Jedna z bardziej aluzyjnych i – jak się okazuje – jeszcze bardziej aktualnych piosenek czy może songów Kabaretu Tey nosi tytuł „Co to będzie?”. Refren rozwija pytanie: „gdy Słoneczko zajdzie za daleko”. W piosence autor przejawia wątpliwości i nadzieje, z przewagą nadziei. Obarczonych sklerozą oraz zbyt młodych, by pamiętać, odsyłam do youtuba.
Aktualnie nasze Słoneczko (bo Słoneczko Karpat dawno już zaszło) wschodzi i zachodzi nieregularnie na Żoliborzu. Pytanie, co będzie, gdy zajdzie jesienią, ma wagę leninowskiego „Co robić?”. Tyle że Lenin od razu napisał odpowiedź, a nawet (z czego jedni byli zadowoleni, a inni jakby mniej) przystąpił do realizacji planu. Jak się okazało, bez pomocy Niemiec plan by się nie udał. Tak się składa, że w Europie od wieków niczego bez Niemiec nie da się zrobić. Ani Nietzschego, ani Hegla.
No więc co będzie, jeśli nasz Słoneczko jednak zajdzie (lub zejdzie)? Będziemy chyba mogli liczyć na niemiecką pomoc, bo Niemcy również mają naszego słoneczka zapewne powyżej horyzontu. Ale za nas, naszą klasę polityczną, roboty nie odwalą.
Jednak zadawanie pytań w stylu „Co robić?” lub „Co to będzie, gdy…?” spotyka się często z agresywną krytyką, co nie rokuje najlepiej na przyszłość – tę już po zajściu. A tym bardziej tę, gdy wstanie nowy dzień, w zupełnie innym świetle. Doświadczył tego nie raz i nie dwa Grzegorz Sroczyński. Nie dziwi to, że Sroczyńskiego, który specjalizuje się w trudnych pytaniach, atakują Nitras i Giertych, bo obaj mogliby stanowić egzemplifikację innej piosenki, tym razem Wojciecha Młynarskiego, pod tytułem „Diatryba”. I w zasadzie tyle na temat obu panów.
Dziwić natomiast powinno i napawać niepokojem ignorowanie pytań i problemów opisywanych nie tylko zresztą przez Sroczyńskiego. Bo w swojej podszytej niepokojem ciekawości Sroczyński, jak sądzę, nie jest sam. Mnie też dręczą podobne pytania, nie dają spać, a gdy się budzę, świeci nadal to samo słoneczko.
Co będzie potem, jak zorganizować na nowo życie społeczne i gospodarcze, jak funkcjonować z prezydentem, który nagle zgubi długopis, z sądami, w których wyrok zależy nie tyle od przepisów prawa, ile od wylosowanego składu sędziowskiego? Sytuacja po pokonaniu PiS-u będzie o wiele trudniejsza niż w 1989 roku, bo peerelowszczycy dobrowolnie oddawali władzę, starali się nie przeszkadzać, rządzący dysponowali sprawnie działającymi instytucjami, a zaufanie społeczne do tych instytucji było – zaryzykuję tezę – większe niż dziś. Działał powołany w czasach PRL-u Trybunał Konstytucyjny, Rzecznik Praw Obywatelskich i Naczelny Sąd Administracyjny. A gdy Słoneczko wreszcie zajdzie? PiS zostawi nam niedziałające instytucje i szorującą po dnie telewizję publiczną, ale taką bardziej jak dom, nie jak telewizja.
Im lepiej przygotowani będą ludzie aspirujący do przejęcia władzy, tym większe szanse, że przejęcie władzy nie skończy się katastrofą. Im wcześniej ustalą konsensus w najważniejszych sprawach lub w ogóle w jakichkolwiek sprawach, które potem przedstawią jako najważniejsze, tym większą nadzieję rozbudzą w wyborcach. A politycy , publicyści, aktywiści powinni pamiętać, że ich przeciwnikami nie są wyborcy PiS-u. Bo oni również są ofiarami tych rządów, nawet jeśli im się wydaje inaczej. Nikt bardziej nie gardzi swoimi wyborcami niż PiS-owscy politycy i nie należy się z nimi ścigać w tej konkurencji. Warto też pamiętać, by jak w westernach nie strzelać ani do pianistów, ani do zadających pytania. Nawet strzałami werbalnymi. W ogóle strzelanie nie jest w demokracji dobrym rozwiązaniem. Demokracja to nieustający dialog i poszukiwanie rozwiązań w określonych ramach. I o te ramy nie ma co się obrażać. Żaden obraz nie obraża się na ramy. Tym bardziej że najbardziej pożądamy obrazu „Słoneczko, które całkiem zaszło”.