Do opowiedzenia historii Modiglianiego i Luni Czechowskiej narracja powieściowa sama się narzucała. Są bowiem szczeliny w tej historii, bardzo emocjonalne, które może wypełnić tylko powieść – mówi Sylwia Zientek, autorka powieści „Lunia i Modigliani”.
Dorota Kieras: Pretekstem do naszej rozmowy jest książka „Lunia i Modigliani”. Podejrzewam, że robiąc kwerendę do „Polek na Montparnassie” doszła pani do wniosku, że ten temat zasługuje na osobne potraktowanie?
Sylwia Zientek: Rzeczywiście, pomysł na tę książkę powstał, kiedy pracowałam przy „Polkach”. Przemierzałam Paryż dosyć intensywnie, bardzo często bywałam na Montparnassie i ulicy Jossef-Barrault. Przy tej uliczce mieści się kamienica, gdzie mieszkał Leopold Zborowski, Mojżesz Kisling, partnerka Leopolda Zborowskiego (to nie była jego żona, chociaż posługiwała się tym samym nazwiskiem); no i Lunia Czechowska. Czytałam przeróżne źródła, więc wiedziałam, że dokładnie w tym mieszkaniu Modigliani namalował swoje najważniejsze obrazy. Zawsze sobie o tym przypominałam, ilekroć przechodziłam tą ulicą. I w pewnym momencie – to rzecz naturalna – nabrałam przekonania, że ta historia powinna być opowiedziana. Ona narzucała się sama – mam na myśli m.in. udział Polaków w karierze Modiglianiego. Lata bardzo trudne, pierwszej wojny światowej, kiedy on tylko dlatego mógł tworzyć, że był otoczony ludźmi, którzy robili wszystko, aby mu zapewnić możliwości malowania.
Historię malarzy, sztuki, postanowiła pani opowiedzieć stawiając w roli narratora Lunię Czechowską. Mamy powieść, nie zaś biografię. To chyba odskocznia od poprzedniej książki?
Ta zmiana też powstała w sposób naturalny, ponieważ materiał źródłowy, dotyczący relacji Zborowskiego z Modiglianim, kariery Modiglianiego i jego kontaktów z Polakami jest dosyć ograniczony. Wiemy, że te kontakty istniały, wiemy, że Zborowski był marszandem, miał zawarty kontrakt itd. Natomiast relacja osobista między Lunią Czechowską – Ludwiką Czechowską a Modiglianim pozostaje w sferze niewiedzy. Wiemy, że on ją malował co najmniej czternaście razy; wiemy, że byli bardzo blisko, że byli bliskimi przyjaciółmi, bo zachowały się wspomnienia Czechowskiej, w których ona opisuje swój kontakt i przyjaźń z Modiglianim. Ale ze strony Modiglianiego nie mamy nic, ponieważ on nie znosił zostawiać jakichkolwiek dokumentów po sobie.
Do opowiedzenia tej historii narracja powieściowa sama się narzucała. Są bowiem szczeliny w tej historii, bardzo emocjonalne, które może wypełnić tylko powieść. Tutaj rola non-fiction się kończy, bo jeśli bym pisała historię reporterską, to byłaby emocjonalnie dość skąpa i nie mogłabym poszukać jakichś interpretacji. Generalnie – zilustrować tej bardzo dziwnej, niejednoznacznej, bardzo bliskiej i fascynującej historii między Modiglianim a Lunią Czechowską.
Po raz kolejny jawi się pani jako pisarka, która dokładnie i szczegółowo przygotowuje się do pisania. Wiem, że odwiedza pani miejsca, które potem pojawiają się w książkach. Gdzie pani była, szukając tropów Modiglianiego?
Bardzo pomaga mi bycie w miejscu związanym z konkretnym artystą. W przypadku Modiglianiego było naturalne, że musiałam pojechać do Livorno. Tam się urodził – i to Livorno było dla niego rajem utraconym, on bardzo często, podczas pobytu w Paryżu je wspominał, nawet pod koniec życia, kiedy był w naprawdę ciężkim stanie, przywoływał w malignie Livorno. Pojechałam tam mniej więcej rok temu, zwiedziłam to miasto. Oczywiście, dzisiejsze Livorno niewiele ma wspólnego z tym miastem, które znał Modigliani, miasto było zbombardowane w czasie II wojny światowej, natomiast zachowała się tzw. casa natale, czyli dom narodzin Modiglianiego. Odwiedziłam to miejsce. Na via Roma znajduje się pomnik artysty. Zwiedziłam też kanały, bo Livorno w założeniu to miała być taka mała Wenecja, przeszłam się wzdłuż kanałów, o których Modigliani często wspominał. Spacerował tam ze swoim dziadkiem i to było miejsce mityczne jego dzieciństwa. Jadłam tam przysmak lokalny, potrawkę z ryb, którą na pewno Modigliani jadał – była to dość ciężka przeprawa dla żołądka. Byłam w porcie, dla mnie było ważne, żeby popatrzeć na niebo, które, myślę, wygląda tak samo jak sto lat temu. I to światło, które w Livorno jest dosyć ostre, odbijające się od tafli morza – to było dla mnie ważne. Zwiedzałam Toskanię śladami Modiglianiego, Florencję – patrząc jego oczami. W najsłynniejszym florenckim muzeum, Uffizi, szukałam inspiracji, a więc tych obrazów, które mogły w jakiś sposób zainspirować Modiglianiego. I rzeczywiście, kilka takich płócien znalazłam, które – jestem przekonana – zainspirowały go do różnych ekstrawagancji w deformowaniu sylwetki. Było to dla mnie duże przeżycie.
