7 listopada 2024

loader

VOYAGE, VOYAGE. Cytrynowa podróż – przy stole

„Teatr mój widzę ogromny” – od cytatu z Wyspiańskiego zaczyna się ten domowy monodram przy stole w salonie Bogusławy Schubert. Przy stole jest 10 miejsc dla widzów i jedno dla aktorki.

Na stole talerz z winogronami i deska serów. Można po nie sięgać do woli, zachęca gospodyni w bajecznie kolorowym kimonie i rozsadza widzów-gości.

Nad nami żyrandol, żadnego teatralnego światła, żadnej muzyki. Jest tylko ona, słowo i widzowie. Jak u Norwida: widzów i aktora obcowanie za pośrednictwem słowa to dość, aby narodził się teatr.

Teatr ogromny, trochę to brzmi na wyrost w tak zaplanowanej scenerii, raczej teatr maleńki, przy stole, intymny, teatr bez teatru, bez sztafażu sceny.

Kiedy jednak aktorka założy na głowę plecioną plastikową koronę, znika gospodyni, a pojawia się postać, codzienne mówienie zastępuje staranna dykcja, rytm, refreny tekstu, to już nie są sympatyczne pogaduszki przy stole, ale spektakl. Teatr. Mimo że niewielki przestrzenią, wewnętrznie wielki. Bogusława Schubert niepostrzeżenie wsysa obecnych w świat swoich wspomnień-zdarzeń probierczych, które budowały ją jako aktorkę i jako człowieka.  Bo to nie jest tzw. opowieść biograficzna. W autorskim monodramie aktorka nawiązuje do swoich ról, do wieloletnich związków z teatrem francuskim, ale wspomnienia łączy w „cytrynową podróż”, magiczną podróż: voyage, voyage.

Dlaczego cytrynowa, nietrudno odkryć. W latach aktorskiej pauzy, bunt uchodźczyni z teatru, a zdarzało się to w jej życiu kilka razy, ostatnio z własnego wyboru i miało być „na zawsze”, ale się na szczęście nie spełniło, razem z siostrą Karoliną prowadziły firmę. Produkowały m.in. cytrynowe konfitury i stąd cytryna jak w baśni o pięknych królewnach pomalowała na cytrynowo, trochę kwaśno, ale uwodzicielsko soczyście te wspomnienia przyrównywane przez aktorkę do matrioszki. Jak z drewnianej kolorowej lalki, zdejmując w wyobraźni kolejne warstwy, razem z widzami dochodzi do samego sedna. W środku jest przecież Ona i siebie właśnie, prawdziwą, obdarzoną ponadprzeciętną wrażliwością i wyobraźnią odsłania. 

Najpierw pojawia się Małgorzata z „Fausta” z głośnego spektaklu Antoine Viteza  w Théâtre National de Chaillot (1981). Kiedy  w jednej ze scen występuje naga, ktoś z widzów protestuje obraźliwym okrzykiem „Pigalle!”, przyrównując scenę teatru do paryskiego centrum rozpusty. Wtedy młoda aktorka podchodzi na skraj sceny i zaprasza odważnego. Zalega cisza. Potem, tak jakby nic się nie stało, wraca do roli i żegnają ją oklaski przy otwartej kurtynie.

Bogusława Schubert w swojej spowiedzi nie poprzestaje na opisie napiętej emocjonalnie sytuacji, ale odsłania kłębowisko myśli i doznań, które wstrząsają nią, kiedy jest na scenie i potem kiedy reżyser gotów jest ją rozszarpać za samowolne zerwanie rytmu przestawienia, kiedy tkwi nieruchomo w garderobie przekonana, że ówczesny król teatru francuskiego wyrzuci ją na bruk, grzebiąc marzenia i spełnienia na paryskich scenach, i kiedy okazuje się, że jednak nadal będę ze sobą pracować. Tamten wieczór w paryskim  Théâtre National de Chaillot naznacza ją na całe życie, trochę jak cierń, trochę jak drogowskaz, może jak cena płacona za oddanie sztuce. Tak czy owak, tamto przeżycie zostanie w następnych warstwach matrioszki, w niepokornych, odważnych, czasem zaskakujących wyborach artystycznych i życiowych. O nich też będzie mowa, kiedy nawiąże do spotkań m.in. z postaciami Czapli w sztuce Wasilija Aksionowa, Winnie ze „Szczęśliwych dni” czy Babci Zosi z „Lamentu na placu Konstytucji”, nim spowiedź przy stole nie dobiegnie końca, wędrując sinusoidami zmiennych nastrojów, inkrustowana cytatami z ról, które wrosły w pamięć i ciało.

Przy stole jednak nie posłuży się grą ciała. Gry tu prawie nie ma. Pracują oczy, niepokojące, zaglądające głęboko, i przede wszystkim głos, jego melodia, rytm, refreny. Czasem nieoczekiwanie ten głos rozlegnie się jak na wielkiej scenie, czasem zejdzie na poziom szeptu, intymnego zwierzenia, czasem się łamie w zaschniętych ustach. Bogusława Schubert, operując ograniczoną gamą środków, ale ze zwielokrotnioną siłą dzięki bliskości kontaktu z widzem, bierze swych gości w artystyczny jasyr, podporządkowuje, zagarnia do swego świata tak dalece, że dochodzi do podświadomego utożsamienia ze wcieleniami scenicznymi aktorki, do współprzeżywania jej wspomnień i wzruszeń. Ktoś siedzący blisko mnie nawet nie próbuje ukrywać, że płacze.

Przy czym nie jest to tekst sentymentalny. Ma pewną domieszkę nostalgii, jak w każdym powrocie do przeszłości, ale wystrzega się łzawego komentarza. To raczej twardy rachunek z samą sobą przez tekst, który na początku brzmi jak biały wiersz, a potem, staje się mozaiką delikatnych stylizacji ról, z którymi zmagała się artystka na scenie. Zmierza ta opowieść do odsłonięcia tak dalece, jak to możliwe psychicznego tła, wewnętrznych kosztów twórczej pracy, w której nic z góry nie jest dane i określone. Tak przecież jest i z tym monodramem, który dokonawszy się, dobiegając końca, odkłada się w emocjach artystki i jej ciele. Nie można chyba bliżej tego zobaczyć, jak rola, jak postać wyczerpuje, jakim jest wampirem emocjonalnym żerującym na organizmie.

„Po skończonym monodramie, mówi aktorka, najchętniej położyłabym się pod stołem i leżała be ruchu”. Ale nie kładzie się pod stołem, z uśmiechem żegna gości, wymienia uwagi i zaprasza następnych widzów, świadoma, że postawiła krok w nieznane, otwierając nową przestrzeń teatru jednego aktora.

                                                                                  

VOYAGE, VOYAGE. Cytrynowa podróż, monodram autorski Bogusławy Schubert, współpraca artystyczna Olga Chajdas, Festiwal Thalia w Kilonii, prapremiera, listopad 2022; spektakle przy stole [buguslawashubert.pl/bilety].

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Romantyczne wędrówki przez świat chińskiej poezji

Następny

Jedni nafaszerują cię mięsem, drudzy ołowiem. Z jakim ładem powinien walczyć polski rolnik?