W Ostrołęce ogłoszono w poniedziałek, 2 października, plan budowy muzeum „żołnierzy wyklętych”. Kosztem 50 milionów złotych zostanie wzniesiony kolejny obiekt ku chwale hord psychopatycznych morderców, gwałcicieli i rabusiów z ryngrafami na piersiach, zwanych kiedyś dużo trafniej „leśnymi bandami”.
Tymczasem np. 30 czerwca minęła kolejna rocznica aresztowania przez gestapo Komendanta Głównego Armii Krajowej, gen. Stefana Roweckiego „Grota”.Kiedyś to wydarzenie było przypominane także przez „media patriotyczne”, podobnie jak inne ważne zdarzenia z historii AK. Tym razem nie. „Grot” jest jedną z tych licznych wybitnych postaci AK i Polskiego Państwa Podziemnego, które padły ofiarą „dobrej zmiany” w dziedzinie polityki historycznej. Miał pecha, bo nie był „żołnierzem wyklętym”.
Tymczasem o ile Armia Krajowa była realnie istniejącą formacją konspiracyjną, o tyle „żołnierze wyklęci” nigdy nie istnieli. Są propagandowym tworem historyków i publicystów skrajnego prawolstwa polskiego i służą jako pałka polityczna na przeciwników. Określenie to pasuje mniej do podręczników do historii, bardziej do podręczników psychopatologii kryminalnej. „Wyklętych” oficjalnie legitymizował prezydent Komorowski. Ani na jotę nie obłaskawił tym nienawidzących go ze wszystkich sił środowisk nacjonalistyczno-klerykalno-kibolskich. Pokazuje to, że pewnym ludziom nie warto wchodzić w dupę, bo i tak tego nie docenią.
Rajse i inne gady
Jednym z „wyklętych” był niejaki Romuald Rajs, pseudonim „Bury”, na którego cześć oenerowcy maszerowali w marcu tam, gdzie grasował. O tym, jakie były wyczyny tego psychopatycznego mordercy świadczy fakt, że jego dokonania uznał za ludobójstwo nawet sam IPN i w konsekwencji nawet skwapliwie basujący tym środowiskom p.o. prezydent Adrian nie zgodził się na objęcie patronatem obchodów pamięci tego osobnika.
Z bogatej karty Rajsa warto odnotować, że dowodzony przez niego oddział Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego mordował prawosławną ludność cywilną ówczesnego powiatu bielskiego. Oddział Rajsa dokonał m.in. zbrodni w Zaleszanach, gdzie zamordowano 16 osób, niektórych paląc żywcem w domach. W Puchałach Starych rozstrzelano 30 prawosławnych białoruskich chłopów. Na początku lutego 1946 oddział Rajsa dokonał napadu na miejscowości Zanie, Szpaki i Końcowizna. Wymienione wsie zostały częściowo spalone, a w Zaniach i Szpakach łącznie zamordowano 31 osób cywilnych. Jednak także inni ideowi pobratymcy „Burego” nie dawali mu się łatwo wyprzedzić. Oto tylko skromny wybór z listy patriotycznych wyczynów ulubieńców PiS i ONR. 6 czerwca 1945 roku banda „Sokoła” (Narodowe Siły Zbrojne) wymordowała 194 mieszkańców wsi Wierzchowiny, w tym 65 dzieci (w tej liczbie 7 żydowskich) i 3 starców. 21 kwietnia 1946 oddział „Ognia” Józefa Kurasia zamordował w Waksmundzie 5 Żydów, byłych więźniów obozu koncentracyjnego. Kilka dni później, 30 kwietnia porwał z sanatorium przeciwgruźliczego w Rabce i zamordował siedmioro żydowskich dzieci oraz ich opiekunkę. W maju 1946 roku ten sam oddział zamordował w okolicach Krościenka Jana Wąchałę, pseudonim „Łazik” oraz 11 spośród 18 Żydów, uratowanych z niemieckiego obozu zagłady, których przeprowadzał on do granicy polsko-czechosłowackiej. Propagandyści kultu „wyklętych” mącą ludziom w głowach twierdząc, że ofiarami ich działań padali wyłącznie antykomuniści powinni wiedzieć, że przez wiele lat ksiądz Władysław Zarębczan z Gronkowa upominał się o sprawiedliwość dla 6 jego krewnych zamordowanych przez „Ognia”. Na innego księdza, Wiktora Błotko, proboszcza z tegoż Gronkowa, Kuraś wydał wyrok śmierci, ale nie zdążył zacnego kapłana zlikwidować. Hurtownik mordu „Ogień”, któremu Lech Kaczyński, poseł ze Skalnego Podhala wystawił pomnik nieopodal zakopiańskich dworców, na deser kazał powiesić też na słupie telefonicznym ciężarną kobietę, a 29 lutego 1946 roku dokonał w Zakopanem spektakularnego mordu na Józefie Oppenheimie, przedwojennym prezesie GOPR i byłym więźniu Oświęcimia. To tylko nieliczne spośród setek odnotowanych i udokumentowanych przypadków zbrodni „wyklętych”. O rabunkach, rekwizycjach, podpaleniach, gwałtach i podżegającej do wojny domowej propagandzie można powiedzieć tylko tyle, że takich aktów były tysiące.
