20 kwietnia 2024

loader

„Makbet” najnowocześniejsza ze sztuk Szekspira?

fot. wydawnictwo UW

Bardzo przemówił mi do wyobraźni taki oto fragment wstępu do najnowszego przekładu „Makbeta” dokonanego przez Piotra Kamińskiego, czternastego już przekładu polskiego, licząc od 1841 roku: „Najbardziej prawdopodobne datowanie „Makbeta”, to rok 1606, w Londynie szaleje wtedy dżuma i teatry są zamknięte. W pozornej ciszy dojrzewa sztuka, w której Shakespeare, jak w soczewce skupi wszystkie lęki, całą gorączkę i histerię współczesności” – napisała Anna Cetera-Włodarczyk we wspomnianym wstępie do wydania nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Przemawia do wyobraźni sytuacja, w której jedno z najbardziej dotkliwych doświadczeń człowieka jakim jest epidemia, staje się źródłem, zaczynem niezwykłego dokonania ludzkiego. W martwej ciszy wielkiego, zadżumionego miasta poczyna się, rozwija, rodzi i dojrzewa dzieło arcywybitne. Może człowiek, mocą tragicznego paradoksu, potrzebuje takich ekstremalnych doświadczeń by iść dalej, by przekraczać granice, ale może przede wszystkim, by dochodzić do wiedzy i refleksji, której zwykłe warunki znacznie mniej sprzyjają?

Arcydzieło wybitne
Czy Sowa Minerwy rzeczywiście nieuchronnie potrzebuje nocy (epidemii, pandemii), aby wnikliwiej zobaczyć ludzką egzystencję? Podobną sugestię można znaleźć choćby w wydanym w zeszłym roku eseju Jean-Luca Nancy „Arcyludzki wirus”. Jego zdaniem „ten nagły zamęt tylko nam uzmysłowił rozpad pewników i zwyczajów, który zaczął się dużo wcześniej, wpływając niszcząco na świadomość i wrażliwość rozwiniętych, zwłaszcza europejskich społeczeństw. Niemal natychmiast uznano wirus, wyłaniający się ze szczelin i pęknięć w tym, co długo wydawało nam się nieomylnością Zachodu, za czynnik odsłaniający a nawet dekonstruujący – kruchy, niepewny stan naszej racjonalnej i buchalteryjnej cywilizacji. Wirus ten stan po prostu radykalnie niż cokolwiek dotąd obnażył. Dał też nam, ludziom możliwość szczególnie ostrego spojrzenia na siebie samych, jako na chorych mieszkańców chorego świata. Świat wierzących w postęp i bezkarność drapieżników, pogrążających się w zniszczeniu, nędzy i zagubieniu”.

Co Szekspir miał na myśli
Czy tak trudno wyobrazić sobie, że jakiś okruch podobnych myśli mógł poruszać się w mózgu Williama Szekspira, gdy w zadżumioną londyńską noc, odgrodzony od zewnętrznego świata, pochylał się z gęsim piórem nad rękopisem „Makbeta”?
Autorka wstępu zwraca uwagą na pewien aspekt problematyki tej tragedii, który dotąd raczej rzadko – to przekonanie piszącego te słowa – bywał należycie uwypuklany w poświęconych jej opracowaniach krytycznych, komentarzach szekspirologów, etc.

Ten aspekt to przewaga psychologicznego, antropologicznego, egzystencjalnego charakteru „Makbeta” nad nadmiernie dotąd akcentowanym jego wymiarem jako studium mechanizmów sprawowania władzy. „Shakespeare tworzył sztukę, której pogłębiona perspektywa psychologiczna sprawia, że w każdej chwili można ją wydźwignąć ponad doraźny kontekst jako uniwersalne studium zbrodni, patologicznej ambicji, opętania. „Makbet” jest dramatem żądzy władzy, sumienia, wyobraźni, jak również tragedią małżeńską, strachu, bezpłodności, śmierci dzieci. W sercu fabuły pulsują pytania o naturę zła, płeć i tożsamość, sens i wolność wyboru. Żadne z tych pytań nie otrzymuje jednoznacznej odpowiedzi”.

Bez politycznego pokera
I rzeczywiście, jeśli przyjrzeć się uważnie zawartości „Makbeta”, obraz mechanizmów władzy właściwie w nim nie istnieje, a w najlepszym razie sprowadzony jest do najprostszej formuły: poddany wielmoża zabija swojego króla (Dunkana), sięga po tyrańską władzę i niczym w bagno brnie w kolejne zbrodnie mające mu pomóc tę władzę utrzymywać. Na dworze zamku Iverness nie ma nikogo, kto byłby rywalem Makbeta, są sami dworacy i słudzy, jest żona będąca złym duchem męża i popychająca go do zbrodni, ale poza tym pozbawiona ambicji innej niż bycie królową u boku samozwańczego króla.
Nie ma więc politycznych gier, rywalizacji, intryg, nie ma tego politycznego pokera z jakim mamy do czynienia w „kronikach”, w „Królu Janie”, w „Ryszardzie II”, „Ryszardzie II”, „Henryku IV”, Henryku V” i szeregu innych dramatów politycznych. Tematem „Makbeta” jest nie polityka i władza, lecz dramatyzm i tragizm egzystencji człowieka – dodajmy, świadomego i – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało – wrażliwego. Wydaje się, że bogactwo psychologicznego portretu Makbeta nie ma sobie równych w całej twórczości Szekspira. Nawet psychologia Hamleta, bohatera dzieła, które jego twórca miał już za sobą pisząc „Makbeta”, nie jest aż tak bogata, intensywna i migotliwa. Hamletowskie „solilokwium”, jak nazywa monologi autorka wstępu, owe słynne „być albo nie być” jest jedynie aktem intelektualno-moralnym, monologi króla Leara to ekspresja rozpaczliwych emocji. Oba są w istocie konwencjonalne. Tymczasem w monologach (bo jest ich kilka) Makbeta Szekspir „przekuł sztuczną konwencję w realizm psychologiczny”.

