11 grudnia 2024

loader

Stopklatka lat 80-tych

fot. materiały prasowe

Uwielbiam prostotę „Pasażerów nocy”, ujęcia, w których Elisabeth przyrządza swoim dzieciom gorącą czekoladę albo pali papierosa. Takie małe czynności nadają filmowi kojący rytm – powiedziała Charlotte Gainsbourg. Z okazji polskiej premiery filmu Mikhaela Hersa z jej udziałem przypominamy rozmowę przeprowadzoną w lutym br. podczas 72. Berlinale.

Jest noc wyborcza 10 maja 1981 r. Na ulice Paryża wychodzą rozentuzjazmowani zwolennicy nowego prezydenta, świętując zwycięstwo. Dla Elisabeth (grana Charlotte Gainsbourg), która przeszła operację usunięcia piersi nie jest to jednak radosny moment. A rak to nie jedyny problem, z którym się zmaga. Niedawno odszedł od niej mąż, zostawiając ją samą z dwójką dzieci.

Kobieta znajduje pracę w nocnym programie radiowym „The Passengers of the Night”. Dzięki audycji poznaje Talulah (Noee Abita), 18-letnią bezdomną dziewczynę. Wielkoduszna Elisabeth przygarnia ją pod swój dach i poznaje ze swoimi dziećmi. Jej syn Matthias (Quito Rayon Richter) szybko zakochuje się w nowej znajomej. Razem idą do kina na „Noce pełni księżyca” Erica Rohmera. Talulah jest zafascynowana grającą w tym filmie Pascale Ogier. Być może właśnie wtedy zaczyna marzyć o karierze aktorki. Jednak nie zna innego życia niż ulica i pewnego dnia po prostu znika z mieszkania Elisabeth.

Daria Porycka: Dla Mikhaela Hersa realizacja „Pasażerów nocy” była okazją do powrotu do Paryża, który oglądał w latach 80. jako chłopiec, zafascynowany niezwykłą atmosferą, architekturą, modą, wszystkim tym, czym żyli wówczas paryżanie. Ty też dzięki temu filmowi przeniosłaś się myślami do swojego dzieciństwa?

Charlotte Gainsbourg: Na początku w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że lata 80. zostaną tak dokładnie odtworzone w filmie. Po przeczytaniu scenariusza miałam wrażenie, że jest to bardzo prosta historia o dwóch kobietach – ale szczególnie o Elisabeth, która po walce z rakiem piersi i rozstaniu z mężem musi znaleźć pracę, żeby zapewnić byt sobie i dzieciom. Dopiero mierząc kostiumy, poczułam tamten klimat. To zabawne i jednocześnie wzruszające, że moja bohaterka nosi tak kompletnie niepasujące do niej, pozbawione gustu ubrania. Będąc na planie, przypomniałam sobie o wszystkim, co było tak czarujące w latach 80. Już same kolory – trochę przygnębiający brąz i pomarańcz – sprawiały, że poczułam się nostalgicznie. Jednak Mikhael opowiada w swoim filmie o Paryżu, którego tak naprawdę nie znałam. Dorastałam w Saint-Germain-des-Prés, w 6. dzielnicy. Tymczasem Elisabeth mieszka w 15. dzielnicy, o której prawie nic wtedy nie wiedziałam. Nie pochodzi z klasy robotniczej i nie należy do ludzi uprzywilejowanych. Nie miałam zbyt wielu punktów stycznych z tą postacią, ale właśnie to uznałam za interesujące.

Wydaje mi się, że Elisabeth ma jednak z tobą coś wspólnego – nie boi się podejmować ryzyka. W jej wypadku oznacza to podjęcie pracy w radiu, o której na początku w ogóle nie pojęcia. W twoim – ryzykiem było przyjmowanie odważnych propozycji aktorskich. Z pewnością można do nich zaliczyć role w filmach Larsa von Triera.

Prawdę mówiąc, nie traktuję tych ról jako ryzykownych. Nie uważam się za odważną aktorkę. Po prostu mam ten przywilej, że mogę robić to, co kocham. Od dawna podziwiałam Larsa von Triera. Możliwość zagrania u niego była dla mnie prezentem od losu. Oczywiście, czasami wiązało się to z cierpieniem, ale wyłącznie takim, jakie akceptowałam. On nie jest reżyserem, który zaskakuje aktora. Kiedy przygotowywaliśmy się do pracy nad „Antychrystem” pokazał mi wstępny zarys scenariusza i wyjaśnił, w jaki sposób zamierza kręcić, co będę musiała pokazać. Zapytał, czy jestem tym zakłopotana. Odpowiedziałam, że owszem, bo nie chcę pokazywać piersi. A on na to: „ok, w takim razie założysz T-shirt”. Kiedy wszystko robi się w ten sposób, nie ma powodów do niepokoju. Poza tym ja uwielbiam być bardzo emocjonalna, więc granie tych ról było dla mnie po prostu ekscytujące.

