Codziennie w polskich śmietnikach ląduje 24 tysiące ton żywności. To dwanaście pociągów towarowych wiozących każdego dnia zmarnowaną żywność.
Długi weekend świąt Bożego Narodzenia już za dwa tygodnie. W marketach miejsce zniczy nagrobkowych zajęły prezenty świąteczne i bożonarodzeniowe smakołyki. Specjaliści od marketingu prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych nazw świątecznych szynek. Szynka Od Szwagra, Babuni, Praska, Litewska, Tradycyjna, Wyśmienita, Prawdziwa, Wiejska, Dębowa, Zrazowa. Z Młodego Wieprza, Z Indyka i Z Kurcząt. Tylko w jednym supermarkecie naliczyłem ponad 80 rodzajów szynek. Zanim wrzucimy ją do koszyka, pamiętajmy, że po świętach część naszych zakupów trafi do kosza.
Społeczeństwo wyrzucania
Początki rewolucji przemysłowej sięgają XIX wieku. Jednakże maszyny włókiennicze instalowane w przemysłowej Łodzi na przełomie XIX i XX wieku mają się nijak do dzisiejszych. Wiek XX był wiekiem automatyzacji wszystkich dziedzin produkcji. Również czasem powstawania wielkich zakładów przemysłu przetwórstwa spożywczego. W których na początku linii produkcyjnej, żywego kurczaka zaczepia się łapkami do taśmociągu. A na końcu, drugi taśmociąg wypluwa gotowe, już zapakowane, filety, skrzydełka i wątróbki drobiowe. Trafiające wprost na półki sklepowe.
Żywność stała się tańsza i bardziej dostępna. Z tegorocznych danych Eurostatu wynika, że na jedzenie wydajemy 18,4 proc. naszych dochodów. Według wyliczeń GUS-u nieco więcej – 24,2 proc. W ciągu kilkunastu lat wydatki domowych budżetów Polaków na żywność spadły o co najmniej kilkanaście procent. Jeszcze mniej od nas wydają na jedzenie Brytyjczycy (10,2 proc.), Austriacy (11,4 proc.) i Niemcy (12,2 proc.).
Tymczasem na rynek trafia coraz więcej produktów. W roku 2015 handel detaliczny artykułami spożywczymi wyniósł 44,5 miliarda złotych. Rok później już o 2 miliardy więcej. Aby ubojnie, piekarnie i inne zakłady przetwórstwa spożywczego mogły produkować coraz więcej – musimy kupować. I wyrzucać!
Polska w czołówce
Federacja Polskich Banków Żywności zebrała informacje, obrazujące gigantyczną skalę marnotrawstwa żywności. Na świecie marnuje się rocznie 1,3 miliarda ton jedzenia. To w przybliżeniu 1/3 całej produkcji spożywczej.
Polska plasuje się w tej niechlubnej statystyce w czołówce państw Unii Europejskiej, zajmując piąte miejsce. Według danych Eurostatu marnuje się u nas 9 mln ton żywności rocznie. Miesięcznie – prawie 20 kilogramów na statystycznego Polaka. Chociaż aż trzy czwarte żywności marnuje polski przemysł spożywczy. Wyrzucając odpady żywnościowe, które często można jeszcze wykorzystać. Z domowych spiżarni i lodówek na śmietnik trafia 2 mln ton, czyli miesięcznie „tylko” 4 kilogramy na osobę. O cztery za dużo!
Nasze babcie uczyły, że wyrzucanie chleba jest grzechem. Gdyby to była prawda, w piekle spotkamy większość rodaków. Podczas badania przeprowadzonego przez Kantar Millward Brown na zlecenie Federacji Polskich Banków Żywności, ponad połowa respondentów przyznała się do wyrzucania pieczywa. Również znaczna część – do wyrzucania wędlin, owoców i warzyw. Zaś zdaniem fachowców od żywienia, aż 2/3 produktów spożywczych trafiających na śmietniki, jest nadal zdatnych do spożycia, bezpośrednio lub po przetworzeniu.
Syty głodnego
Syty głodnego nie zrozumie – mówi staropolskie przysłowie. Institution of Mechanical Engineers podał, że w Wielkiej Brytanii aż 30 proc. warzyw pozostawia się na polach, gdyż nie spełniają wyśrubowanych norm jakościowych. Równocześnie niemal miliard ludzi cierpi z powodu głodu. Co siódmy człowiek na Ziemi.
Mamy XXI wiek. W telewizji leci reklama jeszcze lepszego smartfonu. Samochodu, który sam parkuje. Odkurzacza, który sam sprząta. Równocześnie 20 milionom osób grozi w tym roku śmierć głodowa. W Jemenie, Somalii, Nigerii i Sudanie Południowym. UNICEF alarmuje, że z głodu może umrzeć 7,5 miliona dzieci. To tyle, ile jest wszystkich polskich dzieci.
Czy możemy coś na to poradzić? Przecież nie zapakujemy podeschniętego makowca i resztek świątecznej szynki. I nie wyślemy w paczce do Afryki. Zresztą muzułmanie i tak nie jedzą wieprzowiny – doda z przekąsem „prawdziwy Polak”.
2500 zł w koszu
Zanim pomyślimy, jak pomóc głodującym na świecie, zacznijmy od siebie. Nawet w świeckim państwie, w którym nie posługujemy się pojęciem grzechu, wyrzucanie żywności trzeba uznać za moralnie naganne. Trafiający do kosza suchy chleb lub przeterminowana kiełbasa są zupełnie czymś innym, niż leżące tam podarte i niemodne kapcie.
