Kilkakrotnie już słyszałem od książkowych antykwariuszy, że nie skupują od klientów książek Melchiora Wańkowicza (1892-1974), ponieważ tytuły tego autora bestsellerów, cieszących się niegdyś ogromną popularnością czytelniczą i nabywanych „spod lady”, stały się kompletnie nieinteresujące dla nowego pokolenia czytających.
A był to przecież autor, którego ranga środowiskowa czyniła jednym z najwybitniejszych pisarzy polskich i swoistym guru, wybitnym autorytetem środowiska literackiego, najpierw na emigracji, a później w kraju. Jako czytelnik dawno mający za sobą lekturę większości „reportaży” Wańkowicza skorzystałem z okazji nowej edycji „Na tropach Smętka”, aby zweryfikować swoje dawne wrażenia.
Wańkowicz to dla mnie nade wszystko autor słynnej „Monte Cassino”, zabawnych, gawędziarskich i anegdotycznych wspomnień „Tędy i owędy”, wspomnień rodzinnych „Ziele na kraterze”, zbiorów dziennikarskich szkiców „Od Stołpców po Kair”, „Między wojnami”, opowieści wojennych – „Westerplatte” i „Hubalczyków”.
Nieco słabiej przyciągały mnie wańkowiczowe reportaże z kanadyjskiej emigracji polskiej („Tworzywo”), z Pomorza („Walczący gryf”) czy z Warmii i Mazur („Na tropach Smętka”), zmagających się z żywiołem germańskim. Charakteryzował je barwny, soczysty język, wyraźnie inspirowany starą polszczyzną, w tym pamiętnikami sarmackiego Paska i gawędą szlachecką, jowialny dowcip, inspirowana stylem Sienkiewicza żywość obrazowania, familiarna atmosfera narracji.
Piszę z rozmysłem – „charakteryzował”, bowiem te właśnie wymienione walory wańkowiczowego stylu mocno straciły na aktualności, jako „podróbki” wyparte przez jego ciekawsze, współczesne egzemplifikacje i stylizacje. Także familiarny styl kontaktu autora z czytelnikiem słabo odpowiada dzisiejszej wyobraźni i emocjonalności czytelniczej.
W tym kontekście niewielkie znaczenie miały pojawiające się wokół pisarstwa Wańkowicza, jeszcze za jego życia, enuncjacje o wątpliwej autentyczności niektórych jego relacji, o kreowaniu sytuacji pozornie reportersko autentycznych, a w rzeczywistości zmyślonych. Wiele lat później podobne zarzuty spotkały, również już po jego śmierci, słynnego reportera Ryszarda Kapuścińskiego.
Ponowna, po wielu dziesięcioleciach, lektura „Na tropach Smętka” skłania do refleksji, że ten akurat tytuł należy raczej do słabszych pośród dokonań Wańkowicza. Opowieść o polskim i mazurskim żywiole ludnościowym na Warmii i Mazurach powstała w latach trzydziestych, właściwie przed progiem wybuchu wojny 1939 roku. I jak zwykle, nadał jej Wańkowicz formę reporterskiej relacji wędrówki tamtejszymi akwenami, kajakiem, z córką u boku.
Opis poszczególnych etapów reportersko-turystycznej podróży miał w zamierzeniu autora dać panoramę problematyki historycznej i współczesnej, ale klarowność obrazu utonęła w pobocznych dywagacjach, żartobliwych w zamyśle, ale słabo dziś czytelnych, z uwagi na zmianę kontekstu kulturowego, dygresjach, słowem – precyzję i sugestywność obrazu wyparło odautorskie gadulstwo, które wyparło przestrzeń, która należało wypełnić rzetelną faktografią.
Dlatego zawiedzie się czytelnik, który sięgnie po „Na tropach Smętka” z nadzieją na szczegółową, a zarazem syntetyczną wiedzę o polsko-niemieckich dziejach Warmii i Mazur. Mimo to warto sięgnąć po tę książkę jako znak danych czasów, bo zawiera ona portret ówczesnego klimatu mentalnego, jest spotkaniem ze stylistyką dawnego reportażu, a nadto opatrzona jest ciekawą charakterystyczną dla epoki ikonografią.