Wielkanoc to nie tylko czas refleksji, ale też działania. W drugi dzień świąt odbywały się w Niemczech w latach 80. marsze pokojowe z udziałem, bywało, dziesięciu milionów ludzi dobrej woli. To była studiująca młodzież z dużych miast i bogatych domów, ale też klasy pracownicze prowincjonalnych miasteczek, związkowcy z federacji DGB. Zasilali marsze politycy SPD i Partii Zielonych, ale też wierni obu wspólnot religijnych: protestanckiej i katolickiej. Był to ruch oddolny przeciwko rozmieszczeniu w Europie amerykańskich rakiet średniego zasięgu Pershing-II. Blisko granic Związku Radzieckiego, ale daleko od ojczystej ziemi Wuja Sama. Obecnie w kilkudziesięciu miastach odbywają się manifestacje antywojenne przeciwko zastępczej wojnie NATO z Rosją na terytorium Ukrainy. Polska kupuje w USA rakiety i buduje fort Polanda, a polskiego Janusza to nie rusza. Dlaczego?
Głupota nie boli, ale kosztuje. Osobliwość polskiego patriotyzmu nie jest problemem badawczym, tylko praktycznym. To efekt irracjonalizmu, przewagi emocji nad rozumem, bohaterskich nieudaczników, łączenia „naiwności z poczciwością”, jak się wyraził Tomasz Łubieński. „Rozumni szałem” musieli potem otaczać kultem klęski, ofiary, ruiny miast oraz ich sprawców – przywódców głupich powstań na czele ze stołecznym z 1944 r. Stąd retrocmentarny charakter polskiego patriotyzmu, jego związek z brakiem respektu dla faktów, z brakiem realizmu. Np. jedną z niewielu spraw łączących zaborców było utrzymanie nad Wisłą status quo, a więc wspólne zwalczanie narodowych powstań Polaków. Czy nawet po pokonaniu armii rosyjskiego zaborcy w powstaniu listopadowym – pozostali by się zgodzili podczas konferencji międzynarodowej na przyznanie suwerenności staremu-nowemu państwu? Nie lepiej było tworzyć gospodarcze podstawy rozwoju społeczeństwa, korzystając z ogromnego rosyjskiego rynku i czekać na sprzyjającą międzynarodową koniunkturę? Ta zaistniała dopiero podczas I wojny światowej. I to klęska zaborczych mocarstw, a nie legionowy czyn zbrojny, podarowała niepodległość. Na taki moment czekali cierpliwie Finowie. Ale czasy zaborów odcisnęły się negatywnie na polskim typie patriotyzmu: megalomańska elita, konformistyczne masy. Polski patriotyzm to nie tylko skutek niechęci szlachty do „bawienia się naukami”. Jego symbolem może być epitet: „zdradzieckie mordy”, którymi obdarzył swoich przeciwników prezes PiSu. Teraz na epitet rosyjskich „onuc” zasługują ci, co nie podzielają aktualnej racji stanu, definiowanej przez zwycięzców medialnego spektaklu wyborczego. Kto ich teraz kontroluje? Obywatel Jarząbek nie jest w stanie, bo ulega przymusowi patriotycznej jednomyślności wobec zagrożenia Ojczyzny. Ale jego ojczyzna to tylko wyobrażona wspólnota terytorialno-kulturowa, połączona wspólną przeszłością i językiem. Zamieszkuje ona od wieków mniej więcej ten sam obszar na kuli ziemskiej. W tym ujęciu we wspólnocie nie ma zatrudnionych w strefach specjalnych i błogosławionych tworzących miejsca pracy. Nawet parlamentarna lewica ogranicza się do postulatów równościowych, ważnych dla klas i stanów specjalistów wielkich miast. Los samozatrudnionych uberowców, pracowników budżetówki i organów samorządowych, zatrudnionych w milionach małych firm – pozostawiają pańskiej łasce przedsiębiorcy. Ten może być konkurencyjny tylko dzięki taniej pracy i niskim podatkom. Politycy lewicy też kochają akcje firm, nieruchomości i Wuja Sama. Kapitalizm może być dobry, jeśli się człowiek stara. Nie przeszkadza im to, że tworzący miejsca pracy polscy biznesmeni trzymają na globalnym rynku finansowym (czyt. głównie w rajach podatkowych) 32 mld euro, i ukrywają je przed fiskusem. Na ich kontach pozostało niepokojone co najmniej 1,4 mld (za raportem CASE). Dlatego uszy puchną jak się słucha w tv bajek Mentzena i Hołowni o przedsiębiorczości Januszexów.
