Powieść powstała siedem lat (1782) przed wybuchem Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Jak napisał tłumacz „Niebezpiecznych związków” Choderlos de Laclos na polszczyznę (co stało się dopiero 130 lat po francuskim oryginale), Tadeusz Żeleński Boy, „jest ona podwójnie ciekawa; raz jako nieporównany wyraz doby, w której powstała i którą maluje, po wtóre jako arcydzieło psychologii, mało równych sobie mające.
Całą książkę wypełniają jedynie sprawy miłości, tak jak wypełniały one życie „towarzystwa” tej epoki, której „kto nie znał, ten nie wie, co to słodycz życia”. To obraz Francji XVIII wieku, w której część „filozofuje, zajmuje się problemami ekonomii, polityki, nauki, dla drugiej części miłość staje się treścią życia, rozmów, literatury, ulubioną zabawą towarzyską, przedmiotem ambicji, wszystkim”. Z tej pierwszej wyrósł Robespierre, z tej drugiej – Mirabeau. To prawda, tej koncentracji na miłości jaka stała się udziałem części arystokracji XVIII wieku nie da się porównać z niczym ani przed, ani po. Średniowieczni rycerze oddawali cześć swym damom, ale widywali je rzadko, kontentując się jakimś amuletem-pamiątką za pasem, a miłość w pieśniach minstreli była abstrakcyjną retoryką. W wydaniu świata ukazanego przez Choderlos de Laclos miłość utożsamia się, po raz pierwszy w tym stopniu, i jedyny raz w historii kultury, wyłącznie z cielesnością, z tym co dziś nazywamy seksem, płciowością. „Cechą miłości w XVIII wieku (zanim przenikną wpływy Rousseau) jest odarcie jej ze wszystkich zasłon. Ani śladu tu owego ubóstwienia, jakim była otoczona w wieku Ludwika XV; ani śladu z owego języka pełnego czci i kultu dla kobiety, osłaniającego swymi religijnymi niemal formułkami całą materialną stronę miłości. To wszystko odpada; miłość staje się synonimem pożądania, przelotnej skłonności, „wymianą dwóch kaprysów i zetknięciem dwóch naskórków”. Trudno określić jak długo trwała ta epoka, kiedy się zaczęła. „Niebezpieczne związki” jej nie zapoczątkowały, nawet nie powstały w apogeum jej trwania, lecz jako dokument czasu, którego lata były policzone, jako być może podsumowanie, epitafium. Wielka Rewolucja Francuska uczyniła miłosne fanaberie arystokracji „prochem i pyłem”. Zamiast myśleć o miłosnych intrygach, musieli „unosić za granicę głowy” lub, jeśli im się nie udało, oddawać je pod nóż gilotyny. I tak to trwało do końca epoki Napoleona. Po nim przyszły czasy nowego purytanizmu, nowej pruderii za Restauracji Burbonów, gdy miłość znów została „uduchowiona”, tym razem przez romantyzm, a gdy i to się skończyło, nadszedł kapitalizm, który miłość urzeczowił, ale nie przywrócił jej rafinady XVIII wieku. Nigdy już potem miłość nie stała się ideą nadwartościową i jedynie interesującą grą życia, jaką była dla wicehrabiego de Valmont i markizy de Merteuil, bo nawet nie fikcyjny jak oni, lecz autentyczny historycznie Giacomo Casanova, nie koncentrował całej swej uwagi na miłości. W przerwach między kolejnymi, niezliczonymi podbojami miłosnymi miał inne zajęcia. Boy nie dożył czasów totalnej i powszechnej seksualizacji świadomości, która zaczęła się ćwierć wieku po jego śmierci, u schyłku lat sześćdziesiątych. Czy, gdyby dożył, zobaczyłby w nich dziedzictwo czasów „niebezpiecznych związków”? I tak i nie. Urzeczowienie, totalna seksualizacja miłości mają w sobie coś z tamtych czasów. Jednak dziś żyjemy, po pierwsze w kolejnych czasach „nowej pruderii”, która pokazuje swe macki mimo pozorów panseksualizacji, masowej pornografii, etc. Jednak, co ważniejsze, czasom naszym brak rafinady epoki „niebezpiecznych związków”. Wynika z tego wniosek natury kulturowej, antropologicznej: poziom wyrafinowania natury ludzkiej nie podlega regule nieustannego wzrostu, nie jesteśmy dziś bardziej wyrafinowani niż nasi przodkowie, od Choderlos de Laclos, przeciwnie, w tym względzie przeżywamy daleko idący regres, jesteśmy, jako gatunek radykalnie bardziej prymitywni niż arystokraci XVIII wieku. Co jednak może wyniknąć z tej lektury dla czytelnika roku 2022, poza kunsztem literackim dzieła, jego urodą estetyczną, czyli poza czytelniczą sztuką dla sztuki oraz szczyptą psychologii? Tak literalnie to niby nic, ale wielka spuścizna literatury i sztuki ma to do siebie, że oddziałuje na nas poza świadomością, poza sferą bezpośredniej treści i dostępną nam semantyką. To tak jak z obejrzeniem wielkiego, wspaniałego obrazu sprzed dwustu czy trzystu lat. Cóż nam niby daje obejrzenie na płótnie Eneasza i Dydony, Erosa i Psyche, czy narodzin Wenus? Niby nic bezpośrednio, ale odchodzimy od obrazu wynosząc w tyle głowy coś, co nas niepostrzeżenie przemienia lub przemienić może. Tak też jest z „Niebezpiecznymi związkami”. Nie będziemy naśladować niecnych praktyk pana de Valmont (bo i po prawdzie nie mamy po temu warunków), ale zostanie w nas jakiś ich ślad, który może kiedyś, kto wie, drogą okrężną, odezwie się w nas.
Pierre Choderlos de Laclos – „Niebezpieczne związki”, przekład Tadeusz Żeleński Boy, wydawnictwo MG, Warszawa 2022, str. 346, ISBN 978-83-7779-615-3