2 grudnia 2024

loader

Kwartety Słobodzianka

Frapującą premierę „Sztuki intonacji” w warszawskim Teatrze Dramatycznym poprzedziła publikacja „Kwartetów otwockich”, zbioru pięciu świetnych dramatów Tadeusza Słobodzianka.

Na ten zbiór złożyły się utwory powstałe w okresie pandemii – stąd w posłowiu Dariusz Kosiński, zachowując wszelkie stosowne proporcje – przywołuje analogię z „Dekameronem” Giovanniego Boccaccia, powstałym w podobnych okolicznościach, czyli w okresie zarazy. Trudno ocenić, czy dramaty zebrane w tym tomie odegrają rolę równie istotną, jak wspomniany utwór Boccaccia, ale jedno jest pewne; to jedne z najlepszych polskich dramatów pierwszej ćwiartki XXI wieku. Słobodziankowi udała się bowiem rzecz niezwykła – połączył intrygującą opowieść o zakulisowym życiu teatru konfrontowanego z polityką i widownią, a reprezentowanym przez najlepszych swoich przedstawicieli z głębokimi refleksjami o sztuce, która daje człowiekowi napęd do życia. Dlatego nie jest to zbiór adresowany tylko do teatromanów i znawców teatru, ale także profanów, którzy nie wiedzą nic albo prawie nic o Grotowskim, Dejmku, Swinarskim, Flaszenie, a także Stanisławskim czy Zawadskim, a mogą z rosnącym zainteresowaniem oglądać (i czytać) te sztuki, bawiąc się i nasycając żywym związkiem z teatrem. Nawet jeśli wcześniej tego związku nie odczuwali. Tak się stało co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że Słobodzianek jako dramatopisarz osiągnął biegłość mistrza, po drugie, dlatego że utwory te pisał z wewnętrzną pasją i najwyraźniej z potrzeby zmierzenia się nie tylko z legendami, ale z tajemnicą teatru. Prawdziwym bohaterem tych utworów bowiem nie jest żaden z wymienionych już tuzów polskiej i rosyjskiej sceny, ale scena jako taka,

fenomen teatru

wciąż badany i wypróbowywany przez artystów poszukujących własnego sposobu zaistnienia w teatrze, a nawet po wielu próbach odrzucających teatr. Tak przynajmniej powie Grotowski, dla którego teatr już umarł, choć – kto wie – może to on umarł dla teatru. Przy czym nie chodzi o fenomen oderwany od życia, jakiś teoretyczny konstrukt, ale o teatr żywy, istniejący w świecie pełnym sprzeczności i różnorodnych oczekiwań, uwikłany w politykę i w niemałej mierze wzięty w niewolę przez publiczność. Oczywiście, wciąż chce tę publiczność usidlić, podporządkować, zmusić do posłuszeństwa, oczarować, ale potwór widowni potrafi nieźle się bronić. O tej walce teatru z władzą polityczną i władzą społeczną w gruncie rzeczy opowiadają te sztuki, prezentujące rozmaite sposoby uprawiania sztuki teatru. I rozmaite sposoby wciągania widzów w pułapkę i zarządzania emocjami.
Swego rodzaju wprowadzeniem do „Kwartetów” jest sztuka „Geniusz”, w której dialogują Konstanty Siergiejewicz Stanisławski, twórca rewolucyjnej metody aktorskiej, i Stalin, dyktator osłaniający starego mistrza, ale jednocześnie wciąż sprawujący nad nim kontrolę. W tym dramacie Słobodzianek szuka odpowiedzi na pytania, dlaczego satrapę interesuje teatr i dlaczego artysta zabiega o protekcję satrapy. Niczego tu autor nie upraszcza ani nie ułatwia, rasowy pisarz dobrze wie, że rzadko trafiają się odpowiedzi jednoznaczne. I chociaż wszystkie utwory z kolekcji otwockiej nie mają pretensji do bycia sztukami historycznymi czy tym bardziej dokumentalnymi, to przecież autor, kierując się zawsze dobrem dramaturgii, wydobywa konflikty, spięcia, trudne sojusze i kryjące się za nimi motywacje bez względu na tzw. prawdę metrykalną.
„Geniusza” jednak w Teatrze Dramatycznym tym razem nie zobaczymy – Anna Wieczur skomponowała swój spektakl z dwóch spośród pięciu sztuk. Do „wzięcia” pozostały jeszcze oprócz „Geniusza” dwie, w których dialogują Grotowski, Dejmek i Swinarski („Krzew gorejący”) oraz Swinarski, Grotowski i anonimowy student („Helsinki”). Tylko kto te sztuki w Dramatycznym wystawi po wymuszonym odejściu Tadeusza Słobodzianka z dyrekcji teatru?
Sztuki zostały ułożone w wydanym zbiorze wedle najprostszej zasady, czyli w kolejności powstania. Trudno więc doszukać się w kompozycji cyklu jakiejś porządkującej całość intencji poza wspólnotą tematu. „Geniusza” można potraktować – jak tego chce Kosiński – jako rodzaj uwertury, wprowadzenia w świat, który dla postaci występujących w następnych sztukach zbudowali jego bohaterowie – Stalin jako twórca opresyjnego systemu, który chciał uchodzić za jutrzenkę swobody i Stanisławski, nienasycony reformator, który zainfekował swoich uczniów i następców. Reżyserka „Sztuki intonacji” na jeden wieczór wybrała dwie sztuki z tego wybornego zbioru, których wspólnym bohaterem (a może katalizatorem) jest Jerzy Grotowski, łącząc „Sztukę intonacji” właśnie z „Powrotem Orfeusza”, a ściślej przedzielając „Powrotem” dwa akty „Sztuki intonacji”. Słobodzianek opisuje w niej po swojemu