Słowem byli to bardzo często mordercy, gwałciciele, rabusie, podpalacze i podżegacze wojenni. Dziś ta sama władza, która na potęgę czci „wyklętych”, a na dodatek honoruje ich potomków („Rodziny Żołnierzy Wyklętych”), zabiera właśnie emerytury m.in. ofiarnym policjantom służb kryminalnych, którzy o jeden dzień zahaczyli służbą o PRL.
Diabłu ogarek
Umiarkowani zwolennicy prawicy i PiS mają z tym fenomenem problem. Targają nimi sprzeczne uczucia, które próbują obiektywizować. Bogusław Chrabota z jednej strony przywoływał sentymentalne wspomnienie „łez w oczach przyjaciół górali” w reakcji na sprezentowanie im hagiograficznej broszurki o Kurasiu – „Ogniu”, z drugiej eufemistycznie pytał „czy była to tylko chwała?” i przypominał zbrodnie „Burego” oraz Stanisława Sekuły – „Sokoła”. Jeszcze dalej w obiektywizacji fenomenu „Wyklętych” posuwa się dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski, który także stwierdza, że historia „żołnierzy wyklętych” była „skomplikowana”. Skomplikowana była niewątpliwie, tyle że to nie powód by czynić z nich oficjalnych bohaterów. Zazwyczaj właśnie „skomplikowanie” jakiejś historycznej biografii bywa raczej powodem wyłączenia jej z oficjalnego kultu niż przeciwnie. Ołdakowski opowiada się za różnorodnością przejawów pamięci historycznej a nie za monokulturą „wyklętych”, ale w sumie sens jego wypowiedzi streszcza się w powiedzeniu: „i panu bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Z kolei prawicowy publicysta Krzysztof Mazur analizuje fenomen „wyklętych” całościowo, zwracając m.in. uwagę na to, że przyczynił się on do zwycięstwa Dudy i PiS w wyborach 2015 roku. Mazur generalnie nie ma nic przeciwko kultowi „wyklętych”, ale przestrzega władze, żeby się do niego nie ograniczały, bo taka monokultura może wywołać „syndrom kanoniczności”, czyli takie „zoficjalnienie” kultu, które sprawi, że jego kontestatorska siła oddziaływania radykalnie zmaleje, spowszednieje i spetryfikuje się w nudną skamielinę. Mogłoby to trochę przypominać PRL-owski kult tradycji ruchu rewolucyjnego, który groteskowo kontrastował z coraz bardziej biurokratyzującą się i „pleśniejącą elitą władzy” (jedno z haseł rewolty na Wybrzeżu w grudniu 1970 – „Precz z zapleśniałą elitą władzy”). W zamian za to Mazur, podobnie jak Ołdakowski proponuje politykę historyczną typu „multi-kulti”, czyli wielokultowości.
PiS cznia na AK
Do kultu Armii Krajowej PiS już nie powróci nie tylko dlatego, że już przestał on być nośny politycznie, ale także dlatego że dla nich AK to III Rzeczypospolita. Na pewno dobrze pamiętają prominentnego kombatanta AK, który wsparł Bronisława Komorowskiego po jego wyborczej porażce, sugerując jego „powrót za pięć lat”. Są jeszcze jednak inne powody, dla których państwo PiS nie zrezygnuje z monopolizowania i nasilania kultu „wyklętych”. Jednym z nich jest i taki, że polityczne przesłanie Armii Krajowej, o czym świadczą liczne dokumenty, było demokratyczne, fragmentami nawet wolnościowe i bardzo krytyczne w stosunku do autorytarnej tradycji II RP. Tymczasem państwo PiS prowadzi Polskę w kierunku autorytaryzmu co najmniej, więc reakcyjna, skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna ideologia „wyklętych” jest im bardziej przydatna. Inny powód, to fakt, że jakiekolwiek osłabianie kultu „wyklętych” mogłoby odsunąć od nich tak potrzebną im klientelę politycznego kibolstwa, tzw. „narodowców” i wszelakich innych „ludzi luźnych w służbie przemocy”. Przeciwnie, trzeba tę rezerwę trzymać na stale włączonym gazie. Nie jest też w interesie PiS eksponowanie także innych niż „wyklęte” tradycji, które mogłyby tworzyć polski mit założycielski, a mianowicie pozytywistycznych tradycji cywilizacyjnej pracy organicznej, pracy u podstaw, tradycji przemysłowych, ekonomicznych, intelektualnych, kulturalnych. Tego ciemny lud nie kupi, bo to nie podkręca hormonów i bezrozumnych emocji, a o te przecież chodzi. Ponadto kult „wyklętych” wspiera codzienną legitymizację przemocy, także fizycznej w stosunku do przeciwników. Oficjalny kult „żołnierzy wyklętych”, poza „mediami publicznymi” intensywnie wspierają „dziennikarze wyklęci” z „Sieci prawdy”, „Do Rzeczy”, „Gazety Polskiej”, „wPotylice.pl” i innych tytułów. Robią złą robotę. I nie chodzi przecież o to, by gloryfikować formacje MBP, KBW czy NKWD, które „wyklętych” zwalczały z symetryczną często brutalnością. Tyle tylko, że MBP, KBW i NKWD nikt nie otacza kultem, a „leśni” tak. Ohyda.