18 maja 2024

loader

60 lat Traktatów Rzymskich – refleksje pojubileuszowe

Prof. Bogusław Liberadzki: Nasze członkostwo w Unii Europejskiej było marzeniem pokoleń Polaków.

Prof. Liberadzki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego był pomysłodawcą panelu dyskusyjnego, który zorganizował pod auspicjami SLD w Sejmie. Dyskutantami, oprócz profesora, byli były premier Leszek Miller, były wicepremier i minister finansów prof. Grzegorz Kołodko i były wicepremier, obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego, Jarosław Kalinowski.

Prof. Bogusław Liberadzki

Pojubileuszowe refleksje rozpoczął prof. Liberadzki, który przyjechał do Sejmu wprost z rzymskich uroczystości. Jego zdaniem, dalszy kierunek rozwoju Unii Europejskiej – po Brexicie – został przez państwa członkowskie nakreślony wyraźnie. Profesor mówił: – To, co podczas rzymskiej dyskusji wybrzmiało najsilniej, opisałbym tak: każde z państw Unii Europejskiej, każde z oddzielna, w grze globalnej jest małym i słabym bytem. Nie możemy nawet marzyć o skutecznym konkurowaniu ze Stanami Zjednoczonymi, Chinami czy Rosją. Pojedynczo nie mamy najmniejszych szans. Ale Unia, to co innego. Unia jest projektem, który odniósł sukces. Unia to czas pokoju, to czas stworzenia najsilniejszej gospodarki świata. Unia jest wciąż atrakcyjna dla wielu państw, które chcą do niej dołączyć.
Unia Europejska musi się jednak zmieniać. Jedyną drogą jest wzmocnienie współpracy wewnątrz wspólnoty i każdy, kto chce w ten sposób w Unii istnieć, jest jak najbardziej mile widziany. Kto natomiast takiej drogi nie widzi, to już jest jego wybór. Obywatele Unii muszą czuć się w Unii dobrze. Unia Europejska musi być postrzegana przez obywateli jako ta, która ich broni, wyraża ich interesy – Unia, jako całość, a nie tylko rządy narodowe. Z tego powodu z uznaniem odnoszono się do rezolucji podjętych w Parlamencie Europejskim właśnie w sprawie wzmocnienia instytucjonalnego, w tym wzmocnienia Eurostrefy. Kierunek zmian jest przez zdecydowaną większość przesądzony – właśnie w imię silniejszej Unii w globalnym świecie.
Jeśli państwa zgodzą się na mechanizmy zacieśniające dalszą współpracę, to Unii dwóch prędkości nie będzie. Te jednak, które nie będą się godzić, na własne życzenie znajdą się w Unii drugiej prędkości. Tylko Unia Europejska, jako całość, a nie jej poszczególne państwa, mogą coś znaczyć w świecie zglobalizowanej gospodarki. Zwłaszcza takie kraje jak Polska – mimo, że przecież spore, o stosunkowo dużej liczbie ludności i z rozwiniętą gospodarką – w pojedynkę nie mają żadnych szans.
Unia przesądziła o dalszym rozwoju, zaakceptowała niejako wspólne dyrektywy na przyszłość.
Po pierwsze – wspólny własny przemysł obronny, silna europejska współpraca militarna w ramach NATO i rozwijanie wspólnych zdolności obronnych;
Po drugie – Unia musi być bardziej socjalna. Efekty wzrostu i dobrobytu trzeba dzielić solidarnie. Służyć temu ma między innymi odpowiednia polityka podatkowa.
Po trzecie – Unia dostatnia i zrównoważona pod względem rozwoju, czyli o jednakowym dla wszystkich dostępie do dóbr przyrody, kultury, możliwości edukacyjnych, ale także Unia taniej energii niezbędnej do zaspokajania potrzeb obywateli
Po czwarte – Unia silna w świecie siłą swej wspólnoty.

