Siedzę i dumam nad losem Papieża. Czy rzeczywiście jest taki krótkowzroczny, że nie potrafi oddzielić ziarna od plew i kluczy w swoich wypowiedziach, a może po prostu nie może zrobić inaczej, bo każde życie jest ważne i jest największym darem, niezależnie od tego pod jaką banderą zamieszkuje na tym łez padole. I ciągle nie wiem. Ale jedno wiem. I w jednym papież ma rację.
Na wojnie najlepiej wychodzą producenci zbrojeń. Dla nich wojna, lub raczej wojny, mogłyby się nie kończyć. W takich chwilach przypominam sobie film „Pan życia i śmierci” z Nicolasem Cagem w roli głównej; nieważne gdzie trwa jakaś ruchawka, duża, mała czy średnia, bądźcie pewni, że za każdą z nich stoją światowi giganci produkujący broń, którzy liczą zyski, częstokroć stymulując walczące narody i polityków do eskalacji konfliktów na jeszcze większa skalę. Bo jeszcze większa skala, to jeszcze większe pieniądze. Nie dajcie sobie wmówić, dobrzy ludzie, że te wszystkie nowoczesne zabawki do zabijania, to dobrodziejstwo ludzkości, które spada nam jak manna z nieba. Za każdym bajraktarem, haubicą czy dronem kryją się milionowe apanaże dla firm i dramaty całych nacji i narodów. Tak było, jest i niestety będzie, bo jak świat światem, ludzie będą się zabijać, wiedzeni na barykady przez polityków i zbrojeniowy biznes szczepiony ze sobą jak pies z suką.
Czy rację ma Papież nazywając śmierć córki kremlowskiego propagandysty dramatem?
Pewnie tak. Bo niezależnie od tego, kto ginie, śmierć nigdy nie jest ani sprawiedliwa ani zadośćuczyniona. Naturalnie, byłoby zasadne i na miejscu, gdyby Papież nazwał po imieniu zbrodniarza, przez którego młoda dziewczyna z Moskwy i wiele jeszcze młodszych dziewcząt i dziewczynek na Ukrainie zginęło od kul i gwałtów, ale na to on, Papież, było nie było, głowa państwa, zdobyć się nie chce ze znanych sobie powodów. Idzie więc bezpieczną drogą wskazywania prawdziwych zwycięzców każdej z wojen, z czym akurat dogłębnie się zgadzam.
Wojny na Ukrainie nie wygra ani Putin, ani tym bardziej sama Ukraina, ani Europa czy cywilizowany świat. Prawdziwi zwycięzcy już dzielą się zyskami i liczą, jak bardzo się jeszcze obłowią, bo końca ukraińskiej gehenny nie widać, a nikomu z nich nie zależy na tym, żeby ujrzeć światełko w tunelu. Im dłużej dym będzie zasnuwał okopy, zawały i barykady, tym więcej wpadnie do kasy. Julian Tuwim w swoim wierszu „Do prostego człowieka” pisał o tym już dawno; bujać to my, panowie szlachta. I wiecie co? Nic się nie zmienia. I nie zmieni.
Taksówkarskie lobby
Żeby nie było tak do końca sieriożnie i turpistycznie, z rozmyślań o Papieżu i jego moralnej zagwozdce, wyrwał mnie niedawno nius spod samiuśkich Karkonoszy. W Karpaczu, słynnym, górskim kurorcie ze Śnieżką na wierzchu, zaprotestowali taksówkarze. Sprzeciwili się prywatnej inicjatywie jednego z mieszkańców, który otworzył miejską linię autobusową i wozi lokalsów i turystów zbiorkomem. Facet działa legalnie i ma wszystkie potrzebne prawem zezwolenia, ale pech chciał, że wlazł w szkodę taksówkarskiemu lobby, które miało monopol na wożenie wczasowiczów w Karpaczu od zawsze. Przejazd autobusem kosztuje 5 złotych dla obcego i 3 zł dla mieszkańca. Za trzaśnięcie drzwiami w taksówce w Karpaczu płaci się na starcie 10 zł, plus to, co wybije licznik. Najmniej za kilometr cierp liczy tam sobie 6 zł. Nie dziwota, że ludzie wolą taniej. Niedawno właściciel linii autobusowej stracił dwa nowe pojazdy. Ktoś mu je podpalił. Policja szuka sprawcy i jest już ponoć na dobrej drodze. Taksówkarze tymczasem ślą pisma protestacyjne do urzędów i straszą zablokowaniem miasta, bo zbiorkom zabiera im chleb i oliwki. Ma więc dylemat burmistrz, starosta, wojewoda. Co tu robić; pozwolić konkurancji regulować rynek, czy wrócić do ustawień fabrycznych sprzed lat w imię społecznego spokoju. Taksówkarze w swoim proteście nie podnoszą, że komunikacja zbiorowa to mniejszy smog, CO2 i mniejsze korki na drogach, bo przecież strzelaliby sobie w stopę. Młody przewoźnik z kolei nie ma takiego aparatu nacisku i propagandy, żeby skutecznie bić się o swoje, choć wszyscy naokoło widzą, że ma rację. Urzędy jednak milczą. Czekają. Na razie trwa więc w mieście wojna podjazdowa, lub raczej, pojazdowa, obliczona na wyniszczenie przeciwnika. Przetrwa silniejszy, bogatszy, bardziej zdeterminowany. Rynek sam się wyreguluje. A że rynkowi czasami trzeba pomóc, i podłożyć ogień tu i ówdzie. No cóż. Po to jest ogień, żeby wypalał stare dla nowego.
Tak sobie myślę, że z Papieżem jest podobnie. Trochę. Widzi, że to co robi Putin to granda na światową skalę; że to zbrodniarz wojenny, z którego rozkazu giną cywile a świat stoi na krawędzi globalnego konfliktu. Ale, co zapewne Papież doskonale wie, świat nie raz stał już na krawędzi. A Kościół ani razu się nie zachwiał, pod naporem żadnego z totalitaryzmów. Czasami trzeba się było przypodobać tym lub owym, żeby w ogólnym rozrachunku wyjść na swoje, więc bezpieczniej będzie na razie nie zabierać głosu. Wyraźnego. Mocnego. Bo zawsze przecież karta może się odwrócić i taksówki znowu wrócą do łask.