6 listopada 2024

loader

Przychodzi Stanisławski do Stalina

Teatr Polonia, fot: Robert Jaworski

To spotkanie nigdy nie miało miejsca, ale opisane zostało przez Tadeusza Słobodzianka tak sugestywnie, jakby naprawdę stoczyli ze sobą słowny pojedynek Stalin, twórca opresyjnego systemu, który chciał uchodzić za jutrzenkę swobody, i Stanisławski, nienasycony reformator, który swoją metodą aktorską zainfekował roje uczniów i następców. 

Oto spotkanie tyrana-socjopaty u szczytu swojej władzy i reformatora czującego nachodzącą śmierć. Stanisławski przychodzi do Stalina, żeby ocalić trzech wybitnych artystów: Meyerholda, Bułhakowa i Erdmana. Zapłatą ma być prywatna lekcja metody, którą udziela Stalinowi. Gdyby spotkanie rzeczywiście się odbyło, twórca metody aktorskiej mógłby sądzić, że wytargował, co chciał. Meyerhold padł ofiarą satrapy dopiero po śmierci starego Mistrza. Dwaj pozostali ocaleli.

„Geniusz” to wprowadzenie do „Kwartetów otwockich”, zbioru dramatów Tadeusza Słobodzianka pisanych z potrzeby zmierzenia się tajemnicą teatru. W „Geniuszu” autor szuka odpowiedzi na pytania, dlaczego satrapę interesuje teatr i dlaczego artysta zabiega o protekcję satrapy. Niczego nie upraszcza ani nie ułatwia, rasowy pisarz dobrze wie, że rzadko trafiają się odpowiedzi jednoznaczne. I chociaż wszystkie utwory z kolekcji otwockiej nie mają pretensji do bycia sztukami historycznymi czy tym bardziej dokumentalnymi, to przecież autor, kierując się zawsze dobrem dramaturgii, przekonująco wydobywa konflikty, spięcia, trudne sojusze i kryjące się za nimi motywacje bez względu na tzw. prawdę metrykalną.

Dla Jerzego Stuhra, reżysera prapremiery w Polonii i twórcy roli Stanisławskiego „Geniusz” jest – jak sam to powtarza – podsumowaniem drogi aktorskiej, a przede wszystkim pedagogicznej, którą ceni najbardziej. Stąd zapewne sentyment do wielkiego nauczyciela, jakim był Stanisławski. Zapowiada, że to już ostatnia jego rola. Potwierdza nią swoje przywiązanie do teatru i jego siły oddziaływania.

Powstał spektakl mocny, zwarty, precyzyjnie zbudowany, który rozpoczyna się w chwili, kiedy pierwszy widz wchodzi na widownię. Z pewnością zauważa drobną, skuloną w sobie postać mężczyzny siedzącego na krzesełku tuż przy proscenium. To Jerzy Stuhr, trudny do rozpoznania, niemal nieobecny, zagubiony, jakby uszło z niego powietrze. A właściwie to Stanisławski grany przez Jerzego Stuhra, który już od wejścia pierwszego widza przygotowuje publiczność na spotkanie z gasnącym Mistrzem, podejmującym kolejną grę. Jak w teatrze.

Nie wszyscy zauważają kruchą postać Mistrza przy proscenium, zwłaszcza kiedy na widowni zrobi się już gwarno. Publiczność przechodzi obok niego obojętnie, bohater sztuki ginie w anonimowym tłumie. Jest w tym magia dramaturgii – bez jednego słowa Sthur buduje przejmujący prolog.

Kiedy odsłania się kurtyna, oczom widzów ukazuje się góra kwiatów, jak się okaże, nadesłanych z okazji urodzin tyrana. Jego sekretarz, Poskriobyszew (Paweł Ciołkosz) upycha jeszcze jeden wypasiony bukiet. Za biurkiem umieszczonym na podwyższeniu, ponad tą monumentalną górą kwiatów, zasiada Stalin (Jacek Braciak) i odbiera raport o nadesłanych życzeniach. Zanim przyjmie pierwszego interesanta, podpisze jeszcze wyroki śmierci 3000 tysięcy ofiar reżimu.