dwa spotkania

Grotowskiego z jego moskiewskim Mistrzem, profesorem szkoły teatralnej, wybitnym aktorem i reżyserem Jurijem Zawadskim, uczniem Wachtangowa. Pierwsze spotkanie miało miejsce, kiedy Grotowski pobierał nauki w Moskwie (1956), drugie, kiedy odwiedził Mistrza sam już będąc alfą i omegą awangardowego teatru (1976), przez opiekunkę schorowanego Zawadskiego nazywany wówczas „towarzyszem Chrystusem”. Wcale to trafne przezwisko zważywszy na ówczesny kostium noszony przez Grotowskiego.
Przedziela te dwa akty reżyserka „Powrotem Orfeusza”, który można nazwać „Kuszeniem Grotowskiego”. W tej sztuce bowiem Ludwik Flaszen, zniechęcony niepowodzeniami jako pisarz i recenzent w Krakowie, zapowiada wyjazd do Opola i usiłuje namówić Tadeusza Kantora do objęcia dyrekcji artystycznej tamtejszego teatru, któremu sam Flaszen chce dyrektorować. Kantor się waha, ale Grotowski, który przypadkowo (?) staje się świadkiem tej złożonej Kantorowi propozycji, jest pod ręką. Kiedy Kantor odmawia, Grotowski wejdzie na jego miejsce. Nic takiego w rzeczywistości się nie wydarzyło, ale fantazja dramaturga pozwala na prezentację odmiennych postaw artystycznych i osobowości trzech gigantów awangardowego teatru. Nie wspominając o tym, że ich konfrontacja okazuje się przy okazji po prostu bardzo zabawna. Ale ostatnie słowo należy w przedstawieniu do Zawadskiego.
„Wolni jesteśmy tylko w teatrze” – powiada na koniec Mistrz. Słowa te pobrzmiewają nieco dwuznacznie w ustach kogoś, kto sam uważa, że skuszony przez reżim stał się jego niewolnikiem i beneficjentem. Ale kto wie, może właśnie dlatego to wyznanie jest wymownym świadectwem, że tylko w „świecie ułudy” można pożeglować po wodach wolności. Byłby więc teatr azylem wolności, choć główny bohater przedstawienia, Uczeń (Grotowski) powie, że teatru już nie ma… A więc i azylu już nie ma. Tymczasem spektakl w Dramatycznym dowodzi, że teatr jednak istnieje.
To pewien paradoks, że sztuki ostentacyjnie tradycyjnie realistyczne, pozbawione wszelkich awangardowych ciągot, okazują się idealnym wehikułem opowieści o kreatorach awangardowego teatru, Jerzym Grotowskim i Tadeuszu Kantorze i towarzyszącym im Ludwiku Flaszenie i Juriju Zawadskim, moskiewskim mistrzu Grotowskiego. Słobodzianek wypuścił na świat utwory wyśmienicie skrojone, które prowadzą nie tylko w głąb historii narodzin awangardowego teatru, rosyjskiego, polskiego i światowego, ale w stronę odwiecznych poszukiwań odpowiedzi na pytanie: kim jestem?
Ogląda się to i słucha w wielkim napięciu przez niemal cztery godziny w przekonaniu, że nie jest to czas stracony. Nie tylko za sprawą tematyki i bohaterów (z nazwiska nie przywoływanych, co daje autorowi swobodę pisania), ale i perfekcyjnego wykonania. Wszyscy oni naznaczeni są teatrem, jest w nich jakaś doza szaleństwa i nieposkromionej potrzeby gry – stąd objawiane nadmiary ekspresji, drobne i większe dziwactwa, które charakteryzują ich postacie. Zawadski Adama Ferency wciąż przeżywa drogę, jaką odbył pod skrzydłami ojców rosyjskiej rewolucji teatralnej od Stanisławskiego przez Meyerholda po Wachtangowa – w chwili, kiedy cytuje scenę Dybuka Wachtangowa wpatrując się w niepochwytną postać w oddali, rodzi się niemal mistyczne napięcie między aktorem a widzami. Łukasz Lewandowski ukazuje ewolucję Grotowskiego od roli powściąganego wewnętrznie podsłuchiwacza do świadomego swego miejsca w kulturze światowej guru nowego teatru. Ludwik Flaszen Sławomira Grzymkowskiego mówi jak Flaszen, zawsze logicznie uporządkowany i zaciekawiony światem, Kantor Modesta Rucińskiego przypomina wybuchowego artystę z jego niepohamowaną potrzebą nieustannej walki ze wszystkim, co uważał za stare i przegniłe. Ten kwartet dopełniają dwie postaci kobiet-towarzyszek Mistrza Zawadskiego: apodyktyczna, zmagająca się z chorobą alkoholową Asystentka Anny Moskal i Pielęgniarka Barbary Garstki gustująca w radzieckich serialach.
Publiczność kwituje przedstawienie owacjami na stojąco. „Słobodzianek mówi o kondycji człowieka i porażającej namiętności, żeby szukać i znaleźć sens naszego trwania” – napisała Maja Komorowska. Trudno to ująć trafniej.

KWARTETY OTWOCKIE Tadeusz Słobodzianek, Wydawnictwo żywosłowie, Kraków 2021, s. 436 + 4 nienumerowane, ISBN 978-83-962027-3-4.
SZTUKA INTONACJI Tadeusz Słobodzianek, reż. Anna Wieczur, scenografia Anna Śniosek-Masacz, muzyka Ignacy Zalewski, światło Paulina Góral, ruch sceniczny Anna Iberszer, Mała Scena Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, premiera 8 stycznia 2022.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Rozwój chińskich załogowych lotów kosmicznych w ciągu 30 lat

Następny

Sienkiewicz wg. Materny, czyli dobra sztuka