Pierwsze moje skojarzenie przy tej lekturze, to osobliwe fantasmagorie Stefana Emersona w rodzaju „Wykładów profesora Maaa”. Przypomina mi się też podobnie skonstruowana książka o historii filozofii, nie pamiętana przeze mnie z nazwiska autora i z tytułu w której podobnie swobodna gra skojarzeń stanowi o jej uroku i wartości.
A ta wartość polega przede wszystkim na przybliżeniu fragmentów kultury wysokiej w taki sposób by była ona – przynajmniej do pewnego stopnia – szerszej publiczności czytającej niż tylko jej najbardziej elitarna, a więc siła rzeczy nieliczna część. To być może jedyny sposób na jej jakie takie rozpowszechnienie, bo elitarne kanały uniwersyteckie i edytorskie temu nie sprzyjają, przeciwnie, utrwalają jej uwięzienie w getcie elitarności.
Książeczka (bo rzec jest nieobszerna, na godzinę intensywnej lektury) Gruzina Beki Adamaszwilego napisana została swobodnie, z subtelnym poczuciem humoru, bez dbałości o jakiś pedantyczny porządek narracji, a być może nawet z dbałością, by takiego porządku w niej nie było. Autor puścił swobodnie wodze swojej wyobraźni. Nawet narrator jest właściwie nieokreślony, to jakiś pan, paruzjalnie nazwany Memento Mori, ale i to nie jest pewne. Już na pierwszej stronie pojawia się „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, po które to dzieło ów jakiś nie do końca określony narrator (nazywa się on niby „Śmierć”) sięga w bezsenną noc. A później już po calej książeczce rozchodzą się dymy ze światowej literatury, głównie klasyki literackiej. Dziesiątki nazwisk pisarzy i tytułów (Hemingway, London, Szekspir, Conan Doyle, Samuel Becket (ten w parodii jego „Czekania na Godota”, który, oczekiwany przez Estragona i Vladimira, długo nie przybywa, bo „są korki”), Goethe, Kafka, Cervantes, Astrid Lindgren, Virginia Woolf, Oscar Wilde, Prosper Merimée, Cormac McCarthy)) pojawiają się w swobodnych, lekkich skojarzeniach, dygresjach. Niektóre nienazwane wprost, jak Michaił Bułhakow, Alfred Döblin czy Tennesee Williams w takim oto passusie: „Virginia przeszła szybko przez Aleksanderplatz i stanęła przed torami. Poczekała aż przejedzie tramwaj zwany Pożądaniem. Odkąd niezdarność Annuszki…”. Pojawiają się też postaci historyczne, od Czyngis Chana po Hitlera i dużo refleksów popkultury.
„Skoro sztuka jest, jak mówią, odbiciem życia, to powinno być w niej dużo paplaniny, pustosłowia i ględzenia” – powiada pan Martin w parodii sztuki zatytułowanej „Rozenkrantz i Guildenstern są w innej sztuce”. I książeczka Adamaszwilego jest trochę taką „paplaniną i ględzeniem”, ale w wersji inteligentnej, błyskotliwej, pouczającej. Rekomenduję tę lekturę, zwłaszcza tym, którzy może i chcieliby sięgnąć po „literaturę wysoką”, ale nie mają śmiałości lub determinacji by to uczynić.