Dwa miesiące po przyznaniu tegorocznej Literackiej Nagrody Nobla francuskiej pisarce Annie Ernaux nadal mam ambiwalentne odczucia w stosunku do jej pisarstwa.
Faktem jest, że nie przyznano tego lauru innemu pisarzowi francuskiemu, Michelowi Houellebecqowi, pisarzowi niewątpliwie wybitnemu, ale awanturniczemu intelektualnie, o silnym oddechu ideowym, mistrzowi dystopii i niepoprawnemu z punktu widzenia publiczności czytającej od lewa do prawa, a przyznano pisarce – w porównaniu z nim – konwencjonalnej, nie wolnej od rysów konfekcyjnych, choć bez najmniejszej wątpliwości utalentowanej i sprawnej.
Pobieżna nawet analiza werdyktów jury sztokholmskiego na przestrzeni ostatnich zwłaszcza kilkunastu lat pokazuje, że owo jury i środowiska za nim stojące zdecydowanie odeszły od promowania literatury wysokiego diapazonu, kontynuującej tradycje wielkich idei i prądów artystycznych, od promowania nowatorstwa i ducha progresywnego w literaturze na rzecz nurtu skoncentrowanego na indywidualnych i kulturowych tożsamościach, na intymizmie, doświadczeniu indywidualnym, na kameralnym psychologizmie, na nowej jednostkowej autoidentyfikacji.
To owoc upodobań ukształtowanych już po ogłoszeniu kresu „wielkich narracji” w kulturze i polityce. Proza Ernaux wydaje się dobrze wpisywać w oczekiwania wynikające z tego ducha.
Niewątpliwie klasyczną jego egzemplifikacją są „Bliscy”, tom wydany ostatnio przez Wydawnictwo Czarne, proza, która po francusku ukazała się w 1983 roku i na którą składają się trzy miniopowieści („Miejsce”, „Pewna kobieta”, „Druga córka”).
To dość tradycyjnie napisana, w pierwszej osobie, historia dzieciństwa i młodości pisarki, portrety członków jej kręgu rodzinnego, koleżeńskiego i przyjacielskiego, historia dokonujących się z wolna we Francji przemian obyczajowych, społecznych, religijnych, mentalnych, rodzinnych, klasowych, zmian w pozycji społecznej kobiet. „Ta, niczym archiwistka pamięci, opisuje dziedzictwo swoich najbliższych, łącząc kobietę, którą jest teraz, z dzieckiem, którym była w przeszłości” – napisał o jej prozie Didier Eribon, dodając przy tym kilka nieco egzaltowanych i przesadnych komplementów („jej dzieła wyznaczają odrodzenie francuskiej literatury”), które niczego do zrozumienia istoty pisarstwa Ernaux nie wnoszą.
Niewątpliwie Ernaux jest pisarką bardzo dobrą, sprawną, utalentowaną w bardzo rudymentarnym sensie tych określeń. Czy jednak czyni to ją pisarką aż wielką, aż godną Nobla? Nadal nie mam w tym względzie ugruntowanego przekonania, choć przyznać trzeba, że „Bliskich” czyta się bardzo dobrze, to proza świetnie skrojona.
Mój sceptycyzm zachwiał się jednak po lekturze drugiej, wydanej w okolicy Nobla prozy Ernaux, jaką są „Lata”, wydane po francusku 25 lat (2008) po „Bliskich”.
Widać wyraźnie efekt procesu dojrzewania artystycznego jaki pisarka przeszła w ciągu tego ćwierćwiecza. „Lata” mają odmienną niż „Bliscy” formę narracyjną.
To nie jest typowa opowieść wspomnieniowa w pierwszej osobie, lecz narracja bezosobowa, bezzaimkowa, w dość charakterystycznej dla prozy francuskiej formule „się” („on va”). Ten zabieg redukuje krańcowy subiektywizm autorski, nadając relacjonowanym zdarzeniom perspektywę oderwaną od subiektywizmu narracyjnego, akcentując biografię całego pokolenia i niejako nadając naturalny obiektywizm egzystencji dziejącej się „sama przez się”.
Narracja Ernaux w „Latach” rozbita jest jakby na skrawki, niczym w formule lapidarium, rozczłonkowana na stopklatki, slajdy pamięci, krótkie „filmiki”, stare fotografie, błyskawiczne „rzuty okiem”, strzępy pamięci, a więc rejestrująca świat nielinearnie, lecz fragmentarycznie, zgodnie z mechanizmami naszej pamięci.
„Annie Ernaux pisze mięsem, jej proza paruje. (…) Pokazuje, że słowa pisane wielką literą, jak Wojna czy Wolność, są papierem, a hipnotyzuje szczegółem. Ernaux wysnuwa go z pamięci, która zaraz się rozpadnie. Kataloguje i układa powiedzenia, zbitki skojarzeń, powtórzenia. Opowieść mija krzywo wbite słupy lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, siedemdziesiątych do dziś. Aż strach odejść od lektury, żeby nie rozpadł się w ostatniej chwili sklecony świat. To literatura pisana językiem pierwotnym, znakomicie przełożona” – napisała pisarka Grażyna Plebanek, niewątpliwie mająca prawo odczuwać swoiste powinowactwo z Ernaux. Ktoś inny napisał o „brawurowym języku” Ernaux, o „mistrzowskim laboratorium jej prozy”.
Ważnym, podstawowym kontekstem prozy Ernaux jest kwestia kobieca, fenomen wyzwolenia kobiet, rodzenia się feminizmu. Jej proza bardzo nasycona jest seksualizmem, często podawanym dosadnie, nawet naturalistycznie („był to czas, gdy serce biło mocniej, a pochwa wilgotniała”, o kontaktach małżonków po ślubie: „Przez kilka pierwszych nocy, zwierzyła się siostrze, kładła się do łóżka w majtkach pod koszulą nocną”. (…) zbliżenie fizyczne mogło odbyć się wyłącznie pod przykryciem wstydu, ale musiało do niego dojść, i to sprawnie, jeśli kobieta był „normalna”), albo akcentująca wagę erotycznego doświadczenia („zatriumfować nad śmiercią przez miłość i erotyzm”).
Pojawia się też w „Latach”, jako zimne, abstrakcyjne widmo, Wielka Historia, m.in. w osobie generała de Gaulle zmiksowana w jeden ciąg z najbardziej elementarnymi doświadczeniami młodości („Toteż wystarczyła chwila zapomnienia o kalendarzyku, żeby niespodziewanie zostać małżeństwem i wkrótce potem rodzicami”), wzmianką o „wilgotnych majteczkach” i uwagą o urodzie popularnej aktorki Mylene Demongeot.
O ile lektura „Bliskich” może wzbudzić wątpliwości, czy proza Ernaux to materiał aż na Nobla, o tyle klasa artystyczna „Lat” ten sceptycyzm bardzo redukuje. Ale tak, czy inaczej, nie ulega wątpliwości, że proza Annie Ernaux to kawał dobrej literatury.