8 listopada 2024

loader

Ukraiński wariograf

fot. TR Warszawa - Facebook

„Mój sztandar zasikał kotek” Leny Laguszonkowej to bodaj najlepsza sztuka ukraińska która weszła na nasze sceny po 24 lutego 2022 roku.

Choć wojna i wewnętrzne ukraińskie podziały stanowią jej tło i nieusuwalny koszmar, to jednak autorka kieruje nas głębiej niż większość sztuk zatrzymujących się na rejestracji tragedii, kiedy naród stanął na krawędzi unicestwienia.

Już tytuł sztuki zapowiadał, że mamy do czynienia z rzeczywistością rozszerzoną, której realistyczne szczegóły i zakotwiczenie we współczesnych realiach mieszają się z fantazjami, koszmarami, pragnieniami i marzeniami bohaterki. W lekturze dramat Leny Laguszonkowej, publikowany wcześniej w „Dialogu” (2022 nr 3) i poddany próbie czytania w Bydgoszczy, a także w TR Warszawa na początku drogi prowadzącej do premiery w tym teatrze, sprawiał silne wrażenie. Monolog głównej bohaterki, dziewczyny z niewielkiej miejscowości w Donbasie, ze Stanicy Ługańskiej (gdzie urodziła się autorka sztuki), która pragnie

wyrwać się z duchoty prowincji,

powikłań historycznych i rodzinnych i wreszcie ulecieć gdzieś dalej, rozpostrzeć skrzydła, dawał wyobrażenie o jej tęsknotach. O silnych pragnieniach wykołysanych w wyobraźni, a zakorzenionych – prawem kontrastu – w jałowości codziennego życia, zmąconego niełatwą historią, przyziemnością bytowania, brakiem perspektyw rozwoju i wewnętrznymi pęknięciami. Wrażenie to w spektaklu Aleksandry Popławskiej na scenie TR Warszawa spotęgowało się, dzięki stworzeniu scenariusza na podstawie trzech sztuk Laguszonkowej: „Pipidówa”, „Matka Gorkiego” i „Mój sztandar zasikał kotek”. Dlatego przedstawienie nosi inny tytuł niż ta ostatnia z wymienionych sztuk, zapowiadając ukazanie duchowego pejzażu tego regionu Ukrainy, którego nazwa nieuchronnie kojarzy się dzisiaj z agresją rosyjską. Tak więc „Mój sztandar zasikał kotek. Kroniki Donbasu” jest już czymś więcej niż wewnętrznym dramatem bohaterki, zmagającej się ze swymi marzeniami, lękami, skrytymi pragnieniami, walczącej z samotnością i rozpaczą wśród bliskich jej osób (w tej roli pełna wewnętrznego żaru Izabella Dudziak). Staje się panoramą wstrząsów Donbasu od czasów zmierzchu Związku Radzieckiego, przez tak przełomowe zdarzenia, jak kijowski Majdan, wojna w Donbasie w roku 2014 aż po agresję rosyjską w roku 2022.

To jest rzeczywiście

kronika wpisana w ludzkie losy

i tragedie. Bo choć mowa o zdarzeniach o randzie historycznej, to ten spektakl jest przede wszystkim panoramą ludzkich postaw, wyborów i wewnętrznych dramatów. Laguszunkowa niczego nie klajstruje, niczego nie próbuje ukryć. Nie maluje pejzażu słodkiej ojczyzny ze snów, która została najechana przez barbarzyńców. Choć to drugie okazuje się prawdziwe, nie wnika w psychikę najeźdźców i ich motywacje, umieszcza je w tle, w nawiasie. Lena Laguszonkowa obserwuje swoje otoczenie, to ich/swój świat ocenia i filtruje. Szuka prawdy i szansy wzlotu ponad poziomy, a przynajmniej wyjścia  z pułapki losu i historii. Wiedziona imperatywem wyrzucenia na wierzch prawdy o podszewce Donbasu nie ukrywa autorka drażniącego ją zapóźnienia cywilizacyjnego, zafiksowania w ideowych bańkach i urazach, wśród których wyraźnie objawia się antysemityzm (rodzina głównej bohaterki jest pochodzenia żydowskiego), ale i niechęć do wszelkich obcych, w tym do odmieńców genderowych. Skąd my to znamy?

Tak czy owak,

nie jest to świat słodki,

ale świat głębokich podziałów, nawet w najbliższym kręgu rodzinnym. Babcia uwięziona w postępującej demencji (Maria Maj), oddana regułom patriarchalnego świata już dawno straciła orientację, w jakim świecie żyje. Dziadek (Jerzy Łotocki) wspomina dawne dni chwały i psychicznie odlatuje, kiedy obwieszony orderami zamierza wyegzekwować stary dług od sąsiada. Matka, zasadnicza i zimna (Agnieszka Żulewska), przywiązana do ogłupiającej pracy w fabryce, nie widzi innego świata od tego, który zna. Ojciec (Sebastian Pawlak) pozbawiony wiary w swoją sprawczość, ucieka w świat fantazji, a inni grzęzną w ideologicznych urojeniach, seksualnych ekscesach i pijaństwie. Oto Nauczycielka z poczuciem misji (Magdalena  Kuta), biedna jak mysz kościelna, usiłuje w wierszach zapisać kronikę Donbasu. Przy czym ważną cechą tego świata są podziały wśród najbliższych: oto zainfekowany ideologicznie Brat (Jacek Dravnel), który twardo trwa przy jedynie słusznych w jego mniemaniu rosyjskich wzorach i radzieckiej historii i Drugi Brat (Mateusz Górski), który wewnętrznie dojrzewa i walczy o wyzwolenie spod kolonialnych wpływów. A między nimi bezradna Matka, która swoim zwaśnionym politycznie synom może tylko zaproponować talerz barszczu albo ser i szklankę wódki, bo życie zmusiło ją do zajęcia się pokątnym handlem. Twarda walka o egzystencję i choćby marny okruch szczęścia, to wszystko na co może sobie pozwolić – postać takiej właśnie zagubionej, nieszczęśliwej Matki namalowała przejmująco Julia Wyszyńska, a jej mrocznego, choć i lirycznego adoratora, najwyraźniej związanego z rosyjskim wywiadem mięsiście narysował Mirosław Zbrojewicz.

