Obecna pisowska kampania wygląda jak trasa koncertowa dinozaurów rocka, na której wałkują głównie dobrze znane, ale zgrane już lata temu hity.
Próbują nimi zainteresować publikę, ale idzie opornie, bo ile razy można słuchać tych samych kawałków z takim samym zaciekawieniem jak 20 lat temu? Owszem, zawsze będzie wierne grono fanów, którym nigdy dość, ale reszta wydaje się znudzona.
Próbowali odgrzać 500 plus i słabo zażarło. To jest coś, co stało się oczywistą oczywistością i ludzie uważają, że rewaloryzacja im się po prostu należy, a nie że wielki pan wyjdzie i im rzuci 300 zł i zaczną szaleć na widowni z tego powodu.
No więc teraz próbują grzać modny w 2015 roku temat uchodźców. Dzisiaj po pierwsze, ludzie w większości mają inne problemy niż straszenie wyimaginowaną „inwazją obcych”, po drugie już się trochę oswoili z tematem, przetrwaliśmy masową migrację uchodźców z Ukrainy. Te parę tysięcy nie robi już wrażenia w porównaniu z milionami.
Temat PiS zresztą grzeje już od dłuższego czasu, tak że go spalił. Dramatyczne wydarzenia na granicy białoruską to nie są rzeczy o których ludzie chcieliby, żeby im przypominano, bo musieliby się znowu zmierzyć z dylematami moralnymi w rodzaju: czy dziecko powinno umierać na granicznych drutach. Wielu woli pozostać w stanie „niedomówienia”, że niby „problem jakoś został rozwiązany”. Choć nie został i najsłabsi wciąż umierają, a silniejsi w dużej liczbie przechodzą i trafiają głównie do Europy zachodniej o co burzą się znowu niemieccy prawacy, że ich wschodni bufor nie odgrywa swojej roli. Niemniej jednak ludzie nie chcą o tym słuchać. Ani od nas, gdy próbujemy zwrócić uwagę na wciąż dziejący się dramat, ani od nich, którzy próbują rozgrzać na nowo emocje. Lepiej o tym zapomnieć, bo to trudna i bolesna sprawa.
Tak więc jeśli PiS będzie próbował odgrzać na serio za pomocą jakiegoś referendum tę kwestię, może spotkać się wręcz z irytacją i to ze strony swoich wyborców. Po co o tym mówić? Prezes przecież opowiadał, że jest mur i nikt nie przechodzi, „jesteśmy bezpieczni, już nie trzeba się bać”. Po co wracać do lęków i koszmarów?
Dodatkowo opozycja już wyciąga „asa” z rękawa i sama na tych lękach próbując grać, podkreśla, że za PiS-u wzrosła w istotny sposób imigracja, także z krajów islamskich. Nawet Orlen, przez pośredników, parę tysięcy takich osób zatrudnił. Po ostatnich wypowiedziach Tuska widać, że będą tym szachowali swoich oponentów z innej frakcji prawicy. Podejrzewam, że PiS będzie musiało jednak ten hit sprzed lat schować, bo się obróci przeciwko nim.
Pozostaje znowu wyciągnięcie tematy LGBT. Ale to by była już naprawdę desperacka próba. Raz że przez ostatnie lata ludzie się już osłuchali i temat przestał być „dziwny”. Jedni są za, inni przeciw, ale pierwsze emocje związane z zetknięciem się z tą kwestią, z publicznym jej „ujawnieniem” minęły. Widać to po liczebności i sile organizowanych kontr. Rytualnie stoi zwykle klika najbardziej sfanatyzowanych (i często też opłaconych przez jakąś fundacyjkę) osób z jakimś obleśnym transparentem i to wszystko. Jak się pamięta eksplozję emocji sprzed lat, kiedy człowiek się uchylał przed gradem kamieni, to jest naprawdę niewiele. Nikogo to już nie nakręca do czerwoności.
Pozostaje kwestia literki T, która ostatnio jest grzana w rozmaitych publikatorach prawicowych, przy wsparciu niestety niektórych osób z tzw. lewicy, które próbują tutaj nagonkę wykręcić, jakąś histerię transfobiczną, ale naprawdę nie jest kwestia, którą w świecie popandemicznym i okołowojennym wygrywa się wybory.
Ludzie w ostatnich latach mierzyli się z o wiele większymi lękami niż te wyimaginowane strachy z prawicowych gazetek. Przeżyli w swoich rodzinach niestety niejednokrotnie wstrząsające tragedie o których nic się nie mówi i nie zostały przepracowane. Gdyby PiS miał rozum i godność człowieka, to nagłaśniałby te bardziej sensowne posunięcia np. w kwestii porozumienia ze związkami zawodowymi. Ale oni sami traktują to jako kwiatek do kożucha. Kwestie gospodarcze, dotyczące świata pracy, wpadły im przypadkowo w ręce i pociągnęli je trochę na złość libkom. Ale nie tworzą żadnego spójnego zestawu poglądów po ich stronie. Tak naprawdę ich nie chcą. Co widać po poczynaniach niektórych ministrów, takich jak np. Czarnek, który dzięki swoim reformom i kolejnemu przedmiotowi o „przedsiębiorczości” będzie produkował raczej przyszłych wyborców Konfederacji niż związkowców.
Tak więc PiS nie posiadając żadnej innej, poza konserwatywną, busoli politycznej całkowicie się pogubił i znowu zaczął poważnie traktować wynurzenia swoich ultraprawicowych publicystów z rozmaitych dotowanych przez nich publikatorów w rodzaju Do Rzeczy.
Poza tym jaki kontakt z rzeczywistością mogą mieć główni kreatorzy strategii wyborczej, którzy siedzą przykładowo w Brukseli i koszą miesięcznie dziesiątki tysięcy zł? Patrzą w sondaże, ale nie „czują ulicy”, także tej powiatowej. Ponieważ, co może niektórych zaskakiwać, jak się rozmawia z partyjnymi pisowcami, ci nie mają jakiegoś lepszego wglądu w „lud”. Rozmawiają w formie i treści podobnej do „ludzi z elitki wielkomiejskiej” z okolic PO. W tym sensie nie różnią się w istotny sposób od swoich libkowych adwersarzy. Jedyne co im się udawało do tej pory to grać pewnymi emocjami, które udawało im się „trafić” na ruletce i które odrzucały z przyczyn estetycznych libki.
Nie ma w tym jednak żadnego wyczucia, ani głębszego wglądu w sytuację.