Ślady Modiglianiego są też w Wenecji, np. kawiarnia Florian na placu św. Marka. Generalnie Wenecja to okres jego intensywnej młodości, kiedy korzysta z życia, świat stoi przed nim otworem i… wystarczy pojechać do Paryża – sława czeka! Wszystko, co sobie wymarzył, na pewno się przydarzy. Jak wiemy, tak się nie stało…
Byłam też w Wiedniu na wystawie poświęconej Modiglianiemu, w muzeum Albertina. W zeszłym roku była taka duża wystawa jego prac. No i Paryż! Zwiedziłam Paryż, szukając wszelkich możliwych miejsc, związanych z Modiglianim. Co było dla niego charakterystyczne, on bardzo często zmieniał hotele, mieszkania, w Paryżu mieszkał w kilkudziesięciu lokalizacjach! O niektórych wiadomo – mam na myśli te osiedla artystyczne, hotele w VI dzielnicy, na Montmartrze. Starałam się dotrzeć w miejsca, o których wiedziałam, że tam przebywał. Wydawało mi się, że w pewien sposób „będę bliżej” i że on da mi się „złapać”.
I jeszcze południe Francji – Nicea, w której przebywał przez ponad rok. Tam jest taki pałacyk Marie Christine, przy Promenadzie Anglików w Nicei, gdzie mieszkała Lunia. To też było dla mnie istotne, móc obejrzeć miejsce, gdzie Lunia Czechowska mieszkała do śmierci. I jeszcze Cagnes-sur-mer, wspaniała miejscowość, która zachowała ten stary klimat, a wygląda tak samo jak sto lat temu.
Na początku powieści wysyła pani Lunię na targ przy ulicy Mouffetard, a czy wie pani, że w jednej z tamtejszych kawiarenek rozgrywa się scena z „Niebieskiego” Krzysztofa Kieślowskiego?
Naprawdę? To bardzo ciekawe! Ta ulica jest bardzo urokliwa, tam również Mela Muter lubiła robić zakupy. Co też opisałam w „Polkach” – to też jest jakiś łącznik między tymi książkami. Pozostaję w obrębie paryskich historii, bo warto przybliżyć historię polskiej emigracji artystycznej, nazywanej szkołą paryską. Jest oczywiście prywatne muzeum szkoły paryskiej w Villa la Fleur w Konstancinie, natomiast nie mamy zbyt wielu możliwości obejrzenia tych obrazów w muzeach publicznych. Bardzo tego żałuję. Ale myślę, że szkoła paryska to jest coś, co wciąż będziemy odkrywać.
Przyznam, że nie znałam tych polskich tropów w biografii Modiglianiego, udało się pani przy „Polkach” podać nieznane fakty, i teraz znów pisze pani o faktach mało znanych. I zachęca pani do poszukiwań, odwiedzania muzeów…
Mam nadzieję. Liczę też, że niedługo będzie gdzieś na świecie pokazana kolejna wystawa Modiglianiego. Szkoda, że nie u nas, ale wartość prac Modiglianiego jest tak duża, że trudno by spodziewać się możliwości zobaczenia tych dzieł w Polsce. I tu też jest ironia losu: Zborowski, jego marszand, nie mógł sprzedać obrazu za 50 franków, a teraz dzieła Modiglianiego są warte i 160 mln dolarów! To jest jak przypadek Van Gogha, bardzo podobna historia… Co ciekawe, Modigliani znał twórczość Van Gogha, jego losy i przeczuwał, że pójdzie jego śladami. I tak się poniekąd stało.
Sylwia Zientek jest powieściopisarką, tworzącą w nurcie literatury obyczajowej, pisze także biografie i powieści historyczne. W jej dorobku literackim znajdują się m.in. „Polki na Montparnasse”, „Hotel Varsovie. Królewski szpieg”, „Hotel Varsovie. Bunt chimery”, „Hotel Varsovie. Klątwa lutnisty”, „Kolonia Marusia”. Jej najnowszą powieść „Lunia i Modigliani” opublikowało wydawnictwo Agora.
pau/pap