Prof. Grzegorz Kołodko

Żeby jednak być pełnoprawnym członkiem wspólnoty i podmiotem rzeczywiście kształtującym jej oblicze, musimy być w środku, musimy być pośród państw stanowiących jądro Unii.
Mówił o tym dobitnie prof. Grzegorz Kołodko, który po raz kolejny przekonywał do podjęcia działań, których finałem byłoby wejście Polski do strefy Euro.
Ten wybitny ekonomista, autor dziesiątek książek, wykładowca akademicki i publicysta nie kryje się z poglądem, że rządy prawicowe, które nastąpiły po roku 2005 zmarnowały wielki, ekonomiczny dorobek rządów centro-lewicowych z wiodącą rolą Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Rządy te pozostawiły po sobie podwaliny, które pozwalały rozpocząć procedurę wchodzenia do strefy Euro. Do dziś już byśmy w niej byli i poziomem rozwoju gospodarczego doganialibyśmy Włochy i Hiszpanię. A tak dogoniliśmy Grecję, a i to tylko dlatego, że Grecja popełniła wiele przez siebie zawinionych błędów. Prof. Kołodko uważa więc, że rządy prawicowe, które po roku 2005 objęły władzę w kraju i sprawują ją do dziś, zmarnowały spadek pozostawiony im przez rządy SLD-UP-PSL. A i dziś nie widzą pilności problemu Euro i zapowiadają, że przyjmiemy tę walutę, ale za jakieś 20 lat! Tymczasem zwłaszcza po Brexicie i na skutek nieodwracalnych procesów globalizacyjnych wejście do strefy Euro jest fundamentalnym zadaniem dla władz. Z pierwszego powodu – politycznego. Od razu bylibyśmy pośród europejskich państw „I prędkości”. Nasze znaczenie byłoby pierwszoligowe, ze względu na naszą wielkość i potencjał stanęlibyśmy od razu w pierwszym rzędzie.
A drugi powód jest zdaniem prof. Kołodko, ekonomiczny. Przyjęcie Euro po właściwym kursie (co jest największą trudnością) sprawiłoby, że tempo naszego wzrostu gospodarczego byłoby znacznie wyższe.

Wicepremier Jarosław Kalinowski

Były wicepremier w rządzie SLD-UP-PSL i uczestnik negocjacji w grudniu 2002 roku w Kopenhadze, powiedział, że ta ekipa wykonała wtedy dobrą robotę, ma więc prawo do wspólnej radości z uczestnictwa w jubileuszu Unii Europejskiej. Kalinowski nie ma żadnych złudzeń, co do stosunku, jaki żywi do idei wspólnej Europy rządząca dziś Polską ekipa PiS.
– Oni nie wyprowadzają Polski z Unii, oni wyprowadzają Unię z Polski, powiedział i nazwał tę politykę obłędną. Zmierza ona bowiem do zmarnotrawienia wielkich korzyści, jakie odnieśliśmy dotąd z tego członkostwa. Jarosław Kalinowski zilustrował nasze 13 lat w Unii Europejskiej na przykładzie rolnictwa.
W 2004 roku nasz eksport rolno-spożywczy wynosił 5 miliardów Euro, ale towarzyszył mu miliardowy deficyt w stosunkach handlowych z Unią.
W 2016 roku eksport rolno-spożywczy do krajów Unii wyniósł 25 mld. Euro, a ponadto w obrocie rolnym wypracowaliśmy 5 miliardów Euro nadwyżki! Jeśli chodzi o wielkość eksportu rolnictwo jest na trzecim miejscu w Polsce po przemyśle motoryzacyjnym i chemicznym. Jesteśmy na pierwszym miejscu w Unii, jeśli chodzi o produkcję i eksport mięsa drobiowego i jaj. Podobnie w produkcji i eksporcie jabłek. Eksport naszych owoców miękkich stanowi 60 proc. eksportu całej Unii, pieczarek – 70 proc. 30 proc. mleka w Unii, to mleko z Polski. W czym ciągle odstajemy? W organizacji produkcji i handlu. Polscy chłopi są indywidualistami, niechętnie tworzą grupy producenckie, spółdzielczość, która kwitnie w Europie Zachodniej i pomnaża chłopskie zyski, u nas nie ma wzięcia. Także w przetwórstwie rolno-spożywczym udział producentów żywności jest nieporównywalny do bardziej rozwiniętych krajów Unii.