Bogactwo środkw ekspresji
„W żadnej innej sztuce główna postać nie dysponuje tak wielkim bogactwem środków do wyrażenia swej osobowości” – zauważa autorka wstępu i dodaje, że Makbet ma szczególną skłonność do introspekcji”.
„Z czasem niekontrolowane wypowiedzi Makbeta mnożą się ponad miarę bez względu na okoliczności, świadcząc o postępującej dezintegracji psychiki, którą wiernie odzwierciedla rozpad konwencji. W ostatnich scenach mówi wręcz nieustannie, w zasadzie niezdolny do wyjścia poza krąg własnych skojarzeń i emocji.
Innowacyjne środki wyrazu już wcześniej umożliwiły Shakespeare’owi stworzenie nowego typu tragedii, zwanej tragedią charakteru, w której przyczyn katastrofy nie należy upatrywać w woli bogów, czy splocie wydarzeń, lecz w skazach osobowości, rozwiniętych w destruktywne nawyki i obsesje” – podkreśla Cetera-Włodarczyk.
Zauważa też, że pogłębiona wiedza o psychice postaci była atrybutem innych skomplikowanych i pełnych sprzeczności szekspirowskich postaci, ale tylko w „Makbecie” artysta „w centrum fabuły stawia zbrodniarza obdarzonego intensywnym życiem wewnętrznym, zdolnością do autorefleksji, introspekcji, wielką energią intelektualną i porywającą wyobraźnią”. „Wybór zła zdaje się tu świadomy, trwały, choć jednocześnie dokonany w intymnej przestrzeni małżeńskiej, pod presją enigmatycznych sił, wbrew własnej naturze”. Sztuki Szekspira roją się od łotrów spod ciemnej gwiazdy, ale oni pojawiają się na scenie jako zło gotowe, z góry zdeterminowane, podczas gdy Makbet „dopiero osuwa się w zbrodnię”, co sprawia, że „widz odkrywa, że on też mógłby zabić”. Innym atrybutem „Makbeta” jest zamazanie motywacji bohatera, ale też innych postaci, rwanie wątków przyczynowo-skutkowych, sprzeczności, nonszalanckie streszczanie lub pomijanie istotnych zdarzeń.

Mankamenty i luki narracyjne
Zdaniem autorki wstępu te wszystkie mankamenty i luki narracyjno-kompozycyjne utworu, a także brak wyrazistych postaci drugoplanowych mogą wynikać ze świadomego zamysłu, by pokazać fenomen zbrodni jako takiej, a nie jej konkretną egzemplifikację historyczną. I by pokazać nieskonwencjonalizowaną prawdę egzystencji. Istotnym wymiarem „Makbeta” jest czas, który występuje w sztuce wielowariantowo. Jego postacie mieszają się, krzyżują, przenikają, a przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, zamieniają się miejscami, współegzystują ze sobą w jednej przestrzeni zamku i w świadomości Makbeta. Dla stworzenia dzieła, w porównaniu z wieloma innymi sztukami, dość nieskomplikowanego z fabularnego punktu widzenia, bez wątków pobocznych, Szekspir zastosował bogate środki ekspresyjne, bogatą metaforykę, arsenał środków scenicznych, liczne asonanse, aliteracje, onomatopeje, bogatą kolorystykę, obrazowość, kontrasty światła (naprzemiennność dnia i nocy), kontrast grozy i groteski. Wizualność tej sztuki jest prawdziwie kalejdoskopowa. Wszystko, zarówno zastosowane środki jak i idea artystyczna sprawiają, że „Makbet” może się wydać prefiguracją, przeczuciem przyszłej literatury, w szczególności modernizmu i tego, co dziś nazywamy artystyczną współczesnością, być może nawet genialnym, profetycznym przeczuciem wrażliwości człowieka z przełomu XIX i XX wieku. Chyba żaden z pozostałych utworów Szekspira tak bardzo nie odbiega od tradycji literatury klasycznej, podporządkowanej regułom respektowanym przez stulecia. Brak tu miejsca na rozwinięcie innych podjętych przez autorkę wstępu (i komentarza) wątków, z wątkiem kobiecym i religijnym (w tym istotnym w kontekście dzieła wątkiem doktryny kalwińskiej, zwłaszcza zagadnienia predystynacji). Nie mam kompetencji do oceny walorów przekładu, ale czyta się go znakomicie, a wysoko oceniła go profesor Marta Gibalska, która określiła tę edycję, wyposażoną także w cenne przypisy, bibliografię oraz w zestawienia polskich przekładów i wystawień scenicznych dzieła jako „idealne połączenie świetnego przekładu z nowocześnie ułożonym materiałem historyczno-literackim i krytycznym”. Nic dodać, nic ująć.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Kubacki najlepszy

Następny

Rachunki do wyrównania