8 listopada 2024

loader

Michel Houellebecq – przekorny i kłopotliwy

fot. Wydawnictwo WAB

„Unicestwianie” Michela Houellebecqa, które ukazało się niedawno nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w przekładzie Beaty Geppert, zaczyna się (ściśle biorąc: od drugiego rozdziału) jak u Alfreda Hitchcocka: od trzęsienia ziemi, a następnie napięcie konsekwentnie….spada. 

Owo „trzęsienie ziemi”, to hardcore’owa, drastyczna scena egzekucji na gilotynie „wykonana” na ministrze finansów Francji, zarejestrowana i wrzucona do internetu jako „filmik”. Scena okazuje się fikcyjna, ale jest dziełem supernowoczesnej technologii – ofiara jest „jak żywa”,  a potem jak nieżywa, a sama technologia – doskonała: „Mogę ci powiedzieć, że godzinami oglądaliśmy to wideo – podjął Fred – Powiększaliśmy je do granic możliwości, zwłaszcza ujęcie bezgłowego korpusu w chwili, gdy krew tryska z tętnicy szyjnej. Zazwyczaj, jeśli wystarczająco powiększysz, zaczynasz widzieć geometryczne regularności i sztuczne mikrofigury, możesz nawet zgadnąć jakim wzorem facet się posłużył. A tutaj nic z tego: nawet jeśli powiększasz do upojenia, obraz i tak pozostaje chaotyczny, nieregularny, dokładnie jak przy prawdziwym ścięciu”. 

Technologia jest więc doskonała, ale człowiek i świat dalece takimi nie są. W tej konstatacji nie ma rzecz jasna nic oryginalnego, ale u Houellebecqa ów kontrast między rozkładem, gniciem współczesnego świata (u niego w szczególności rozkładem Francji), a coraz doskonalszymi technologiami, które ten świat wytwarza, jest szczególnie uderzający, do tego stopnia, że stanowi  to jeden ze znaków rozpoznawczych literackiej sztuki autora „Unicestwiania”. W pewnym sensie, to nowoczesna technologia jest jedną z głównych bohaterek zarówno owej drastycznej introdukcji, jak i całej tej powieści, nie tylko zresztą tej spośród utworów Houellebecqa. A to, choć paradoksalnie i zaskakująco nieczęste we współczesnej literaturze, jest w końcu bardzo zrozumiałe, ba, oczywiste. Nie sposób bowiem nawet próbować trafnie pisać o współczesnym świecie bez uwzględnienia roli obecnych w nim nowoczesnych technologii i tego jak bardzo one go (i nas) sformatowały, a nawet przeorały.

A jednak ten brawurowy rozdział, który od tak mocnego akcentu forte rozpoczyna powieść, nie pociąga za sobą kontynuacji spodziewanego tonu. Główna postać „Unicestwiania” Paul Raison uwikłany jest przede wszystkim w kryzys sfery życia prywatnego. Ta powieść, to – by posłużyć się tytułem głośnego niegdyś filmu Viscontiego – „portret rodzinny we wnętrzu”, pokazujący przestrzeń kameralną. W porównaniu z poprzednimi powieściami Houellebecqa, tzw. wielkie procesy społeczne, polityczne, ekonomiczne, kulturowe, są w „Unicestwianiu” słabo obecne, na dalszym tle. Tu dominują indywidualne problemy rodzinne, uczuciowe, małżeńskie, erotyczne, obracające się wokół osoby „ojca rodziny”, powalonego na szpitalne łóżko przez starość i chorobę. I ten „portret rodzinny we wnętrzach” dominuje w całej ponad sześćset stronicowej powieści, chyba najdłuższej z dotychczasowych. Wydarzenia zewnętrzne, włącznie z tymi najbardziej spektakularnymi, z kręgu „wielkiej” polityki i „wielkiej” zbrodni, pełnią tylko rolę tła, jak wspomniany w krótkim passusie zamach terrorystyczny. Czy Houellebecq tak zamyślił swoją powieść, jako kameralną, prywatną, czy też tak mu „wyszła” mimo woli i jest wyrazem osłabienia jego pisarskiego lotu? Trudno na to pytanie odpowiedzieć tym bardziej, że pisarz znany jest ze wstrzemięźliwości w wypowiedziach na temat swojej twórczości. I stwarza to pewien kłopot dla krytyka, jako że od odpowiedzi na to pytanie zależy umiejscowienie „Unicestwiania” w hierarchii dokonań Houellebecqa. Jeśli efekt jest zamierzony, to powieść tę wypadnie uplasować dość wysoko. Jeśli jednak jest niezamierzony, mimowolny, to zagadnienie staje się dyskusyjne. W takiej sytuacji mogłoby to oznaczać osłabienie pisarskiego elan vital francuskiego pisarza. Nie zmierzam do tego rodzaju konkluzji skwapliwie – przeciwnie, jako wierny od lat admirator prozy Houellebecqa, ociągam się z nią, w nadziei, że jej uniknę. Twórca „Mapy i terytorium”, „Serotoniny” czy „Uległości”, to dla mnie prawdziwy literacki prorok współczesności, jej krytyk niepoprawny dla żadnej z politycznych i ideologicznych stron, zbyt  liberalno-lewicowy dla prawicy, zbyt prawicowy dla lewicy. To nade wszystko wybitny pisarz, którego język przybrał oryginalny, niepodrabialny, jedyny w swoim rodzaju kształt stylistyczny, artystyczny. Gdyby kapituła Literackiej Nagrody Nobla w Sztokholmie wolna była od uwikłań ideologicznych, Houellebecq już co najmniej od kilku lat powinien być jej laureatem. Niewielu jest bowiem we współczesnej literaturze pisarzy, którzy niekłamany, wyrafinowany artyzm łączyliby z masową bez mała poczytnością. To wyjątkowo trudna sztuka, osiągają ją bardzo nieliczni. Akcja „Unicestwiania” rozgrywa się w przyszłości, co prawda nieodległej, bo w roku 2027, ale jednak, co nadaje powieści, podobnie jak „Uległości”, choć nie w tym stopniu, znamiona dystopii. I tylko znamiona, jako że świat taki, jaki pokazuje Houellebecq w swojej ostatniej powieści, już istnieje. Wracam do wyżej zarysowanego dylematu: zamysł świadomy czy efekt osłabienia twórczej energii? Nawet jeśli właściwa jest odpowiedź pierwsza, to w „Unicestwianiu” daje się zauważyć, a co najmniej wyczuć „przez skórę”, pewien spadek pisarskiej energii. Melancholijny smutek nasycony finezyjną ironią z jakim Houellebecq odbiera i opisuje współczesny świat (bo Francja jest tu w gruncie rzeczy fenomenem „pars pro toto”) przeniknięty jest w tej powieści jakby rezygnacją, pogodzeniem się z kształtem jaki przybrał i jaki przybiera. Daje się też zauważyć pewne osłabienie ironii, a naddatek „poważnego” spojrzenia na świat przedstawiony. Sprawia to, że „Unicestwianie” charakteryzuje się w mniejszym stopniu niż poprzednie powieści sarkastycznym, niepozbawionym swoistego cynizmu pamfletem na spodloną współczesność, a w większym stopniu przybrała kształty bliższe standardowej powieści obyczajowej z cechami moralitetu. Wprowadzając w narrację wątek małżeństwa, które zawraca z drogi rozpadu i „happyendowo”, optymistycznie się odnawia, ponownie jednoczy, a także nieco sentymentalnie, nawet czułostkowo potraktowany wątek nieuleczalnej choroby głównego bohatera, Houellebecq zdaje się wychodzić naprzeciw innym niż do tej pory oczekiwaniom czytelników. Entuzjazm wynikający z tego odnowienia Houellebecq akcentuje taką oto konstatacją dotyczącą przemiany bohatera „Tylko pozycja na boku pozwalała mu penetrować Prudence, jednocześnie trzymając ją w ramionach, pieszcząc ją, zwłaszcza jej piersi, za czym ona zawsze przepadała; ze wszystkich pozycji seksualnych właśnie ta była w oczach Paula najbardziej kochająca i uczuciowa, najbardziej ludzka”.