Elisabeth to także postać, która wydaje się bliska twojej naturze. Jest otwarta, serdeczna, bezinteresowna. Po wielu ekstremalnych, ekscytujących wyzwaniach aktorskich nagle postanowiłaś zagrać kogoś tak spokojnego. Dlaczego?

Często aktorzy muszą grać ludzi wybitnie wykształconych, filozofów, naukowców, lekarzy. Ja tym razem nie musiałam. Dzięki Elisabeth mogłam robić wszystko we własnym tempie. Mogłam wykonywać niezręczne gesty, być początkującą realizatorką w radiu, nie udawać, że wszystko wiem najlepiej. Mogłam szczerze rozmawiać z moimi filmowymi dziećmi, mówić im o swoich uczuciach, nie wstydzić się łez, po prostu być sobą. Niekoniecznie bardzo wyluzowaną osobą, bo Elisabeth sporo w życiu przeszła, ale jest taka, jaka jest. Uwielbiam prostotę, którą chciał ukazać Mikhael, ujęcia, w których Elisabeth stawia na stole miskę z płatkami śniadaniowymi, przyrządza swoim dzieciom gorącą czekoladę albo pali papierosa. Takie małe czynności nadają temu filmowi kojący rytm.

Spodobało mi się też to, że mogliśmy kręcić podczas pandemii, kiedy siłą rzeczy większość czasu spędzaliśmy w domach, przed telewizorami. To było takie nudne. Możliwość wejścia na plan bez maseczki – bo jako aktorzy mieliśmy ten przywilej – była radością. Mogliśmy skupić się na swoim zadaniu. Uwielbiam ten stan. Dzisiaj z trudem mogę się skupić na czytaniu. Mój umysł jest wszędzie. Co chwilę zerkam na telefon, radio albo na moje dzieci. Wszystko dzieje się w tym samym czasie. A ja jestem z natury dosyć wolna i mogę robić tylko jedną rzecz na raz. Wspaniale było po prostu oddać się pracy.

Jednym z istotnych wątków tego filmu jest kino we Francji w latach 80. Jakie filmy najchętniej wtedy oglądałaś?

Na pewno znacznie bardziej mainstreamowe niż bohaterowie „Pasażerów nocy”. Lubiłam „E.T.” Stevena Spielberga. Byłam wielką fanką Woody’ego Allena, więc śledziłam wszystkie jego filmy. Ale to jedynie ta przyjemniejsza część kina – a oglądałam też sporo horrorów. Lata 80. były początkiem kaset video. Dzięki nim udało mi się zobaczyć mnóstwo filmów. Mój tata kupił wielki ekran i projektor. W tamtych czasach to było niesamowite. Oglądaliśmy te filmy w jego sypialni. Czuliśmy się jak w kinie. Poznałam całą amerykańską klasykę, którą kochał. Wszystkie czarno-białe filmy, westerny, tytuły, które zbudowały moją świadomość filmową. Ale nie interesowało mnie to, co tworzyli Eric Rohmer czy Jacques Rivette. Ten nurt francuskiego kina przegapiłam. Uwielbiałam natomiast Maurice’a Pialata. Według mnie był po prostu niezwykły. Choć może więcej jego dzieł oglądałam w latach 90. Na pewno też Agnes Vardę i Claude’a Millera, u którego zagrałam.

Gdybyś mogła cofnąć się na chwilę do dowolnego okresu swojego życia, byłyby to właśnie lata 80.?

Tak, aż do momentu, kiedy skończyłam 12 lat i stałam się niepewna wielu rzeczy. Nie tęsknię za niewinnością, ale właśnie za ową pewnością. Miałam bardzo uporządkowaną rodzinę. Moja siostra Kate miała innego ojca, ale mieszkaliśmy we czwórkę, razem. Choć robiliśmy wiele różnych rzeczy, nasze życie było bardzo proste. Często jeździliśmy na wieś albo do Londynu do moich dziadków. To był bardzo szczęśliwy czas w moim życiu.

