9 grudnia 2024

loader

Demografia i mieszkania

fot. Pexels

Krytyczna ocena sytuacji w państwie i pesymistyczne prognozy stawiane są po to, by im zapobiec. Aby się nie sprawdzały – powiedzmy to na przekór neoliberałom – potrzebna jest często ingerencja państwa.

Około 15 lat temu zadawano sobie wiele pytań dotyczących sytuacji demograficznej Polski na tle Europy Środkowej. Przypomnę kilka z nich. Sytuacja demograficzna każdego państwa nie jest wyłącznie jego sprawą wewnętrzną. Ma także znaczenie dla pozycji tego państwa na arenie międzynarodowej. Doskonałym na to przykładem jest (była?) eksplozja demograficzna ludności albańskiej w Kosowie, która przyczyniła się do oderwania Kosowa od Serbii. W tym przypadku ucierpiała Serbia na arenie międzynarodowej. Za pewien rodzaj agresji demograficznej można by uznać także drenaż ludności z Polski i krajów Europy Środkowej do Europy Zachodniej.

Półtorej dekady temu

Jakie znaczenie dla pozycji państwa na arenie międzynarodowej ma jego sytuacja demograficzna? W opracowaniach naukowych i publicystyce zauważano 15 lat temu, że region Środkowej Europy stał się dla Zachodniej Europy rezerwuarem taniej, często wysoko wykwalifikowanej siły roboczej. Przy czym kraje Środkowej Europy, w tym Polska, miały niższy przyrost naturalny niż bogate państwa Europy Zachodniej. Można to nazwać drenażem fachowców. Według dostępnych wówczas danych w końcu 2007 roku poza granicami Polski przebywało czasowo ok. 2270 tys. osób (z tym że szacunki te nie obejmowały emigracji sezonowej do 3 miesięcy). Do negatywnych zjawisk z tym związanych zaliczano m.in. problem eurosierot, miało ich być w Polsce nawet 130 tysięcy. W samym 2007 roku rozwiodło się w Polsce z powodu rozłąki emigracyjnej około 100 tysięcy małżeństw. Trzy czwarte pozwów składały kobiety, przeważnie emigrantki. Mimo pewnych wysiłków polskiego rządu nasza młodzież nie miała zamiaru masowo wracać do Polski. W tym czasie obawiano się zresztą dalszego wzrostu bezrobocia w Polsce. Równocześnie padało pytanie, czy w razie recesji na Zachodzie, Polska i inne kraje środkowoeuropejskie będą w stanie opracować skuteczne plany w przypadku powrotu dość dużej liczby reemigrantów.

Prognozy demograficzne dla całej Europy były niepomyślne. Szacunki z 2008 roku wskazywały, że do roku 2050 Europejczyków będzie o 10 proc. mniej. Najmniej w Polsce i u jej sąsiadów. W Niemczech np. oznaczało to utratę 21 milionów obywateli, a w Rosji spadek liczby ludności o 22 proc. Ukraina stracić miała 43 proc. populacji. Wskazywano, że rezerwuarem siły roboczej dla Europy Środkowej mogą się okazać niektóre kraje bałkańskie, te z przewagą ludności muzułmańskiej, szczególnie muzułmańscy Słowianie posługujący się językami serbsko-chorwackim, macedońskim czy bułgarskim. 