Może skoncentrowanie się pisarza na tematyce jednostkowej, indywidualnej,  ekspresja wiary w   wagę indywidualnych relacji międzyludzkich, rodzinnych oznacza jego poczucie, że z „dużym światem” nic się już nie da zrobić? Może nieco zaskakujące u ateisty (czy agnostyka) Houellebecqa pojawienie się aprobatywnie ujętych wątków religijności, nawet pobożności katolickiej (Cecile, siostra głównego bohatera) w warunkach totalnie zlaicyzowanej Francji także coś w tej powieści istotnego oznacza i nie jest tylko drugorzędnym detalem z obyczajowego tła? A może, czego też wykluczyć nie sposób, Houellebecq sobie z nas podkpiwa?  Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego nigdy dotąd nie odniósł się on w swojej prozie do Wielkiej Rewolucji Francuskiej, w końcu kluczowego i monumentalnego wydarzenia w historii tego kraju. I oto stało się. Wykorzystując jako pretekst fakt, że jego bohater zostaje pacjentem paryskiego szpitala Pitié-Salpêtrière, Houellebecq przywołuje jeden z najbardziej krwawych epizodów rewolucji, tzw. masakry wrześniowe 1792 roku. Wniosek z tego passus jest taki oto: pisarz wyraża tu najpowszechniejszy we Francji stosunek do Rewolucji – grozę, odrazę,  i wstyd. Nic więc dziwnego, że w Paryżu nie ma muzeum Rewolucji, Robespierre został upamiętniony jedynie popiersiem na półtorametrowym cokole na peryferyjnym skwerku w peryferyjnej dzielnicy, a Marat nie został nawet tak skromnie upamiętniony. 

Poza tym nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że tym razem pisarz poddał się pewnym schematom rodem ze współczesnej literatury i kina, czego jednym z sygnałów może być ograny w nich mocno w ostatnich latach motyw starych rodziców (starego ojca lub matki) oddanego pod opiekę szpitalną, paliatywną oraz związane z tym dylematy (lub ich brak) u dorosłego potomstwa. Innymi słowy, zachowując bardzo wiele z literackich walorów charakterystycznych dla Houellebecqa, „Unicestwianie” może być oznaką pewnego „zniżkowania” formy profesjonalnej pisarza, który skądinąd zapowiedział jakiś czas temu zakończenie swojej pisarskiej drogi. Jednak nawet jeśli ta konstatacja jest trafna, Michel Houellebecq pozostaje znakomitym pisarzem, niezmiennym kandydatem do najwyższego lauru, zawsze wartym  uwagi i lektury.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Umysł wolnością zniewolony

Następny

Gospodarka 48 godzin