Nowo-stare strachy na Lachy. Ten co najmniej dwustuletni brak odwagi cywilnej w życiu publicznym to efekt wymuszanej lojalności w oporze przeciw zaborczej władzy. Ważne tu było zwieranie szeregów przeciwko wspólnemu wrogowi. Zarzut zdrady sprawy narodowej był wyjątkowo hańbiący. Podglebie dla konformizmu wyschło – pozostał przymus jednomyślności. Lepiej zawsze być patriotą według bieżącej mody. Teraz zapanowała moda na zajadłą rusofobię i zrzucanie praktycznie całej winy za skutki strukturalnego kryzysu, w jakim znalazł się wyczynowy kapitalizm, na prezydenta Rosji. Antyputinizm zastąpił łącznie i antykomunizm, i antysowieckość, i imperializm. Prezydent Rosji to istny Gargamel – wróg „wolności i demokracji”, a więc ideologii liberalnej umiłowanej przez zachodnie elity. Jak pisze znawca Rosji prof. Stanisław Bieleń, „licytowanie się, kto jest większym patriotą przez pryzmat nienawiści do Rosji jest trwałą aberracją poznawczą, wymagającej specjalistycznej terapii w skali masowej”. Szantaż wojenny kamufluje przyczyny kryzysu planetarnego, a to on właśnie powinien znaleźć się w centrum uwagi. Z pola widzenia znika biznes i służąca mu wiernie klasa polityczna bogatej Północy, Triady, G-7, kolektywnego Zachodu: amerykańska, europejska, japońska, polska itd. Naszemu wzrokowi umykają wówczas właściciele opasłych portfeli akcji, kapitału ukrytego w rajach podatkowych, funduszów spekulacyjnych inwestujących w ziemię orną czy zbrojenia. Słowem, to zarządy i udziałowcy korporacji z sektora finansowego, wydobywczego, zbrojeniowego, platform cyfrowych. Poza wszelkim podejrzeniem znajdują się politycy Zachodu. A przecież to oni bezpośrednio tworzyli i tworzą prawno-instytucjonalne warunki wyzysku pracy, przyrody i życia ludzkiego w skali światowej. Ten wyzysk jest praźródłem naszych kłopotów i wiele zespolonych wysiłków służy maskowaniu tego fundamentalnego faktu. Nie ma obywatela jest konsument, ideologię zastąpił marketing, gazety – inforozrywka. Partia to tylko sztab wyborczy, dla którego najważniejszy jest ostatni sondaż i spec od wizerunku. Że tak się dzieje, dostrzegł już w latach 30. niemiecki filozof Max Horkheimer. Orzekł, że „współczesny system kapitalistyczny jest zorganizowanym w skali światowej wyzyskiem”. I chodzi o skuteczny kamuflaż tego faktu. Obserwował na bieżąco pogrążone w kryzysie politycznym, gospodarczym i ideologicznym Niemcy. Wielu ideologów i specjalistów propagandy pracowało na to, żeby przekierować uwagę na problemy narodu, rasy, religii, rywalizacji państw o hegemonię i życiową przestrzeń. Byle usunąć w cień koncentrację kapitału, kolonializm, klasy i konflikt między nimi. Podobnie obecnie: populizm, rosyjski czy chiński imperializm, zagrożenie wojną mają mam utrudnić rozpoznanie klasowych uwarunkowań naszej zbiorowej egzystencji w Polsce, w UE, w Rosji, na globalnym Południu i w Chinach. W tym celu powstała i funkcjonuje wielka przesłona utkana z kilku wątków: ideologii narodowej, bajki o cudach przedsiębiorczości opowiadanej przez dyżurnych ekonomistów kraju, rusofobii i misji cywilizacyjnej „narodu wybranego” naszych czasów oraz jego kalifornijskiej ideologii. Zgodnie z nią, nowoczesne technologie wystarczą nam do przeżycia na planecie. Nie trzeba zmieniać stylu życia na oszczędzający planetę, niech się dalej kręci maszyneria zysku i wzrostu gospodarczego. Żeby zmniejszyć presje migracyjną, zamiast rozwoju krajów peryferyjnych, lepiej budować mury i zasieki. Inwestujmy jak dotychczas w nowe technologie: w sztuczną inteligencję, w biotechnologie, w fotowoltaikę, w elektryki i pojazdy autonomiczne, w wyścig zbrojeń. Kto inwestuje, ten (dobrze) żyje. Z wyjątkiem drużyny PiSu, bo im się dobrze żyło dzięki funduszom, fundacjom i działkom, a więc z grabieży tubylców.
