29 marca 2024

loader

Umysł wolnością zniewolony

fot. sop gov pl

Na koniec roku opowiem Wam o moim psie. Bo ja, podobnie jak i Wy, też nie wiem, jak rozmawiać trzeba z psem. Ale wiem, co mu siedzi w głowie. 

Mój pies zwariował. Całe życie, od szczeniaka, żył ze swoją matką. Wszystko robili wspólnie. Hasali po lesie, uganiali się za sarnami, uciekali z domu, do którego zawsze wracali najpóźniej następnego dnia. Bo mój pies, to wolny pies. Nie kanapowy, nie kagańcowy, ale wolny. W granicach swego domostwa, ma się rozumieć. 

Dwa miesiące temu matka mojego psa umarła. Pies przez pierwszy tydzień nie wiedział co się dzieje. Wył przeraźliwie, był apatyczny, po psiemu przechodził swoja żałobę. Drugiego tygodnia zaczął stawać na nogi, wychodzić na spacery, odzyskał apetyt. Bo u psów to idzie szybciej. W kolejnym miesiącu zachowywał się jak dawniej, nauczył się żyć bez matki. Aż tu nagle, w Wigilię, uciekł. Choć samotnie nigdy tego nie robił. Nie było go parę dni. Zaalarmowany internauta dał cynk, że widział go dobre dwa kilometry od domu, jak gania po polach z innym psem. Sprowadziliśmy włóczęgę do domu. Zjadł, wyspał się. Uciekł następnej nocy. I kolejnej. Do tego samego, małego kundelka, z którym włóczył się po okolicy bez celu. Ale wspólnie. Bo mój pies całe życie żył z kimś i dla kogoś. A kiedy tego kogoś zabrakło, jego życie straciło sens. Nie potrafił się przestawić na samotność. I nawet kosztem niewygód i głodu zaglądającego w oczy, woli wieść żywot nędzny w towarzystwie, niźli samotny we względnym dostatku. I ja poniekąd go rozumiem. 

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy mój pies uciekł z domu, dowiedziałem się z prasy, że Donald Tusk otrzymał państwową ochronę. Ma to związek z licznymi pogróżkami które otrzymywał i otrzymuje on i jego rodzina. Tych podobno przybywało ostatnimi czasy ponad standardowo. Nie przeczę, że Donald Tusk padł ofiarą tego typu występku. Podejrzewam, że inni politycy, sportowcy czy celebryci również je otrzymują. Podobnie jak Jarosław Kaczyński. Jednako z tego co mi wiadomo, Kaczyńskiemu za jego ochronę płaci partia matka. U Tuska zapłacą podatnicy. Podobnież dlatego, że prywatna firma ochroniarska, według słów rzecznika PO, Jana Grabca, nie dałaby sobie rady z udźwignięciem przedsięwzięcia, a policja ma w kwestii łapania przestępców najlepsze w tym kraju rozeznanie. Tak czy inaczej, ochronę Tusk za państwowe dostał, a zgodził się na to nie kto inny, jak Mariusz Błaszczak, szef resortów siłowych w jednej osobie. No i oczywiście, zgodzić się musiał sam Tusk. Rozwiąż tu, wyborco PiS-u, taki moralny kolaps. 

Niekończące się bizancujm

Doskonale pamiętam, jak Platforma na początku swej drogi w polskiej polityce mówiła o końcu biznacjum, które widziała w schyłkowych rządach SLD. O rozpasaniu władzy. O serwitutach, przywilejach, intratnych posadach w państwowych spółkach. Później mówiła i mówi to samo, kiedy idzie o władzę PiS-u. O pasieniu się na państwowym wikcie i dojeniu państwowego cyca. Ale do władzy i jej fruktów ciągnie każdego, kto choć raz spróbował owocu z drzewa poznania. Jak, nie przymierzając, mojego psa do ucieczki. Podejrzewam, że nie idzie tu nawet o koszta, w które partia musiałaby popaść, gdyby wynajęła prywatnych ochroniarzy dla Tuska, choć te nie byłyby zapewne znikome. Gra toczy się o mental. 

Darz BOR

Gdy się ma ochronę boru (sopu?) czy policji, to jest się kimś. Prywatnych ochroniarzy mają gwiazdki z telewizji. Ale państwowa obstawa, to jest dopiero coś. Każdy widzi, że to idzie ktoś, nomen omen, ważny. Że z tym kimś liczyć się należy, bo państwo swoją obronną ręką będzie dbać o niego, jak ojciec nasz najlepszy. Bo ten ktoś musi być najlepszy, skoro my wszyscy, łożymy na jego bezpieczeństwo w stopniu wyższym, niż na bezpieczeństwo Kowalskiego czy Malanowskiego. Im wystarczy stójkowy na komendzie. Ale komuś takiemu, na kogo dybie pół kraju, mus wydać coś extra, Bo to jest ktoś extra. Broń Bóg nie umniejszam tu zagrożeniu, które może wisieć nad głowa Tuska i jego bliskich. Nigdy nie wiadomo, kiedy wariat żartuje, i czy rzeczywiście nie podpali mu samochodu albo chałupy. Jednak w przypadku DT sprawa o tyle się komplikuje, że to właśnie on i jego formacja chcieli zaszczepiać w Polakach umiłowanie do innych standardów uprawiania polityki i innych polityków. Sam nawet dałem się temu uwieść w dawno minionych czasach. 

Polityk skrojony przez pierwszą Platformę, to ten, który jeździ do pracy rowerem. Nie otacza się kordonem policjantów. Wychodzi do ludzi i rozmawia z nimi twarzą w twarz. To ten, którego spotkasz w sklepie i na targu, a nie tylko w telewizji. Do którego możesz przyjść, jak do chłopaka z sąsiedztwa, i poprosić o pomoc. I do niedawna tak było. Ale czar właśnie prysnął. A co raz umarło, nigdy do życia nie wróci. Może to i dobrze. 

Jarek Ważny

Poprzedni

Lewica walczy z Godek

Następny

Michel Houellebecq – przekorny i kłopotliwy