2 grudnia 2024

loader

Czy libki pogodzą się z przegraną?

fot. D. tusk - facebook

Spośród wielu głosów przewidujących wynik wyborów najgłośniej dają się dziś słychać te, że wynik wyborów parlamentarnych wcale nie jest przesądzony. Że za opozycją, owszem, przemawiają sondaże, sytuacja ekonomiczna i przeogromne wręcz szabrownictwo tzw. majątku narodowego.  A za PiSem z kolei przemawia polityka zagraniczna czasów wojny, uporanie się z największymi zagrożeniami (braki energetyczne) i sprawność machiny kampanijnej.

Bez względu na to, kto ma dziś rację i czy w ogóle wobec tylu niewiadomych powinno się przewidywać wynik wyborczy, przyznać można jedno. Na ten moment wynik wyborczy jest coraz bardziej na styk.

Pisowcy uznali

I teraz wyobraźmy sobie, że jedna ze stron te wybory przegrywa. Przez ostatnie lata karmieni byliśmy groźbami, że Prawo i Sprawiedliwość porażki nie uzna. Tymczasem, głupia sprawa, ale porażki jednak uznawali. Uznali porażkę w prestiżowych wyborach w Warszawie. Uznali w Senacie, który im do dziś potrafi bruździć. Ba, po sprzeciwie miast uznali nawet fakt, że nie da się przeprowadzić wyborów kopertowych. PiS, czy raczej ich wyborcy z Solidarni 2010 nie uznali wyników tylko raz. A mianowicie po wyborach do Europarlamentu, gdy Grzegorz Braun wdarł się do gmachu Państwowej Komisji Wyborczej i groteskowo próbował ją okupować. Fakt, Braun nie był w PiS, a i sam PIS okupację potępił, ale wyborcy PiS już niekoniecznie. Sęk w tym, że owi wyborcy byli wówczas po kolejnych przegranych wyborach Kaczyńskiego i po prostu ich popieranie braunowej okupacji było miarą desperacji i utraty nadziei.

Pod okupacją

I właśnie owa utrata nadziei może w pierwszej kolejności sprawić, że tym razem inni przegrani, czyli libkowa opozycja, nie zechcą uznać wyników wyborów. Nie tylko z powodu kolejnego zawodu, który sprawi, że przez następne cztery lata będzie trzeba znosić „okupację Kaczyńskiego”. Także dlatego, że atmosfera, jaka się powoli tworzy po stronie opozycji, sprawia, że coraz bardziej siedzimy na bombie braku społecznego zaufania i podsycanych teorii spiskowych.

Liberalni wyborcy opozycji przede wszystkim wierzą, że już wygrali. Że tylko katastrofa albo oszustwo wyborcze właśnie odbierze im przejęcie rządów. Nie są mentalnie gotowi na porażkę. A to oznacza, że w przypadku przegranej uruchomią się wszystkie klasyczne mechanizmu szukania kozła ofiarnego i racjonalizacji własnej porażki. Ramy dla owej racjonalizacji są tymczasem wytwarzane przez libkowych polityków i media niemal codziennie. O fałszerstwa wyborcze PiS jest już bowiem oskarżany dzisiaj. I chociaż, owszem, pojedyncze przypadki manipulacji kartką do głosowania, mogły się zdarzać i zdarzają się w każdej demokracji, to nie ma żadnych dowodów na to, że systemowo PiS sfałszował wybory.

Dalej swoje

Mimo to duża część wyborców PO w to wierzy. Do tego dochodzi grzebanie przez PiS w ordynacji wyborczej. Grzebanie, które, rzecz jasna, nie powinno mieć miejsca, nie sprawia jednak, że nagle PiSowi doliczy się sfałszowane głosy. Zwiększenie liczby komisji do głosowania jest działaniem profrekwencyjnym i owszem, przynajmniej w teorii, może nieco pomóc PiS w głosowaniu na wsi. Ale to nawet nie jest zmiana okręgów wyborczych i mandatów. To po prostu chęć, aby więcej osób na wsi głosowało. Nawet jeśli to nie jest do końca sprawiedliwe, to trudno uznać zwiększenie możliwości oddawania (ważnych przecież) głosów, za tych głosów fałszowanie. 

Jednakże w atmosferze wzajemnej niechęci, gdy już dziś media krzyczą, że PiS będzie organizował wybory w kościołach, a PiSowcy z krzyżykiem na palcu masowo sfałszują głosy, oszustwo wyborcze będzie jednym z pierwszych skojarzeń, którego dostarczą ramy wyobraźni racjonalizujące porażkę. A stąd już tylko krok do szturmu na Państwową Komisję Wyborczą.

Galopujący Major

Poprzedni

Zamiast obniżyć ceny mleka, zabiją krowy

Następny

Plan na bezpieczną Polskę