13 maja 2024

loader

„Peter Grimes” w Teatrze Wielkim Operze Narodowej

fot. Teatr Wielki - Opera Narodowa

W „Peterze Grimesie” najważniejszy jest dla mnie konflikt między społeczeństwem a jednostką. Wyrzucamy kogoś poza nawias i to się dzieje w bardzo różnych miejscach i kulturach. Zawsze znajdujemy winnego – powiedział w wywiadzie z Olgą Łozińską Mariusz Treliński przed premierą opery „Peter Grimes” Benjamina Brittena w swojej reżyserii w Teatrze Wielkim–Operze Narodowej.

Premiera „Petera Grimesa” odbędzie się 23 czerwca. Tytułowy bohater to rybak oskarżony o śmierć młodego pomocnika na morzu. Mimo uniewinnienia w sądzie zostaje on wykluczony ze społeczności, w której żyje. Sytuacja zaognia się, gdy umiera kolejny chłopiec.

W jednym z wywiadów mówił pan, że marzył o zrealizowaniu „Petera Grimesa”.

To opera rzeczywiście niezwykła. Zachwyca mnie jej bardzo wieloznaczne, głębokie libretto, które ma w sobie przedziwną umiejętność rozmowy z rzeczywistością, podobnie jak „Hamlet”, o którym mówi się, że jest jak gąbka, która wchłania rzeczywistość wokół. Gdy porównuję libretto „Petera Grimesa” do dziesiątków oper, które są zbyt sentymentalne, naiwne, zauważam, że w tym przypadku obcuję z bardzo dobrą literaturą. To pierwsza opera napisana po II wojnie światowej. Twórczość operowa Benjamina Brittena miała wpływ na muzykę, która powstawała jeszcze wiele lat po nim.

Praca przy „Grimesie” to wielka frajda i przyjemność. Od lat chciałem ten spektakl zrealizować, bo ta historia jest szalenie wieloznaczna. Pamiętam, że kiedyś w Waszyngtonie, kiedy zaczynaliśmy pracę z Placido Domingo, to było chyba w 2002 r., zapytałem go, czy chciałby zagrać Grimesa, a on mówi: „Mariusz! Mordercę dzieci? Nigdy!”. Przytaczam tę anegdotę, bo to zabawny przesąd. Britten nie mówi, co tam się tak naprawdę stało. Mamy pogłoski, oskarżenia. Sytuacja jest bardzo podobna do tej z filmu „Polowanie” z Madsem Mikkelsenem, gdzie ludzie wydali wyrok na człowieka, nie mając jakichkolwiek dowodów. Zatem w „Grimesie” mamy opowieść o linczu, o tym, jak społeczeństwo osądza kogoś i jak wyciąga wnioski, nie mając żadnych dowodów.

Czy jest jakiś powód, dla którego ludzie oskarżyli go o śmierć chłopców?

Rzeczywiście ta historia jest bardzo precyzyjnie napisana. W skutek niefortunnego zbiegu okoliczności umiera dwóch chłopców. Pierwszy ginie z wyczerpania, drugi spada z urwiska. W obu wypadkach Britten napisał to tak, że my nie wiemy, co się tam tak naprawdę stało. Główny bohater jest postacią mocną, przemocową, ma w sobie agresję, trudny charakter, to nie jest miły człowiek, ale nie jest mordercą. W momencie, kiedy w pierwszej scenie pada oskarżenie, sędzia go uniewinnia, ale cała miejscowość mówi: „my swoje wiemy”, i piętno mordercy zawisa nad nim, rozpoczyna się lincz.

Mówił pan o wieloznaczności libretta. Na czym ona polega?

To niesamowita mieszanka, są w nim same sprzeczności. Można powiedzieć, że „Grimes” jest operą realistyczną, bo rozgrywa się w małym miasteczku, takim, w jakim mieszkał Britten. Mamy do czynienia z północą Anglii, z fiordami, z wiatrem, z oceanem, który nas atakuje. Z kolei przez muzyczne intermezza, które dzielą tę opowieść, skłaniają nas do zadumy, ta historia staje się opowieścią poetycką. Punktem wyjścia do tej opery był poemat George’a Crabbe’a, który był napisany wierszem, więc mamy tu sprzeczność, z jednej strony opera realistyczna, inspirowana zdarzeniami z życia Brittena, a z drugiej poemat.

Tak samo jest z relacją muzyka–słowo. Muzyka jest niesłychanie dramatyczna, a w warstwie słownej jest mnóstwo ironii, humoru. To typowy angielski humor. Na widza, który świetnie zna angielski, czeka wielki prezent. My także bardzo się staraliśmy, jeśli chodzi o przekład. Jego autorem jest Jacek Poniedziałek, a tłumaczenie jest szalenie dowcipne.