Dozbrajanie zamiast rozbrojenia. Konformizm w połączeniu z rusofobią wytłumia krytycyzm wobec lekkomyślnej polityki tych, którzy kontrolują teraz politykę państwa. Wydają 4 proc. krajowego PKB, ale to kilkadziesiąt procent budżetu państwa. Popełniają jak przodkowie w ubiegłych wiekach te same błędy. Po pierwsze, prowokują wojnę z sąsiadem mającym blisko 6 tys. głowic z ładunkami jądrowymi. Powstaje pytanie w czyim interesie działają nadwiślańscy kompradorzy, budując na potężnym długu publicznym twierdzę w pobliżu granicy amerykańskiego przeciwnika. Ten zaś znajduje się tysiące mil lądowych i morskich od epicentrum potencjalnego konfliktu zbrojnego? Na dodatek, CPK ma być poręcznym lądowiskiem dla masy sprzętu i żywej siły. Czyżby Ukraina miała w nieodległej przyszłości stać się państwem neutralnym, z ograniczonym arsenałem? I to teraz Polska będzie taranem NATO w tym rejonie Europy? Polskiej elicie „przywódczej” wystarczy tylko strategia oparta na wiecowej retoryce marnego prezydenta. Według niej Rosja ruszy z rozmachem na ziemie obecnie chronione natowskim paktem i postanowieniami jego słynnego art. 5. Obiecuje on „taką akcję, jaką uzna za konieczną, nie wyłączając użycia siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa północnoatlantyckiego”. Trzeba być nadwiślańskim politykiem, żeby nie pojmować odmiennego położenia geopolitycznego i strategicznego Polski i Ukrainy. Niby dlaczego Rosja miałaby naruszyć polskie terytorium? Czy mamy z sąsiadem sporne kwestie, np. dotyczące mniejszości, przebiegu granic? Czy może z andyjskich solnisk przeniósł się na piastowskie ziemie tak cenny obecnie lit, albo chociaż z Katangi kobalt? Może tylko rodzima soldateska o tym wie, i nic nam nie mówi. W sumie, „nie jest poważne państwo którego elity rządzące i służebni komentatorzy podkreślają, że największym osiągnięciem polskiej dyplomacji jest gorliwa realizacja interesów amerykańskich” – stwierdza Bieleń. Dodałbym, że interesy państwa tracącego hegemonię, prymat gospodarczy i dolara jako rezerwową walutę świata.
Na dodatek, nadwiślańscy konserwatywni liberałowie Trzeciej Drogi, przy wsparciu pozostałych obrońców polskiego bieda-biznesu z Konfederacji, psują wspólnotę życia i pracy. Przygotowują kolejne deformy, które rozmontowują system usług publicznych, psują dalej rynek pracy uelastyczniając go zachętą do odchodzenia od etatów na rzecz samozatrudnienia. Wakacjami od ZUSu dla bieda-biznesu chronią jego egzystencję. Mają strategię zapełniania (pewnie przed przekazaniem Ukrainie) magazynów i lotnisk nowoczesną bronią, zamiast wdrażać strategię reindustrializacji polskiej peryferyjnej gospodarki montażu i biznesowych usług dla globalnych korporacji: w Warszawie, w Krakowie, we Wrocławiu czy w Gdańsku. O tym marionetkowi politycy nie mają pojęcia. Potrafią tylko robić zbrojeniowe zakupy za oceanem u protektora. Na zakupach broni tuczą się korporacji zbrojeniowe, a ubożeje kraj. Polska będzie bosa, ale w ostrogach.
