„Jesteście zbędni” – mówi ludziom Marius von Mayenburg, wzięty niemiecki dramaturg, który za pośrednictwem stworzonej przez siebie postaci robota w sztuce „Mars” obwieszcza koniec świata.
Można się było tego spodziewać. Mayenburg (ur. 1972) niemal od debiutu miał z ludźmi na pieńku, mówiąc im prosto w twarz, jacy są, jacy bywają, jakie niecą niebezpieczeństwo swoim postępowaniem. Wprawdzie jego pierwsze utwory przeszły bez większego echa, ale począwszy od „Ognia w głowie” (1997) znalazły się w centrum uwagi europejskiej krytyki.
Zauważono, że to opowieść o rozpadzie mieszczańskiej rodziny, o braku szansy porozumienia rodziców i dzieci, o końcu dotychczasowego modelu relacji społecznych. Rodzicie nie mają już ze sobą nic wspólnego, a dzieci nimi pogardzają. Wszystko zapowiada od początku katastrofę, przemoc zastępuje miłość. Pozbawiony moralnej busoli, aspołeczny Kurt najpierw podpala kościoły, a na koniec zabija własnych rodziców.
Młody dramaturg
Autor za ten wywrotowy utwór otrzymał nagrodę im. Kleista i nagrodę Frankfurckiej Fundacji Autorów. Berliński Deutsches Theater zaproponował mu stanowisko dramaturga (1998). Rok później związał się z berlińskim teatrem Schaubühne am Lehniner Platz prowadzonym przez Thomasa Ostermeiera. W tym teatrze miała miejsce większość premier jego kolejnych sztuk (niektóre także reżyserował).
„Ogień w głowie” dość wcześnie odkrył dla polskiego widza Paweł Łysak i wraz z kolegami z Towarzystwa Teatralnego wystawił na scenie Teatru Rozmaitości (1999). Utwór z pewnym przerażeniem przyjęła przed dwudziestu kilkoma laty polska publiczność i krytyka. Recenzent „Życia” nazwał utwór „tandetną psychodramą”, a krytyk „Rzeczypospolitej” ostrzegał przez „brudami z importu”, donosząc, że „w „Ogniu w głowie” nie brakuje scen utrzymanych w stylistyce przekraczającej granice przyzwoitości – wręcz obrzydliwych. Wszystkie te pośpieszne rozbierania, obmacywania, kopulacje, pośladki i nogi sterczące z wanny mają tu charakter konwulsyjny i nieestetyczny”.
Z jeszcze większą abominacją krytyk pisał o oryginalnej wersji „Ognia w głowie”, czyli berlińskiej prapremierze w reżyserii Thomasa Ostermeiera pokazanej podczas festiwalu toruńskiego „Kontakt”. A jednak tolerancyjny magazyn „Elle” wyrokował: „Tekst jest precyzyjną analizą procesu dochodzenia do zbrodni, do okrutnego morderstwa dokonanego przez dzieci na rodzicach. To najlepsza realizacja towarzystwa teatralnego, warta zobaczenia i gruntownego przemyślenia”. Po realizacji telewizyjnej w reżyserii Piotra Łazarkiewicza (2000) Roman Pawłowski obwieszczał w zachwyceniu: „ma się wrażenie, jakby telewizor miał za chwilę eksplodować. Ale o to w tej dramaturgii chodzi. Prosimy nie regulować odbiorników”.
Mayerburg w Polsce
Mimo neurotycznych reakcji Marius von Mayenburg w Polsce się przyjął, podobnie jak w 30 innych krajach świata. Połowa spośród jego 20 sztuk została wystawiona nad Wisłą, przy czym aż 7 z nich kilkakrotnie. Czterech premier doczekały się dramaty „Ogień w głowie”, „Brzydal”, „Pasożyty” i „Kamień”, a dwie z nich trafiły do Teatru Telewizji (wspomniany „Ogień w głowie” i „Pasożyty”). Aż 26 razy znalazły się na afiszach teatrów dramatycznych w ciągu 23 sezonów – wynik godny uwagi. Najwyraźniej troje reżyserów chętnie po utwory von Mayenburga sięgało: Anna Augustynowicz, Grzegorz Chrapkiewicz i Grzegorz Wiśniewski. Najczęściej trafiały do repertuaru teatrów warszawskich (6 razy), łódzkich (3), krakowskich (3) i trójmiejskich (3).
Eldorada
Teraz ta obecność może się nasilić, skoro dysponujemy tekstami 6 kolejnych dramatów Mayenburga w tłumaczeniu Karoliny Bikont, zebranymi w tomie „Eldorada”. Przyjrzyjmy się tym obrazoburczym tekstom.
Tom otwiera „Eldorado” – od tytułu tej sztuki wziął nazwę cały wybór dramatów, zapewne z uwagi na jego ironiczne znaczenie. Legendarna kraina płynąca złotem, mit konkwistadorów pojawia się w tle tego utworu, którego bohater w zapale budowania szczęśliwego gniazdka rodzinnego fałszuje podpis szefa, traci intratną posadę w korporacji, a potem długo symuluje, że nadal prowadzi wielkie interesy, by zdemaskowany przez opływającą w dostatki i pozbawioną moralnych skrupułów teściową, popełnić samobójstwo. Do pewnego stopnia jednak, bo w finale ożywa, choć ostatnie słowo należy do jego szefa zapowiadającego agonii klimatyczną. Janusz Łagodziński, który wyreżyserował tę sztukę (2011, Radom) zauważa, że „świat, który opisuje Mayenburg, jest światem wojny globalnej, wdzierającej się w różnej formie do każdego domu. Nasze działania w życiu codziennym stały się przedłużeniem wojen militarnych. Wojen o nowe zdobycze materialne. W tym wirze zatracają się gdzieś więzi międzyludzkie, nasza duchowość. Coraz częściej ważniejsze jest „mieć” niż „być”. I z tym autorowi najwyraźniej trudno się pogodzić. Mnie również”.