Masz brytyjsko-francuskie korzenie. Przez kilka lat mieszkałaś w Nowym Jorku, ale zdecydowałaś się wrócić do Paryża. To jest twoje miejsce na ziemi?

Moją relację z Paryżem mogłabym opisać jako miłość połączoną z nienawiścią. Odczuwam to teraz bardzo intensywnie. Kochałam Paryż, kiedy żył mój tata. To miasto było wówczas całym moim życiem. Nie znałam zbyt dobrze Londynu. Był dla mnie tym drugim miastem, w którym mieszkała połowa mojej rodziny. Kiedy tam przyjeżdżałam, czułam się bardzo parysko. A kiedy wracałam do Paryża, miałam ten luksus, że mogłam powiedzieć: nie jestem całkowicie Francuzką. Jednak później, po śmierci taty, było mi bardzo trudno. Omijałam ulice, które prowadziły do jego domu. Tak jakbym chciała uniknąć wspomnień związanych z nim. A ludzie mówili o nim niemal bez przerwy.

Osiem lat temu, kiedy zmarła moja siostra, wyjechałam z Paryża i poczułam ulgę. Oczywiście, nie oznacza to, że pogodziłam się ze śmiercią Kate. Nadal bardzo ją przeżywałam, ale mieszkając w Nowym Jorku odkryłam, co to znaczy być całkowicie anonimową. Czasami ludzie rozpoznawali mnie na ulicy, ale nie pytali o moich rodziców. Mówili o moich ostatnich filmach i muzyce. To było bardzo orzeźwiające uczucie. Często wracałam do Paryża ze względu na pracę, ale tylko na chwilę. A później nagle nadeszła pandemia. Zaczęłam panikować, że jestem w Nowym Jorku, z dala od tylu bliskich mi osób. Dlatego postanowiłam wrócić do Paryża. Po powrocie wpadłam w depresję, ponieważ nie byłam jeszcze na to gotowa. Teraz mamy dom za miastem. To jest świetne, bo mogę schronić się w nim, kiedy tylko potrzebuję. Ale mój związek z Paryżem nadal jest skomplikowany.

Wspomniałaś o rodzinie i stracie. W lipcu ub.r. w Cannes pokazałaś swój reżyserski debiut, dokument „Jane według Charlotte” o twojej mamie Jane Birkin. Zrobiłaś go, bo chciałaś utrwalić waszą historię i te momenty, które należą już do przeszłości?

Na pewno tak. Ale zrobiłam go też dlatego, że po czasie spędzonym w Nowym Jorku potrzebowałam zbliżyć się do mamy, przyjrzeć się jej wnikliwie. Chciałam zrekompensować jej dystans, który sama narzuciłam naszej relacji. W trakcie pracy nad tym filmem często łapałam się na myśli, że nie chcę, aby się skończyła, a później nie chciałam, żeby film się ukazał. Jednak to wszystko było nieuchronne. Film ujrzał światło dzienne, a każda z nas wróciła do swoich spraw.

Co teraz przed tobą?

Kilka filmów z moim udziałem właśnie poszło w świat, więc teraz mogę skupić się na muzyce. Tak, wracam do muzyki, choć pewnie zajmie mi to trochę czasu. Oprócz tego wiosną planuję otworzyć muzeum w Paryżu w mieszkaniu mojego taty. Ale nigdy nic nie wiadomo, więc trzymaj za mnie kciuki.

Charlotte Gainsbourg (ur. 21 lipca 1971 r.) to piosenkarka i aktorka mająca na swoim koncie role m.in. w filmach Larsa von Triera, Gaspara Noego, Alejandro Gonzaleza Inarritu oraz Franca Zeffirelliego. Jest córką aktorki, piosenkarki i modelki Jane Birkin oraz piosenkarza i kompozytora Serge’a Gainsbourga, zmarłego w 1991 r. Ma młodszą przyrodnią siostrę Lou Doillon, piosenkarkę i modelkę. Jej starsza przyrodnia siostra, fotografka Kate Barry zginęła w 2013 r. w tragicznych okolicznościach.

Światowa premiera „Pasażerów nocy” odbyła się w lutym br. podczas 72. Berlinale. Obraz był jedną z 18 produkcji pretendujących do Złotego Niedźwiedzia. Od piątku film można oglądać w polskich kinach. 

pau/pap

Redakcja

Poprzedni

Polacy wśród laureatów Opus Klassik 2022

Następny

Literacki Nobel dla Annie Ernaux