Pierwszym gościem nie będzie Stanisławski, ale Kierżawcew (Łukasz Garlicki), usłużny krytyk, lizus, przewodniczący Komitetu ds. Sztuki, niegdyś zawołany zwolennik Meyerholda, teraz żądający zamknięcia jego rzekomo szkodliwego teatru. Jego zachowanie może irytować tak jak manierycznie powtarzany spójnik „aliści”, wyrażający przeciwieństwo. Stalin traktuje Kierżawcewa pogardliwie, wciąż celowo przekręca jego nazwisko, poniża go, ale i używa jako instrumentu w swoich grach. Każe mu czekać i przyjmuje wreszcie Stanisławskiego.                                                                                                                                         

Atmosfera się zmienia – Stalin Braciaka staje się bez mała sympatycznym facetem, który pełen rewerencji podejmuje swego gościa, rozprawia z nim o sztuce, zaprasza do stołu, częstuje szampanem. Schorowany Stanisławski nie bacząc na rangę i grozę, jaką budzi Stalin, zachowuje się naturalnie, jakby obserwował świat już z drugiego brzegu. Sam zaproponuje tyranowi grę – przeprowadzi z nim ćwiczenia z metody aktorskiej, a jeśli Stalinowi się spodoba, spełni jego trzy życzenia. Jak Złota Rybka. Gospodarz przystaje i tak się zaczyna ta gra-zabawa, podczas której Stuhr niespiesznie, z precyzją odsłania podstawy systemu Stanisławskiego, interpretując mowę ciała, która może demaskować albo kamuflować intencje. Dobry aktor potrafi to wykorzystać.

To jest czas dla Stanisławskiego-Stuhra, który demonstruje swoje przywiązanie do  pedagogiki, bez lęku poddając satrapę testom fizycznym i psychicznym. Stalin w grę się wciąga, ale przed podjęciem decyzji w sprawie trzech artystów, za którymi wstawia się Stanisławski, doprowadza do konfrontacji. Raz jeszcze wzywają Kierżawcewa, jeszcze mocniej go poniża, nawet fizycznie, bo dostaje mu się tęgie lanie po gołym tyłku. Do tej fazy gry wciąga też Stanisławskiego, który z pewnym wahaniem bierze udział w przemocowym przesłuchaniu śliskiego krytyka. Kto wie, może w tej chwili biorą odwet na krytykach wszyscy po trosze, może to za ich pośrednictwem czyni autor, a może i reżyser „Geniusza”?

Wszystko to rozgrywa się brutalnie, ale i naturalnie. Jacek Braciak w roli Stalina czyni jego postać niejednoznaczną, odnajdując w jego osobowości dwubiegunowe odcienie. Reakcje jego Stalina bywają zaskakujące. Rzecz inna z sekretarzem Ciołkosza, który z kamienną twarzą, bez żadnego gestu skrupulatnie wykonuje polecenia niczym doskonale skonstruowana maszyna. Najgorzej w tym gronie – nie aktorsko, ale moralnie – wypada sprzedajny krytyk Garlickiego.

A Mistrz? Zrobił swoje, wciągnął satrapę do gry, pobłogosławił nawet i opuszcza gabinet  po zwycięskiej partii. Nie triumfuje jednak. Przecież gaśnie. W roli Stanisławskiego pojawiają się tylko przebłyski radości. Dominuje świadomość czasu, którego artysta już nie ma. Zdarza się jednak chwila, kiedy do głosu dochodzi dawna sceniczna biegłość niewystępującego już od lat Stanisławskiego – to pokaz, w jaki sposób chodzi aktor: „Lędźwiami” – informuje Mistrz i pokazuje, jak staje się panem sytuacji. Przygarbiony Stanisławski na moment wyprostowuje się i kroczy niczym prawdziwy Król Lew.

Na koniec Stalin zarządzi sprzątanie kwiatów i czystki oraz przesunięcia kadrowe, a sekretarzowi nakazuje zniszczenie zapisu spotkania. Sekretarz natychmiast wymazuje nagranie i w ten sposób autor sztuki przekonuje widzów, dlaczego o moskiewskim spotkaniu Stanisławskiego i Stalina w dniu 20 grudnia 1937 roku nikt nie mógł się dowiedzieć.

„Geniusz” to trzeci z dramatów cyklu „Kwartety otwockie”, który doczekał się prapremiery.  Początek dała „Sztuka intonacji” w Teatrze Dramatycznym. W kolejce czekają jeszcze dwa.


GENIUSZ Tadeusza Słobodzianka, reż. Jerzy Stuhr, scenografia Natalia Kitamikado, kostiumy Małgorzata Domańska, światło Waldemar Zatorski, producent wykonawczy Rafał Rossa, Teatr Polonia, premiera 22 lutego 2024.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Dobry dzień dla Polaków

Następny

Chiny poprawiają swoją jakość gospodarczą dzięki innowacjom