2 grudnia 2024

loader

Czekając na „Royal Beheading”

Trudno pisać z rozwagą i umiarem o wydarzeniach, które sprawiają, że ludziom choćby względnie przyzwoitym gilotyna sama się otwiera w kieszeni.

Jednodniowe święto cynizmu i bezguścia, podczas którego w błocie blichtru utopiono 30 mln funtów wypracowanych przez Brytyjczyków, wydaje się w istocie przewidywalną spuścizną po najbardziej ludobójczym mocarstwie w dziejach ludzkości. Nie chce mi się doprawdy wierzyć, że nie ma tu jakiegoś logicznego przełożenia. Po coś w końcu chyba zakuli niegdyś w kajdany pół świata w ramach projektu „Kaganek cywilizacji”. Taki wysiłek musiał się opłacić: teraz można sobie obejrzeć streaming z wesela, którego rozpasanie wielokrotnie przekracza wyobraźnię bollywoodzkich scenarzystów. Czy w takim razie transmisja z zaślubin księcia Harry’ego – historyczne upokorzenie Bollywoodu przez zachodnią, „wyższą” (czyli droższą) kulturę zwyrodnienia elit – nie stanowi w istocie skrytej kompensacji postimperialnych kompleksów? Musi mieć to przecież jakąś wartość psychologiczną, również – a przypuszczalnie zwłaszcza – w kraju nieustannego zaciskania pasa, gdzie łupienie biednych przez bogatych sprawdza się od dawna jako jedyna konsensualna polityka, której niezmiennie trzymają się obie strony partyjnych przepychanek.
Wszystkie czołowe brytyjskie media – nawet lewicowe – zgodnie i bezdyskusyjnie uznały sobotnie „Royal Wedding” za najważniejsze wydarzenie świata. To zresztą kolejny odcinek królewskiej telenoweli wyświetlanej od lat, której końca nie widać. A jest to zjawisko dosyć dziwne. Fascynację obrazkami z życia królów, królowych i książąt można jeszcze od biedy zrozumieć w krajach takich jak Polska – czyli tam, gdzie wypełniają one zbiorową wyobraźnię jako czyste fantazje, czkawka po przesłodzonych bajkach z dzieciństwa. Trudniej jednak pojąć sytuację, kiedy frajda z tej choroby udziela się głównie tym, którzy ponoszą jej bezpośrednie materialne konsekwencje.
W ciągu jednego dnia rodzina królewska wydała z publicznej kasy pięciokrotność rocznego dochodu przeciętnego gospodarstwa domowego w Wielkiej Brytanii… na sam szampan! Bohaterowie tej hucpy, Jego Pasożytniczość Książę Harry wraz z małżonką, rozpoczną swe oficjalne królewskie pożycie w Pałacu Kensington. Posiadłość ta znajduje się niemal rzut kamieniem od bloku Grenfell Tower, gdzie w zeszłym roku 71 osób spaliło się żywcem, bo rada dzielnicy musiała oszczędzić na ich bezpieczeństwie podczas remontu elewacji. Mówiąc oględnie, mamy do czynienia z przejawem głębokiej społecznej patologii. Rzeczywistej patologii, której dziwnym zbiegiem okoliczności nie piętnują dyżurni liberalni „eksperci”, medialni pogromcy „roszczeniowców” i tropiciele “życia ponad stan”. Wystarczy, że niedawno „royal patol” książę Cambidge William spłodził już trzeciego bachora, który przez resztę życia będzie karmiony, niańczony i bawiony na koszt państwa, a dokładnie na koszt ludzi co dzień rano wstających do pracy. Po ostatnim „Royal Wedding” można się spodziewać dalszego pomnożenia kosztów, których pewnie w ogóle nie dostrzegą promotorzy cięć.
Fenomen doprawdy fascynujący i zagadkowy. Tym bardziej, że w Wielkiej Brytanii wzbiera ponoć jakaś „fala lewicowości” w związku z popularnością Jeremy’ego Corbyna. Trudno pojąć, jak można oczekiwać polityki sprawiedliwej redystrybucji, opodatkowania bogatych, nacjonalizacji i historycznych inwestycji w sferę publiczną przy jednoczesnej tolerancji dla tych „złotych pijawek” – bo i na takie określenie można się jednak natknąć na marginesach brytyjskiej prasy. Chyba, że za sferę publiczną i dobro wspólne uznaje się właśnie królewską trzódkę – to co innego. Nie do wiary jest wręcz fakt, że poparcie dla zachowania monarchii w UK systematycznie rośnie. Dwadzieścia lat temu, po śmierci Lady D. ten archaiczny, antyludzki ustrój cieszył się akceptacją nieco ponad 60 proc. Brytyjczyków. Obecnie chce go utrzymać trzy czwarte społeczeństwa. Bez dwóch zdań: wygląda to jak ogólnonarodowy syndrom sztokholmski.
Trudno wręcz wyobrazić sobie jakąkolwiek postępową politykę bez próby pozbycia się tego raka. Równościowa terapia szokowa, bezwzględna detoksykacja zbiorowej wyobraźni wydaje się tu nieunikniona. Na razie jednak nikt nie chce podjąć się tej odpowiedzialności. „Bolszewik” Corbyn nawet słówkiem nie piśnie przeciwko monarchii jako zbiorowemu opętaniu estetyką epickiego cynizmu elit. Jak to społeczeństwo może liczyć na cokolwiek? A przecież Anglicy mogą pochwalić się inspirującą tradycją. Oliver Cromwell, w zasadzie fundator porządku liberalnego w Europie, mógł posłać króla na szafot, o kilka pokoleń wyprzedzając w tym Francuzów. Dzisiejszym liberałom na Wyspach przez myśl to nie przejdzie.
A postępowcy? Lewico, błagam, ogarnij się! Owszem, do woli i na próżno można się nagadać o dochodzie podstawowym podczas, gdy najbardziej podstawowe środki, jak „Royal Beheading”, pozostają lekceważone. Unia Europejska toleruje cięcia w stopie życiowej ludzi, jednak na „takie cięcia” nie pozwoli – tym samym potwierdzając tylko, że w jej granicach hasło Europy socjalnej to spacerek lunatyka przy pełni księżyca. Powtarzam więc: lewicowy Brexit jedyną nadzieją na to, że “inna polityka będzie możliwa”.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Inni zbudowali, my się chwalimy

Następny

70 lat czystki

Zostaw komentarz