Franza Hohlera koniecznie trzeba przedstawić, jako że nie jest to pisarz powszechnie znany, tym bardziej w Polsce. Urodzony w 1943 roku Szwajcar, mieszkający w Zurychu, „od półwiecza, z niesłabnącą werwą i powodzeniem bawi publiczność – napisała w posłowiu Małgorzata Łukasiewicz – jako autor, a zarazem wykonawca rozrywkowych i satyrycznych programów na estradach kabaretowych, w radiu i telewizji.
„Hohler lubi małe formy prozatorskie, jego opowiastki rzadko przekraczają parę stron. Najkrótsza – tytułowy „Wielki karzeł” – ogranicza się do jednego zdania złożonego z dziewięciu słów. Ze zwięzłością idzie w parze prostota komunikatu. Narracja zaczepia się o byle co, o pierwszy lepszy przedmiot z powszedniego otoczenia, i raz-dwa składa się w łatwą do ogarnięcia opowieść.
Fabuła zredukowana jest do modelu, szkieletu, do minimum niezbędnego, by w ogóle dało się mówić o „historii”. Opowiadania Hohlera są de facto humoreskami z krainy purnonsensu, a istota ich komizmu polega na mechanizmie „ześlizgu”, „przejścia”, „odskoku”. Dokonują się one, nagle, na linii od rzeczywistości realnej i banalnej, do fantastycznej.
Przy czym, co jest kluczowe dla „biotopu” tego rodzaju humoru, ów „ześlizg”, „przejście”, „odskok” dokonuje się jakby niepostrzeżenie, dyskretnie, płynnie, mimochodem, niby naturalnie. To nie jest przejście od realnej banalności do fantazji „na trzy-cztery”, lecz w sposób przez moment niemal niezauważalny, jakby chodziło o wzięcie do ręki kromki chleba czy sięgnięcie po filiżankę. „Narracja nie tłumaczy się ze swoich wybryków, nie dziwi się samej sobie i nie sugeruje nam, że wypadałoby w tym miejscu obruszyć się albo podskoczyć ze zdumienia.
Nie, nie, nic z tych rzeczy, granitowy głaz z parku po prostu wybrał się do kina, zwykła normalna sprawa i nie ma z czego robić afery” – zauważa w posłowiu Małgorzata Łukasiewicz. Hohler „bezszelestnie faszeruje zwyczajność nadzwyczajnościami, niejako odwraca naszą uwagę, usypia naszą czujność, upewnia że wszystko toczy się zwykłym, dobrze znanym trybem” (…) nawet granitowy głaz musi długo oszczędzać na bilet do kina” (…) głaz stoi znowu na swoim miejscu w parku, ale wciąż chichocze ubawiony kinowym przeżyciem”, a sterta nawozu „wybierając się z wizytą, nie zapomina o należnym bukiecie kwiatów”.
Wszystko to jest neutralne i niewinne, choć od czasu do czasu z abstrakcyjnego absurdu Hohlera wyłaniają się kolce społecznej satyry, momentami z okruchami parodii literackiej. „Literatura, jeśli już raz zacznie się śmiać, lubi ponaśmiewać się z samej siebie” – puentuje posłowie Małgorzata Łukasiewicz. A czy coś z tym wszystkim ma wspólnego Szwajcaria, poza tym, że mieszka w niej Hohler?
No cóż, nie na darmo to w Szwajcarii, a konkretnie w Zurychu, narodził się dadaizm i surrealizm.