Kolejne sprzeczności mamy w treści libretta. Same przeciwieństwa – Grimes winny, Grimes niewinny, realizm i poezja, mroczna opowieść, a jednocześnie pełna humoru. To właśnie te sprzeczności mnie fascynują. Najważniejsze jest jednak dla mnie przesłanie tego dzieła: konflikt między społeczeństwem a jednostką. Mamy do czynienia z sytuacją bardzo współczesną, ponieważ w tej chwili na świecie nacjonalistyczne i prawicowe ruchy powodują, że konsolidujemy społeczeństwo, znajdując wspólnego wroga. Wyrzucamy kogoś poza nawias i to się dzieje w bardzo różnych miejscach i kulturach. Czasem są to uchodźcy, czasem są to problemy gender, czasem to jest rasa, kolor skóry czy antysemityzm – zawsze znajdujemy winnego. Paradoks polega na tym, że wspólnota, w momencie kiedy znajduje wspólnego wroga, staje się silniejsza, mimo że to obrzydliwy, haniebny proceder. Ceną za zbudowanie wspólnoty są ostracyzm, niszczenie i upokarzanie niewinnych ludzi.

„Grimes” jest jednym wielkim głosem sprzeciwu. To niezwykle współczesny temat, chociaż ja nigdy nie robiłem oper, które opowiadają o rzeczywistości bezpośrednio wokół nas, bo uważam, że te dzieła same w sobie są często dużo bardziej ciekawe i wieloznaczne. Poza tym, kiedy wystawia się operę w wielu miejscach, trudno nawiązywać do jednego tematu. Na przykład „Grimes” jest koprodukcją oper w Tel Awiwie, Detroit i Warszawie. Zatem w każdym miejscu ta opera będzie świeciła innym światłem, będzie miała inny sens.

Czy uważa pan, że wspólnota zbudowana przeciw wrogowi ma szansę przetrwać?

W historii widzimy, że figura kozła ofiarnego działa, jego zabijanie, składanie ofiary, zjadanie. To obrzydliwe, ale działa i powoduje, że wspólnota jest silna. Tak było w antycznej Grecji, tak robili poganie, ale tak jest również w mszy św. chrześcijańskiej – zjadanie ciała w postaci opłatka i picie wina jako krwi. Przez lata społeczeństwo budowało to taki w sposób, że osoba wyrzucona poza obręb jest kozłem ofiarnym, doskonale pisał o tym René Girard. Nasza siła polega na tym, że pożeramy odmienność. To figura szczególnie przejmująca i okrutna, niemniej funkcjonująca z ludźmi przez wiele lat.

W pana realizacji Grimes też będzie złożony w ofierze?

Rzeczywiście bardzo ciekawe jest pani pytanie, dlatego że my w finale spróbowaliśmy zbudować taką fantasmagorię, scenę wizji Grimesa. Przez cały spektakl widzimy nienawiść, ostracyzm i agresję ludzi wobec niego, a w finale oglądamy przedziwną ceremonię, rytualną ucztę, gdzie główny bohater zostaje pożarty na scenie. Oczywiście to pewnego rodzaju wizja, główny bohater patrzy na siebie składanego w ofierze. Wydawało mi się bardzo istotne to, aby pokazać, że to są nasze korzenie, że w różnych prądach społecznych tkwią archetypy i bardzo stare opowieści. I chociaż wydawałoby się, że jesteśmy bardzo kulturalni, nosimy eleganckie ubrania, to tkwi w nas ciągle pewnego rodzaju krwiożerczość i okrucieństwo.

U Brittena ciekawi mnie także podwójność ofiary, dlatego że w „Grimesie” ginie dwóch chłopców. Potem jest podobnie jak w „Makbecie”, że osoby, które giną, są ofiarami i ponoszą krzywdę, powracają jako wyrzut sumienia, aby dręczyć głównego bohatera. Są więc jednocześnie katami i ofiarami. Britten pokazuje jakby dwukrotnie odtworzony scenariusz. Na początku dowiadujemy się, że zginął chłopiec, być może z winy Grimesa. Kiedy pojawia się drugi chłopiec, cała historia odtwarza się raz jeszcze. To tak, jakbyśmy wszyscy musieli wypełnić scenariusz już raz zapisany. Chłopiec przyjeżdża i jeszcze zanim coś się wydarzy, cała miejscowość uważa, że chłopiec znowu zginie. Idą nawet zaatakować Grimesa i jego dom, nie mając żadnych dowodów. A w finale rzeczywiście chłopiec ginie, znowu na skutek splotu nieszczęśliwych okoliczności, ale my wszyscy wiemy, kto jest winny, ponieważ znaleźliśmy swojego kozła ofiarnego.

W rolę główną wcieli się Peter Wedd, w pozostałych wystąpią m.in. Cornelia Beskow, Krzysztof Szumański, Szymon Komasa. Solistów, Chór i Orkiestrę TW–ON poprowadzi Michał Klauza. Scenografię przygotował Boris Kudlička. 19 czerwca o godz. 18.30 w Salach Redutowych TW–ON odbędzie się spotkanie z cyklu „Ruch w Wielkim” przed premierą spektaklu „Peter Grimes”, z udziałem wykonującego partię tytułową – Petera Wedda, Marcina Cecko – dramaturga, oraz Dominiki Przybyszewskiej – asystentki reżysera.

Kolejne przedstawienia po premierze odbędą się 25, 27 i 29 czerwca.

Redakcja

Poprzedni

Nic z tych rzeczy, czyli „ześlizgi” pewnego Szwajcara

Następny

Rosyjska „kultura” gwałtów