Chciwość i podłość nagradzana. Mocy produkcyjnych dzięki rozwojowi techniki, napędzanej tanimi węglowodorami, mamy na tyle, że w dostatku mogliby żyć wszyscy mieszkańcy planety. Co gorsza, nowoczesne przyrodoznawstwo, które powstało dzięki połączeniu eksperymentu z matematyką (czego dokonali Galileusz i Newton), wychodzą dziś na korzyść przemysłowi wojennemu, wyścigowi zbrojeń na Ziemi i w kosmosie. Przeszkodą w wykorzystaniu mocy produkcyjnych cywilizacji jest tylko porządek własności warunków pracy, tzn. okoliczność, że olbrzymi aparat produkcyjny ludzkości podzielonej na narodowe państwa musi funkcjonować w służbie nielicznej klasy posiadającej ogromne majątki i kapitał pieniężny. Według OXFAM, w r. 2020 pięciu największych krezusów planety posiadało majątki warte 405 mld dol.. Wzrósł on w ciąg trzech lat do 869 mld dol. A jednocześnie 5 miliardów najbiedniejszych straciło w sumie 20 miliardów dolarów. Jak pisze Horkheimer, „cała oficjalna ekonomia polityczna, nauki humanistyczne, a także filozofia, szkoła, kościół, sztuka i prasa upatrują swoje główne zadanie w maskowaniu, bagatelizowaniu, mistyfikowaniu czy wręcz negowaniu tej potwornej okoliczności”. Potwornej, bo biznes zarabia na paleniu papierosów (co roku umiera 8,2 mln.), na fast food`ach (otyłość powoduje 5 mln przedwczesnych zgonów), na zbrojeniach i wojnach. W dniu, w którym w zamachu na World Trade Center śmierć poniosło 2973 osób, z głodu i niedożywienia zmarło 35 tys. dzieci poniżej 10 roku życia. Tego dnia na globalnym Południu z powodu gruźlicy, AIDS, biegunki, malarii, trądu, infekcji dróg oddechowych itd. zmarło 156 368 osób (dane ONZ). Dlatego, pisze szwajcarski socjolog Jean Ziegler, „ta masowa śmierć nie wywołuje żadnych emocji”. Bywa i tak. Ale z nimi nie musimy być solidarni, bo są spoza „obszaru północnoatlantyckiego”. Diagnoza Horkheimera pochodzi z lat 30. ubiegłego wieku, a jakby sformułował ją wczoraj! Problem polega na tym, że dzięki taniej energii i bogatej palecie dóbr życie mieszkańca bogatej Północy jest dość łatwe, nawet przyjemne, i to nie tylko dzięki Netflixowi. Cierpią inni i planeta – tam gdzie „produkuje się” soję i mięso, ananasy i kwiaty – w Amazonii, w dolinach andyjskich, w lasach wilgotnych Indonezji i na ukraińskich czarnoziemach. Jak zrezygnować z tego komfortu, tym bardziej, że bez niego nie przetrwa kapitalizm oparty na wzroście gospodarczym. Paradoksalnie to reformatorzy jak socjaldemokratyczna lewica, czy nawet socjalliberałowie podtrzymują status quo. Ulepszając go np. dzięki regulowaniu stosunków pracy, reformie systemu podatkowego, rozbudowie sektora usług publicznych, strategiom rozwojowym państwa – współdziałają na rzecz trwania tego niesprawiedliwego porządku. Tak więc wielcy wynalazcy, reformatorzy społeczni, krezusi Doliny Krzemowej – wszyscy oni otaczani prestiżem, często połączonym z materialnym bogactwem – ostatecznie są wynagradzani za podtrzymywanie trwałości Systemu. Ten zaś pogrąża ludzkość w kryzysie planetarnym i grozi eksterminacją ludzi zbędnych, a wojny temu służą najlepiej. Taka dialektyka historii.