Premier Leszek Miller

Były premier przypomniał, że politycy SLD na początku lat dwutysięcznych kontynuowali zapuszczone wówczas i buksujące negocjacje, potem je finalizowali, negocjując najlepsze z wtedy możliwych warunki naszego przystąpienia do Unii. Jednocześnie rząd SLD-PSL-UP i jego sejmowe zaplecze musieli opracować i przyjąć 300 nowych aktów prawnych przystosowujących Polskę do prawa unijnego!
Miller ostrzegł młodszych kolegów, następców tamtej ekipy, że następuje wypłukiwanie ze świadomości społecznej zasług lewicy na drodze ku Unii, jej dokonań i ich symboli. Jeśli SLD sobie na to pozwoli, to straci jeden z ważniejszych argumentów swojej siły i znaczenia.
Jubileusz się skończył, nazajutrz zaczęła się proza unijnego życia. Z zamętu po burzy, jaką wywołał Brexit, wyłania się nowa Unia. Polski rząd mówi co prawda, czemu się sprzeciwia i na co się nie zgadza, ale zdaniem Millera nie ma to żadnego – poza wewnątrzpolitycznym – znaczenia. A już zwłaszcza te protesty przeciwko Unii dwóch, czy wielu prędkości. Rezolucja Parlamentu Europejskiego dająca zielone światło dla oddzielnego budżetu krajów Euro, jest faktem. Spotkanie w Wersalu przywódców najbardziej rozwiniętych państw Unii i ich zgoda na Unię dwóch prędkości też jest faktem. Miller twierdzi zresztą, że te procesy są obiektywne i są w interesie UE. Żadne łkania tego nie zmienią. Poza tym Europa od dawna jest podzielona. Są państwa „starej Unii” i nowe, z Europy Środkowo-Wschodniej. Jest strefa Euro i jest strefa bez Euro. Są kraje grupy Schengen i pozostałe, są te, które przyjęły Kartę Praw Podstawowych i te (jak Polska) które przyjęły ją niepełną, te, które przyjęły symbole Euro – na przykład flagę, i te, które ich nie przyjęły. Co więcej w wersji soft – wyprowadziły ją z oficjalnych sal rządowych, w wersji „hard” traktują ją jak „unijną szmatę”. Są kraje biedne i bogate – Polska jest niestety w tej drugiej grupie. Pod względem dochodu narodowego na mieszkańca Polska zajmuje piąte miejsce od końca. Takie są fakty.
Od wejścia do Unii Polska otrzymała na czysto 400 mld. złotych – więcej niż roczny polski budżet. Pojawia się pytanie, czy prawica, na którą wynegocjowany przez SLD „złoty deszcz” spłynął, dobrze wykorzystała te pieniądze? Oczywiście nie. Można było lepiej! Takie rozliczenia mogą się nasilać, bowiem po Brexicie pojawiają się kolejne pytania – na przykład – jak długo jeszcze ponad 40 proc. środków unijnych pochłaniać będzie rolnictwo?
Zdaniem Millera obowiązkiem rządzących jest mówić prawdę, a nie oglądać się na chwilowe interesiki polityczne i mody. Wejście do strefy Euro jest wyzwaniem historycznym. Nikt nie będzie nas tam ciągnął na siłę, to my sami musimy dostrzec tę konieczność, bez której rozwój Polski znów wyhamuje i tym razem bez jasnych perspektyw na późniejsze dogonienie czołówki. Powiedzą nam – chcecie być z nami – proszę bardzo przedstawicie mapę drogową dojścia do Euro i zaczynamy… Nie chcecie – wasza wola.

Z bocznej ławki

Gdy obserwowałem nasze lokalne, lewicowe uroczystości związane z jubileuszem traktatów rzymskich, złapałem się na tym, że ciągle starych liderów słucha się z otwartą gębą. Teraz może nawet szerzej otwartą niż kiedyś. Kiedyś bowiem otoczenie też było na poziomie. Dziś słowa Kwaśniewskiego Millera, Liberadzkiego, Kołodki, to wręcz perły rzucane przed wieprze. Towarzyszyły mi niewesołe refleksje. Profesor Liberadzki opowiadał, że podczas obchodów unijnego jubileuszu, gospodarzy – Italię – reprezentowali żyjący prezydenci i premierzy rządów włoskich – od prawicowych po lewicowe. Wszyscy bowiem i każdy z osobna swą pracą na rzecz Republiki Włoskiej przyczynił się jednocześnie do wzrostu znaczenia i rozwoju Unii Europejskiej. Pomyślałem sobie, że i mój kraj ma przecież „ojców założycieli” naszego członkostwa w Unii, tylko ich udział w tym wydarzeniu uległ zatarciu. Rozumiem, że wielu już nie żyje – ale wielu, w tym najważniejsi, są wśród nas! A jednak nie było ich widać, nie istnieli, zniknęli. W Rzymie, solo, reprezentowała nas pani premier w jajecznym żakiecie. Swoją drogą, że też krawiec szyjący jej żakiety jeszcze się ze wstydu nie spalił, to cud doprawdy…
Mimo wszystko lewica, która doprowadziła solidnie zaniedbane przez poprzedników negocjacje do końca i wynegocjowała najlepsze z wówczas możliwych porozumień, próbowała dać o sobie znać. Fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego Amicus Europae zorganizowała ciekawą dyskusję rocznicową z udziałem znaczących gości zagranicznych – Pata Cox’a, Rity Sissmuth, Jasia Gawrońskiego i innych. Były prezydent sformułował przy tej okazji zaskakującą opinię, która w Polsce nie znajduje jeszcze szerszego posłuchu – być może dlatego, że nie jest miła. Otóż Aleksander Kwaśniewski ostrzega, że w czasie swych licznych dyskusji, po raz pierwszy od rozszerzenia Unii, zaczął spotykać się z pytaniem zadawanym w środowiskach politycznych i intelektualnych „starej Europy”: po co nam było to rozszerzenie? Kwaśniewski nie ma wątpliwości, że ta refleksja pojawiała się w związku z ostatnio prezentowaną na unijnej arenie postawą Polski – wiecznie rozżalonej, wiecznie niezadowolonej, ofochanej, pełnej pretensji, żądającej szacunku i uznania bez jakiejkolwiek wzajemności – nawet, jeśli chodzi o podstawowe wartości na jakich zbudowana jest Unia. Każda uwaga o zagrożeniach dla praw człowieka, dla demokracji, systemu prawnego, które rząd PiS funduje obywatelom, przyjmowana jest przez Warszawę nad wyraz alergicznie.
Jeśli odczucia Aleksandra Kwaśniewskiego nie mylą (a tej klasy politykom zdarza się to rzadko), to może oznaczać nieznane dotąd kłopoty. „Wielcy” mogą zacząć ignorować Polskę, nie traktować jej poważnie – jak nieudanego kuzyna z prowincji, którego nie sposób wyrzucić z domu, ale z którym przesadnie liczyć się nie trzeba.
Co gorsze także inny guru polskiej polityki – Leszek Miller – dostrzega ten problem, lecz on uważa, że Jarosław Kaczyński świadomie dąży do jak największego pomniejszenia naszego członkostwa w Unii. Nie ma zamiaru Polski z Unii wyprowadzać, chce ją tylko usytuować na peryferiach, bo każde znaczące powiązanie jej z instytucjami europejskimi, mechanizmami demokratycznymi i gospodarczymi, ogranicza pole wewnętrznego działania, hamuje budowę Polski jego marzeń – jak z konstytucji kwietniowej z 1935 roku. Polski wiernej Bogu i podporządkowanej bez ograniczeń władzy politycznej. Jego władzy.

