej. Grupa studentem Kalifornijskiego Instytutu Sztuki (CalArts) wyremontowała przeznaczoną do wyburzenia kamienicę w Los Angeles i pod okiem swoich profesorek Judy Chicago i Miriam Schapiro, zamieniła ją w surrealną, przesączoną erotyką i humorem instalacją (…)”. Ekspozycje wystawy tworzą obrazy, grafiki, małe formy plastyki niemalarskiej, fotografika a także pokazy filmowe (n.p. poruszający zapis video z 1993 roku z Krakowa, kiedy to po wprowadzeniu zakazu aborcji przez lata określanej jako „kompromis”, plastyczka z ASP czołgała się wiele kilometrów po zabłoconych ulicach miasta).
Rozpoczynający zwiedzanie wystawy lub je kończący, mogą wysłuchać kilkunastominutowego materiału, w którym znane działaczki feministyczne (m.in. Barbara Labuda, Bożena Keff, Małgorzata Fuszara) opowiadają historię walki o prawo do aborcji w Polsce począwszy od zwycięskiej batalii w 1956 po klęskę roku 1993 i jej kolejne bolesne następstwa, z ponowną klęską z jesieni 2020 roku włącznie. Niestety, ta wywołująca silne wrażenie wystawa boleśnie przypomina, że Polki nadal pozbawione są praw, które są oczywistością dla większości obywatelek Europy i wielu krajów pozaeuropejskich. I boleśnie przypomina, że od wielu miesięcy, z niezrozumiałych powodów zamarła publiczna działalność ruchu praw kobiet, w tym Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, „Czarnych Parasolek” itd.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zaprzestały walki o swoje prawa, przestały wykrzykiwać swoje słuszne żądania na ulicach polskich miast. Obecny układ sił politycznych, który uniemożliwia zmianę nie powinien być usprawiedliwieniem dla bierności. Sprawa nie przypominana w demonstracjach ulicznych i poprzez akcję bezpośrednią przestaje istnieć dla opinii publicznej. Bez efektu demonstracji niczego się nie osiągnie. Marto Lempart, Klementyno Suchanow, Barbaro Nowacka! Gdzie jesteście? Dlaczego milczycie? Nie dawajcie się stłumić retoryką czasu wojny i kwestią uchodźczą, bo dla wrogów praw kobiet to wymarzony pretekst, by wzmóc swoja aktywność, o czym świadczy choćby haniebne wystąpienie Kai Godek. Żadna wojna nie powinna unieważniać praw kobiet do dysponowania ich własnym ciałem. Przeciwnie, nakazuje walczyć o nie tym mocniej, bo militaryści podnoszą głowę i mogą wpaść na myśl, by odebrać wam nawet tę nędzną resztę praw w imię obowiązku reprodukcji mięsa armatniego, nakazu rodzenia trupów nie wyłączając.
Kobiety, nie dajcie się zmajoryzować retoryką militarystyczno-patriarchalną! Wyjdźcie z mysiej dziury!

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

25. rocznica uchwalenia Konstytucji RP

Następny

Czek bez pokrycia