Uprzedzając niejako obawy Europejczyków Walter Laqueur pisał, że Europa wcale nie musi być zdominowana przez islam, gdyż większość imigrantów do Europy nie jest muzułmanami; przybywają z Indii i Azji Południowo-Wschodniej, tropikalnej Afryki, z Indii Zachodnich oraz innych części świata. O rozsądną politykę imigracyjną w Polsce postulował wtedy Piotr Gadzinowski, który uważał, że potrzebne są decyzje polityczne i jasne określenie ilu imigrantów i skąd chcemy przyjąć oraz zintegrować ich ewentualnie ze społeczeństwem polskim. „Przy mądrej polityce adaptacyjnej nie ma obaw o zagrożenie dla polskiego dziedzictwa narodowego”. Prognoza ludności GUS-u na lata 2008-2035 przewidywała, że o ile w roku 2008 liczba mieszkańców Polski wynosiła 38 milionów, to w roku 2035 wyniesie ok. 36 milionów. Już wtedy powstającą „lukę” demograficzną pokrywała imigracja. W roku 2008 w Polsce przebywało 700 tysięcy cudzoziemców, a każdego roku przybywało ich 20 tysięcy. Przewidywano, że od roku 2020 liczba imigrantów przybywających do Polski osiągnie rocznie 30 tysięcy i o 1/3 przekroczy liczbę osób emigrujących z Polski. Poprawie polskiej demografii miała sprzyjać ponadpartyjna zgoda, jednak w tych latach żadnych skutecznych działań w tym kierunku nie podjęto, mimo że rząd PO/PSL usiłował popierać politykę prorodzinną. Także partie opozycyjne nie przedstawiały właściwych propozycji w sprawie kryzysu demograficznego. Przypominano wówczas, że aby osiągnąć naturalną wymianę pokoleń wskaźnik dzietności powinien wynosić co najmniej 2,1, podczas gdy w Polsce kształtował się na poziomie 1,27. Postulowany wtedy przez premiera Donalda Tuska wskaźnik 1,8 był zbyt niski. Niski przyrost naturalny w Polsce związany był m.in. z tym że z Polski w tych latach wyemigrowało ok. 3 milionów ludzi w wieku rozrodczym. 

Równocześnie 1,5 mln osób w Polsce było bez pracy. Na wsi brakowało kobiet chętnych do zawarcia małżeństwa. Trzeba odnotować jednak dodatni przyrost naturalny na terenach wiejskich, z tym że mimo ujemnego na wsi salda migracji ta sama, mniej więcej, liczba mieszkańców utrzymywała się tam od zakończenia II wojny światowej (ok. 15 mln). W przedszkolach i żłobkach (mimo rządowego programu) brakowało miejsc, a dla ok. 2 milionów rodzin brakowało mieszkań, co miało negatywny wpływ na podejmowanie decyzji o posiadaniu dzieci. Zgodnie z doktryną neoliberalną wszystkie partie polityczne w Polsce oddały w zasadzie politykę mieszkaniową w ręce deweloperów nastawionych na zysk, podczas gdy potrzebna była w tym przypadku od samego początku zdecydowana ingerencja państwa. Polityka mieszkaniowa! – tu był podstawowy błąd, który do dzisiaj ogranicza przyrost naturalny w Polsce.

Dziś

Młodzi Polacy nadal emigrują, m.in. dlatego, że w Polsce brakuje mieszkań. Od (umownego) roku 2009 nic szczególnie istotnego w tej materii się nie wydarzyło. Wiele mieszkań nie przybyło. Poza tym, że przed wyborami do parlamentu w roku bieżącym wszystkie partie zauważyły, że m.in. od właściwych propozycji rozwiązania problemu mieszkaniowego zależy wynik wyborów.

Zacznijmy od aktualnej sytuacji demograficznej. Według danych GUS w 2022 roku liczba ludności Polski zmniejszyła się o 141 tysięcy w porównaniu do roku poprzedniego. W roku 2022 zanotowano najmniej urodzeń w okresie powojennym. Według obecnych prognoz liczba ludności Polski spadnie w 2060 roku do 32,5 mln i 28,2 mln w 2080 r. z 37,9 mln w 2022 roku. Na 1000 osób w wieku produkcyjnym przypadać będzie w 2023 roku 390 osób w wieku poprodukcyjnym, w 2061 roku – 806 osób, zaś 2080 roku – 839 osób. Ten alarmistyczny ton wynikający z powyższych danych jest uzasadniony, jakkolwiek nie uwzględnia procesów imigracyjnych. Już w chwili obecnej w rezultacie przede wszystkim napływu uchodźców wojennych z Ukrainy faktyczna liczba ludności Polski przekroczyła 40 mln. Przed wojną w Ukrainie Ukraińców w Polsce było 1,5 mln (była to głównie emigracja zarobkowa). Wojna spowodowała napływ kolejnego 1,5 miliona. Szacuje się że obecnie w Polsce przebywa w sumie ok. 3 milionów Ukraińców, z tym że spotkać się można z opinią, iż ta liczba jest niedoszacowana, a jest ich ok.5 milionów, z przewagą kobiet i dzieci. Część z tych osób w ciągu kilku lat otrzyma polskie obywatelstwo. Polscy mężczyźni, którzy nie mogli dotąd znaleźć polskich partnerek znajdą je wśród niezamężnych Ukrainek. Zresztą samo zjawisko poślubiania przez Polaków Ukrainek i Białorusinek trwa od wielu już lat poprzedzających wybuch wojny. (Odnotujmy przy okazji, że przed konfliktem w Ukrainie mieszkało 44 milionów ludzi. Na skutek konfliktu i wcześniejszej emigracji zarobkowej Ukrainę opuściło ok. 10 mln osób).

