„Bandera przyjdzie, porządek zrobi” – takie hasło skandowano pierwszego stycznia podczas marszów nacjonalistów z partii Swoboda, Prawego Sektora oraz Nacjonalnego Korpusu. Uroczystości z okazji urodzin Stefana Bandery odbyły we Lwowie, Chersonie, Żytomierzu, Kijowie, Łucku i wielu innych miastach. Po raz pierwszy w graniczących ze zbuntowanym Donbasem i Ługańskiem.
Nic dziwnego, bo kult Bandery w społeczeństwie ukraińskim rośnie. W przeprowadzonych w 2012 roku sondażach pozytywnie wypowiadało się o nim 22 procent ankietowanych. W 2016 roku pozytywne oceny wzrosły do 35 procent i zaczęły przewyższać odsetek ocen negatywnych. Spada też odsetek obywateli Ukrainy, którzy o nim nie słyszeli lub którym jest obojętny.
Wzrost nacjonalistycznych nastojów nie przekłada się jeszcze na wzrost wyborczego poparcia dla nacjonalistycznej Swobody i podobnych jej ugrupowań. Bo oligarchia polityczna okazała się czujną. Gładko zaadaptowała nacjonalistyczną frazeologię i nowych bohaterów. Kierowany przez Wołodymira Wjatrowycza ukraiński IPN przoduje w „banderyzacji”. Marginalizuje walkę Bandery i OUN-UPA z Polakami w II Rzeczpospolitej. Maksymalizując ich zasługi w walce z Armią Czerwoną i administracją ZSRR. Tak skrojony „wzorowy antykomunista” Bandera może być ideowym bratem tak zwanych „żołnierzy wyklętych”. Też wykreowanych przez polski IPN na najwybitniejszych bohaterów polskiego, niepodległego państwa.
Z kim do Unii
„Z Banderą Ukraina do Unii nie wejdzie” – tak miał powiedzieć prezydentowi Piotrowi Poroszence pan prezes Jarosław Kaczyński. I tym dał sygnał, że skończyła się polityka pobłażania młodej ukraińskiej niepodległości. Polityka ustępstw wobec Kijowa, bo lepsza Ukraina banderowska niż Ukraina putinowska. Analitycy polityczni IV RP, jak wiceminister spraw zagranicznych Jan Parys, uznali, że nawet zmiana władzy na Ukrainie nie przyniesie jej pro-moskiewskiej orientacji geopolitycznej. Elity ukraińskie postawiły na utrzymanie niepodległości, nawet kosztem Krymu i kontroli nad Donbasem. Przeprowadzają teraz konsekwentnie ukrainizację swego państwa. Piszą nową historię Ukrainy, minimalizując jej pozytywne związki z Moskwą. Zgłaszają swój akces do NATO i UE. Podobne oceny zaprezentował niedawno rosyjski, opiniotwórczy dziennik „Kommiersant” w artykule Maksima Jusina pod jednoznacznym tytułem „Stracona Ukraina”.
Skoro Warszawie nie grozi ponowny hołd moskiewski Kijowa, to ekipa pana prezesa Kaczyńskiego postanowiła jawnie wywierać naciski na ukraińskie władze. Postać Stefana Bandery potraktowała równie cynicznie i instrumentalnie jak obecne władze ukraińskie. Nie wierzę, żeby pan prezes Kaczyński wierzy, iż Ukraińcy wyrzekną się kultu Stefana Bandery. Dla pana prezesa groźba zablokowania ukraińskich aspiracji do NATO i UE jest bronią równie atrakcyjną, jak bomby atomowe Kim Dzong-una. Liczy zapewne, że choć kultu Bandery nie zablokuje, to w zamian za przymknięcie oczu, coś sobie ugra.
Pod banderą UE
Oczywiście taka polityka jest awanturniczą i krótkowzroczna. Gdyby Warszawa naprawdę chciała wywierać pozytywną presję na ukraińskie władze, to musiałaby zaproponować inne, korzystne dla Polski zmiany. Nacjonalizmu ukraińskiego nie zahamuje się przez nakazanie mu czczenia innych bohaterów. Nacjonalizm ukraiński można skutecznie zahamować wprowadzając na Ukrainie normy i standardy stosowane już w Unii Europejskiej.
Trzeba wprowadzić tam rzeczywistą tolerancję i ochronę praw mniejszości narodowych. Odgórna ukrainizacja państwa powoduje pozbawianie im pełni praw do edukacji, kultury, stylu życia. Kijów tłumaczy ten narodowy ucisk koniecznością walki z rosyjskim panowaniem w kulturze. Ale najwięcej tracą na tym Rumuni, Węgrzy, Polacy, Słowacy. Najmniej Rosjanie, bo za nim stoi kultura sąsiada – mocarstwa.
Co prawda Warszawa może sobie coś załatwić z Kijowem bilateralnie, ale takie rozwiązania są wąskie i mniej trwałe, niż te systemowe. Dlatego zamiast gardłować w kwestii Bandery, Warszawa powinna więcej energii poświęcić ciągle niezałatwionym sprawom. Zwrotów majątków dla organizacji skupiających polską mniejszość. Ochronie polskiego dziedzictwa narodowego, opieki nad cmentarzami. Wsparcie polskich mediów na Ukrainie na warunkach tak samych jakie mają media ukraińskich stowarzyszeń w Polsce.
Jeśli wierzyć ekonomistom, to Ukraina wychodzi z załamania gospodarczego. To efekt zwiększonego eksportu ukraińskiego i transferów pieniężnych pracujących za granicą. Ale firmy polskie obecne na Ukrainie nadal poprawy nie widzą. Dlatego władze polskie powinny walczyć o ochronę ich interesów.
„Ukraina nie wejdzie do NATO i UE bez rzeczywistej ochrony praw mniejszości narodowych, religijnych, seksualnych. Bez otwarcia się na współpracę z polskimi firmami i polskimi samorządami” – taki przekaz przede wszystkim powinien iść z Warszawy.