Tytuł spektaklu niepokoi

niepoprawnością polityczną – z jednej strony taki tytuł przedstawienia kokietuje groteską, a nawet czarnym humorem, z drugiej solenną powagą, zawartą w obietnicy kronikarskiego wglądu w życie mieszkańców Donbasu. I tak się rzeczywiście dzieje w tym przedstawieniu gęstym od symboli, dowcipnych komentarzy, zastanawiających skojarzeń i mnogości wątków. Utrzymany na wysokich obrotach rytm spektaklu podkreśla rozwibrowanie tego świata, w którym wartości i grunt stały się niepewne. Aleksandra Popławska wzmacnia ten efekt wprowadzeniem poetyki rave’u, w pewnym sensie biorącej w nawias przedstawione wydarzenia, okalając je szalonym tańcem miłości i pojednania, w którym ruch staje się językiem porozumienia, a jednocześnie w przedziwny sposób wywołuje dystans do ukazanych wydarzeń i fantazji. To jest przedstawienie, które niemal na każdym kroku podaje w wątpliwość wygłaszane prawdy i obserwacje, wszystko tu jest płynne, zmienne i w podskórny sposób lgnące do lepszego świata, o którym marzy bohaterka, w pewnym sensie porte-parole autorki, przecież urodzonej, jak już wspomniałem w Stanicy Ługańskiej. Stąd marzenie bohaterki o karierze filmowej, które tak objawia się pod koniec: „Wszyscy piją szampana. Jeśli Cannes nie zmyje woda z donbaskich kopalni, zostaniemy zaproszeni do sali. Gdzie z ekranu pomkną Kozacy – piękni, z nagimi torsami, podobni do Dothraków”.

I rzeczywiście, na ekranie horyzontu sceny pojawiają się mknący Kozacy.

Zdumiewający dystans,

na który się zdobywa Laguszonkowa w świecie brutalnej przemocy i niepewności jutra ugruntowała autorka na solidnym wykształceniu humanistycznym. Absolwentka  historii  na  Ługańskim  Uniwersytecie  im. Szewczenki, podjąwszy współpracę z Akademickim Młodym Teatrem w  Kijowie oraz  kijowskim Teatrem PostPlay, adoptowała Borgesa, Bułhakowa, Marqueza i Shakespeare’a.  Potem wstąpiła na drogę dramatopisarki – jej debiutem była BAZA (2018) o seksualnej pracy kobiet. Sztuka „Matka Gorkiego. Saga Rodzinna” znalazła się w finale pierwszej edycji „Aurory”,  nagrody  dramaturgicznej Bydgoszczy (2021).  Okoliczności powstania sztuki „Mój sztandar zasikał kotek” tak opisywała redakcja „Dialogu”: „Marcowy „Dialog” otwieramy  więc sztuką Leny Laguszonkowej,  którą autorka kończyła pisać w kijowskim schronie i zdążyła jeszcze wysłać do Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, organizatora konkursu dramatopisarskiego „Aurora”. Teatr zorganizował czytanie performatywne tekstu w bydgoskim Miejskim Centrum Kultury. Autorka jest już bezpieczna, na razie może mieszkać w Bydgoszczy”. Reżyserkę spektaklu w TR Warszawa, Aleksandrę Popławską zachwyciło poczucie humoru i drążenie tego, co pod skórą, pod powierzchnią zdarzeń: „Siłą dramatów Leny jest język, jakim opisuje świat i poczucie humoru, które użyte w tragicznym kontekście może być bardzo poruszające. Śledząc wstrząsające losy jej rodziny, pochodzącej z miejscowości tak doświadczonej przez obecną wojnę, możemy zrozumieć istotę i złożoność trudnej historii tego regionu. Wierzę, że spektakl „Mój sztandar zasikał kotek. Kroniki z Donbasu” będzie poruszający, pozwoli zrozumieć polskiemu widzowi losy naszych sąsiadów, ludzi, którzy uciekając przed wojną, znaleźli u nas tymczasowy dom. Sercem jesteśmy z nimi. Niech opowieść o nich będzie tego wyrazem”.

I tak się stało. Przedstawienie stało się testem prawdy, swoistym wariografem ukraińskiego ducha, udręczonego wojną i podziałami, stęsknionego za sprawiedliwym, przyjaznym światem.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

12-14 maja 2023

Następny

„Frankenstein” – nie bajeczka, lecz zawiły mit