Z osobna nie słychać głosów

Skoro dwóch tej miary polityków – Kwaśniewski i Miller – przestrzega przed tym samym, to dlaczego nie robią tego wspólnie? I dlaczego lewica wywodząca się z SLD, która ma tak niezaprzeczalne zasługi we wprowadzaniu Polski do Unii Europejskiej, nie jest w stanie nie tylko skutecznie zadbać o wizerunek swego dorobku na zewnątrz, ale nawet wspólnie wystąpić w tej sprawie? Fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego swoje jubileuszowe spotkanie związane z rocznicą podpisania Traktatów Rzymskich zorganizowała oddzielnie i SLD swoje oddzielnie. Efekt jest taki, że lewica nie przebija się z własnym przekazem nigdzie – ani jeden obóz, ani drugi. Nic dziwnego, że młodzież coraz mniej wie o tym fragmencie współczesnej historii Polski. U Aleksandra Kwaśniewskiego młodych można było zresztą policzyć na placach jednej ręki. No może na dwóch, jeśli do „młodych” ciągle zaliczać siwiejącego już Sławomira Wiatra i coraz bardziej z fryzury upodabniającego się do swojego ojca Roberta Kwiatkowskiego. W drugim „obozie” było pod tym względem znacznie gorzej – młodzież reprezentowało troje działaczy obecnych władz SLD. Reszta – sami weterani. Próba dowiedzenia się, dlaczego nie można było spotkać się wspólnie, kto kogo zaprosił, a kto zaproszony nie był – skazana jest na klęskę. Nie sposób tego dociec, wyjaśnienia, jeśli nie są mętne, to są sprzeczne. A to jest poważny problem. Prawica – zarówno ta spod znaku PO jak i PiS nie jest oczywiście w najmniejszym stopniu zainteresowana, żeby służyć w tej kwestii prawdzie i przypominać, że jednak to nie ona doprowadziła Polskę do szczęśliwego europejskiego finału. Lewica, grzmi, narzeka, wytyka, ale nic więcej zrobić nie jest w stanie. Każdy jej człon z osobna ma rację, ale prawo do swojego miejsca w historii i prawo do odgrywania znaczącej roli na scenie politycznej przegrywają wspólnie. A ponieważ z osobna nie słychać ani Kwaśniewskiego z Millerem, ani Borowskiego z Janikiem, ani Cimoszewicza i Polem, to rej wodzą i huk robią „Becia” z Dudą, Waszczykowski ze Szczerskim, pani Pawłowicz z panią Paluch i Kuchciński z Terleckim.

trybuna.info

Poprzedni

Mecz kolejki w Hali Legionów

Następny

Brexit dotknie też futbol