Brak Polek gotowych do zamążpójścia to oddzielny temat, którego tu do końca nie zgłębimy. Zjawisko to wynika m.in. z liczebnej przewagi mężczyzn nad kobietami. Polki wychodzą za mąż za cudzoziemców i często opuszczają kraj. Jedną z przyczyn jest także zjawisko, które polega na tym, że liczba młodych kobiet, które ukończyły wyższe studia, przewyższa znacznie liczbę mężczyzn z wyższymi studiami. Kobiety są ambitne, mają duże wymagania, często zarabiają więcej od mężczyzn, co daje im pewną przewagę ekonomiczną i możliwość krytycznej oceny ewentualnych partnerów. Przyczyn tego zjawiska jest oczywiście o wiele więcej, w tym stosunkowo późne wchodzenie młodych ludzi w Polsce na rynek pracy i w dorosłe życie. Decyzja o posiadaniu dzieci przychodzi na ogół po „trzydziestce”. To wszystko ma ujemny wpływ na przyrost naturalny. Wydaje się, że aby przyśpieszyć wchodzenie młodych ludzi na rynek pracy, można by rozważyć obowiązkową szkołę podstawową już od 6 lat (w niektórych krajach dzieci zaczynają szkołę od lat 5), a nauczanie średnie obniżyć z 12 do 11 lat. Wprowadzić ponadto pewne ułatwienia dla małżeństw studenckich. Odnotować natomiast należy istotny wzrost w ostatnich latach liczby żłobków w Polsce. Przy czym żłobków w małych miasteczkach i na wsiach nadal brak.

Zasadniczą sprawą pozostaje jednak brak mieszkań. Imigranci w Polsce to ratunek dla naszej sytuacji demograficznej i gospodarczej. Nie zmienia to przy tym faktu, że mieszkania trzeba budować. Ci nowi mieszkańcy, a w przyszłości często polscy obywatele, też muszą gdzieś mieszkać. Jeśli nie znajdą mieszkań, będą także emigrować. A co z reemigrantami? Narzuca się tu pytanie zadawane już 15 lat temu: czy w razie recesji na Zachodzie państwo polskie potrafi zagospodarować i przyjąć setki tysięcy a może miliony reemigrantów. (Wielka Brytania np. z powodu Brexitu przeżywa poważne kłopoty gospodarcze i społeczne i co wtedy?)

Mieszkania prawem, a nie towarem!

Bez wątpienia najtrafniejsze pomysły na budownictwo mieszkaniowe ma polska lewica, która w przeciwieństwie do innych ugrupowań nie stawia na developerów i nie proponuje kredytów. Pomysły te wzorowane są na podobnych programach społecznych sprawdzonych już w Austrii i w Szwecji. Ma to być budownictwo społeczne, na zasadzie państwo płaci, a samorządy budują mieszkania na tani wynajem. Lewica zapowiada powołanie Ministerstwa Mieszkalnictwa i zbudowanie 300 tysięcy mieszkań w ciągu jednej kadencji. Ministerstwo odpowiadać będzie za wszystkie programy związane z mieszkalnictwem, za racjonalne zagospodarowanie ogromnych środków zainwestowanych w tym sektorze. Mieszkania będą dostępne nie tylko dla osób mniej zarabiających, ale także dla klasy średniej. Mieszkań komunalnych nie będzie można kupić, a ich właścicielem będą samorządy. Przewidywany koszt programu to 100 mld złotych. W pierwszym roku program ma kosztować 10 mld złotych.

Realizacja programu mieszkaniowego Lewicy zależy oczywiście od wielu czynników. W ewentualnym optymistycznym dla lewicy scenariuszu można wyobrazić sobie sytuację, w której w związku z odbudową Ukrainy po wojnie, materiały budowlane będą wyjątkowo tanie. Powodzenia!

Redakcja

Poprzedni

Skąd się biorą tacy optymiści?

Następny

12-13 czerwca 2023