„Turysta” ukazuje monstrualny kemping – miejsce obowiązkowego grillowania, które staje się koszmarem przybyszy za dnia i w nocy. Płacą za ten swój raj najwyższą cenę. W tym groteskowym dramacie, w którym biorą udział aż 24 postacie, odbywa się tandetne przedstawienie „Jasia i Małgosi”, teatr w teatrze, kończący się makabrycznym finałem. Zapowiada go obecność tajemniczego dziecka o imieniu Oli, sześciokrotnie ginącego śmiercią nagłą niczym kozioł ofiarny i wciąż ożywającego w następnej scenie (jak u Witkacego). Wygląda na to, że wszyscy są tu potencjalnymi mordercami, a na koniec ofiarami.
„Turysta” to zatem diagnoza ostatecznego końca rodziny jako spoiwa społecznego, a może nawet prognoza katastrofy kapitalizmu, niezdolnego stworzyć ludziom pola do radości i szczęścia. Upiorne grillowanie to zatem rytuał ostatecznego odejścia.
Proste ramy fabularne
„Konsternacja” to dla odmiany sztuka kameralna, rozpisana na czworo aktorów (choć grających wiele ról), której akcja toczy się w salonie domku jednorodzinnego. Ramy fabularne są proste: Ewa i Robert wracają z wakacji do swojego domku, którym podczas ich nieobecności zajmowali się zaprzyjaźnieni z nimi Judyta i Sebastian. Wkrótce jednak okazuje się, że nic nie jest takie proste ani oczywiste, że właściciele i opiekunowie zamieniają się rolami, że w domku panuje nieład, czas płata figle, mnożą się przebieranki i rozbieranki i już nie wiadomo, kto jest kim i z kim oraz w kim się kocha. Pirandellowski zabieg „jest tak, jak się państwu zdaje” zostaje doprowadzony ad absurdum. Być może jest to najbardziej teatralna ze sztuk Mayenburga, w której autor bada możliwości przemiany, jakie oferuje scena.
W tragikomedii „Bum” Mayenburg zajmuje się przyszłością, czyli pojawiającą się nową generacją. Bohaterem utworu jest tyłowy Ralf Bum, nad swój wiek rozwinięte dziecko, już w łonie matki duszące swoją siostrę bliźniaczkę, a potem zaborcze i podporządkowujące sobie rodzinę oraz wszystkich dorosłych, którzy mają go wyedukować. Sztuka najwyraźniej poddaje krytyce model wychowania skrajnie bezstresowego, które prowadzi do wychowania osobnika bez żadnych hamulców, gotowego stosować przemoc bez opamiętania dla osiągnięcia swoich kapryśnych celów. „Bum” to satyra na hodowlę nowych egoistów, a raczej antyhodowlę, która prowadzi ludzkość do samounicestwienia.
Martwy świat
Znana już w Polsce „Sztuka plastiku” to satyra na pozorowaną, plastikową sztukę Oto niemiecka, współczesna rodzina, którą rozdzieliło życie: praca, upodobania, marzenia, zaniechania. Ulrike i Michael tworzą związek plastikowy, pozorny, ale dość trwały, oddając się swojej pracy. Być może uciekają od bliskości i dlatego zatrudniają sprzątaczki, aby usuwały brudy. Polkę Danutę oddalili, bo kaleczyła niemiecki, a to zagrażało edukacji ich dwunastoletniego syna Vincenta. Teraz zatrudniają Jessikę, Niemkę z b. NRD, na własną zgubę. Sprzątaczka krok po kroku przejmuje stery całego domu w swoje ręce, a przyspiesza to ingerencja pracodawcy Ulrike, ekscentrycznego artysty Haulupy, który szykuje nowy projekt ze sprzątaczką i brudami w rolach głównych. Jego sztuka jest równie plastikowa, jak życie rodziny, którą zadręcza swoimi pomysłami. Kres temu wszystkiemu może położyć tylko sprzątaczka, pod której opieką artysta kwitnie, pani domu odkrywa swoją uśpioną seksualność, pan domu tęsknoty erotyczne, a ich syn skrywaną kobiecą płeć. Ale to i tak plastiki, atrapy ludzkich uczuć.
Mayenburg demaskuje sojusz nowoczesnych artystów i mieszczan zjednoczonych paradoksalnie w obronie martwego świata.
Zbiór zamyka „Mars”, najnowsze memento dramaturga, który dołącza w ten sposób do innych pisarzy, roztaczających wizję nieuchronnej i totalnej katastrofy ekologicznej. I tym razem to sztuka kameralna, ale utrzymana w konwencji s-f, w której do głosu dochodzą rozmaite żywioły – uczynniony las, który kieruje się swoimi własnymi planami czy też roboto-android Yannik, który prowadzi rozdaj testu-selekcji uciekinierów z Ziemi do bardziej bezpiecznych zakątków Kosmosu. W selekcji uczestniczą ojciec i córka (Achim i Joanna) oraz bracia Edgar i Oskar niczym Abel i Kain. Przy czym Oskar jest bratem zwichniętym, gotowym do siania przemocy. Zwycięzcy testu mają zapewnione ocalenie, ale i to okaże się fałszem, bo na świecie już nie ma miejsc bezpiecznych, co w ostatnim monologu z niejaką satysfakcją głosi ludziom Yannik: „jesteście zbędni”.
Niezależnie od tego, czy uznamy te ostrzeżenia za słowa wypowiedziane przez satyryka, czy też wieszczka obdarzonego jasnowidzeniem, warto potraktować je poważnie.