Promocje, degustacje, reklamy. Koncerny spożywcze zrobią wszystko, byśmy przed świętami kupili jeszcze więcej żywności. Nie tylko wędlin. Również majonezu, ketchupu, słodyczy. Jedna z sieci handlowych proponuje rabat, gdy kupimy zamiast jednego, dwa opakowania. W przytoczonym badaniu Polacy przyznają, że oprócz upływu terminu przydatności do spożycia, częstą przyczyną wyrzucania produktów spożywczych są zbyt duże zakupy i zbyt obfite porcje posiłków.
Gastronomiczna odmiana powiedzenia „zastaw się, a postaw się” króluje nie tylko w Polsce. Będąc w Grecji, widziałem stosy resztek zbieranych po posiłkach przez kelnerów. „Tylko wówczas gospodarz ma pewność, że goście są syci” – wyjaśnił mi grecki kolega. Nieracjonalne zakupy żywności mają swój skutek w portfelach. Statystyczna czteroosobowa rodzina traci rocznie 2500 złotych z powodu wyrzucania żywności.
Pilnuj terminu przydatności
Leżący w koszu słoik z przeterminowaną wołowiną w sosie własnym, to również znaczne obciążenie dla środowiska naturalnego. Przede wszystkim chodzi o surowce konieczne do produkcji żywności. Fachowcy dowodzą, że wyprodukowanie jednego kilograma wołowiny wymaga zużycia od 5 do 10 tysięcy litrów wody. Czyli nawet 50 pełnych wanien wody.
Nie lepiej jest z energią. Wielu z nas przyzwyczaiło się do skrupulatnego liczenia spożywanych kalorii. Otóż aby wyprodukować 100 kcal zawartych w żywności, trzeba zużyć dziesięć razy więcej, czyli 1000 kcal pochodzących z różnego rodzaju paliw.
A gdy psująca się żywność trafia na śmietnik? Na efekt cieplarniany, kolejny negatywny skutek dla środowiska, zwraca uwagę Marek Borowski, prezes Federacji Polskich Banków Żywności. Z powodu zmarnowanej żywności Europejczycy wyemitowali 170 mln ton dwutlenku węgla. Zaś metan, pochodzący z rozkładającej się żywności, jest nawet 20-krotnie groźniejszym gazem cieplarnianym niż dwutlenek węgla.
Nie tylko Afryka
Działania ograniczające skalę marnotrawstwa żywności podejmują głównie organizacje pozarządowe. Wspomniana już Federacja Polskich Banków Żywności skupia 32 Banki Żywności działające na terenie całego kraju. Wyszukują one źródeł żywności produkowanej lub składowanej w nadmiarze i zapewniają jej dystrybucję na rzecz potrzebujących. Bo problem biedy i niedożywienia pojawia się też w Polsce, nie tylko w dalekiej Afryce.
Ja natomiast ciekaw jestem działań rządu, zmierzających do ograniczenia skali marnotrawstwa żywności. Co zrobił minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł, stawiający za wzór młodym Polakom rozmnażające się króliki? Co zrobił minister środowiska, Jan Szyszko, orędownik polowań na łosie? I wreszcie, co zrobił minister rozwoju, Mateusz Morawiecki, już prawie premier?
Zwłaszcza wicepremier Morawiecki, zamiast snuć wizje masowej elektryfikacji samochodów i budowy gigantycznych lotnisk, powinien baczniej przyjrzeć się działalności polskiego przemysłu przetwórstwa spożywczego.
Dżem zamiast truskawek
Polska jest szóstym największym producentem owoców i warzyw w Unii Europejskiej. Jesteśmy największym w Unii i drugim na świecie producentem jabłek. Liderem w produkcji tzw. owoców miękkich: malin, wiśni, czarnych porzeczek i truskawek. Ale bijąc rekordy produkcji, producenci narażeni są równocześnie na straty.
Skala marnotrawstwa żywności na etapie jej produkcji jest gigantyczna – 6 milionów ton rocznie. Jakaś część tych strat przypada na producentów owoców i warzyw. Bo przetwórstwo nie zawsze nadąża za produkcją. I owoce, miast do dżemu lub cydru, mogą trafić na śmietnik.
Jakie działania podjął rząd, by aktywnie wspierać przetwórstwo spożywcze? Zniesienie akcyzy na cydr, to za mało. Akurat ta branża nie może być zdana wyłącznie na „niewidzialną rękę rynku”. Bo ta „niewidzialna ręka” zajmuje się głównie liczeniem pieniędzy. Nie interesuje jej ani zawartość śmietników, ani głodujący w Afryce.
Wielkie żarcie
Nie da się błyskawicznie rozwiązać problemu nierówności w dostępie do żywności na świecie. Nie da się resztkami jedzenia z naszych domów wyżywić dzieci w Afryce. Ale przede wszystkim nie można nie pamiętać, że milionom ludzi brakuje „chleba naszego powszedniego”. Już sama ta świadomość utrudni bezsensowne kupowanie i wyrzucanie produktów spożywczych. Zyska na tym kieszeń. I nasze zdrowie.
Czas jest po temu dobry. Za dwa tygodnie świąteczne „wielkie żarcie”. Zamiast wystawiać pusty talerz, z którego i tak nikt nie będzie jadł, zastanówmy się, jak na miarę naszych możliwości pomóc głodnym i niedożywionym. Tu. I tam.