1 grudnia 2024

loader

Dokąd prowadzą nas dwa populizmy: liberalny i narodowy?

Z dawnego obozu postsolidarnościowego wyrósł funkcjonalny w społeczeństwie kapitalistycznym dwugłowy twór (czy raczej potwór). Zatruwa otoczenie albo wyziewami ideologii liberalnej, albo odorem nacjonalizmu. Wespół w zespół podtrzymuje on trwanie Systemu błogosławionych tworzących PKB, a przy okazji nieprzerwanie akumulujących kapitał pieniężny. Ale o tym cicho sza. Pilnują, by „inwestorzy” głównie zagraniczni, ale też i krajowi, mieli korzystne warunki dla rozwijania swoich biznesów. Oferują im nie tylko niskie podatki i „daniny”, ale też gwarantują swobodny transfer zysków, zapewniają taniego i zdyscyplinowanego pracownika. Różni ich natomiast ideologiczne instrumentarium urabiania umysłów Jarząbków – zarówno żyjących z dobrze płatnej pracy specjalistów, jak i ledwo domykających miesięczne budżety szeregowych pracowników budżetówki czy stref specjalnych, a tą jest przecież cały kraj.

Pierwsi zgodnie z ideologią liberalną przynajmniej mówią o równości płci, o rządach prawa, o swobodnym wyborze rządzących. Drudzy – pozornie naprawiają społeczne skutki życia i pracy w peryferii. Troszczą się o młode rodziny, o emerytów, starają się podtrzymać żywot publicznego sektora. Ale i jedni, i drudzy podtrzymują trwanie Systemu podporządkowanemu logice zysku. Ich ostatecznymi mocodawcami i chlebodawcami są udziałowcy firm, posiadacze portfeli akcji, nieruchomości, a także klasy specjalistów obsługujących ich interesy jako menedżerowie, maklerzy, bankowi ekonomiści, marketingowcy. Słowem, to klasy służebne posiadające wysokie kwalifikacje, i stosownie do tego wysoko wynagradzane. To mieszkańcy metropolii, w których logo zastąpiło herb. Są dumni ze swoich prezydentów, otaczają kultem samorządność, organizacje pozarządowe, słowem, społeczeństwo obywatelskie. To zatem partie obsługujące metropolie w interesie zagranicznych i rodzimych kapitalistów-przedsiębiorców oraz ich drużynników.

Na zaproszeniu do dyskusji nad europejskim zielonym ładem figuruje jeden mężczyzna w randze sekretarza stanu odpowiedniego ministerstwa oraz koło zarządczych gospodyń. To dyrektorki wykonawcze Strategic Perspectives, Euractive Polska, redaktorka naczelna, a nawet profesorka, a jakże, Florence School of Transnational Governance. W takim gronie powstają proekologiczne innowacje w postaci nakrętki przyczepionej do plastikowej butelki. Żadna z pań nie ma na imię Róża. Nikogo nie zaskoczę, jeśli wskażę tu bohaterów Gazety Wyborczej, TVNu, Polityki i całego medialnego komentariatu. Nadwiślańscy liberałowie wiodą prym we wszystkich partiach: od PO do Konfederacji. Znajdujemy tu środowiska reprezentowane przez Kaszpirowskiego polityki – marszałka sejmu Szymona Hołownię, reprezentanta polskiego bieda-biznesu. Znajdziemy tu też „lewicowych” ministrów K. Gawkowskiego, i jego mentora D. Standerskiego. Znajdziemy tu też, a jakże, wielbiciela „wolnorynkowego” kapitalizmu, który praktycznie nigdy nie istniał – tiktokowego Sławomira.

Co charakterystyczne, obie formacje nie używają słowa kapitalizm. Pomijają też rolę instytucji dyscyplinujących: szkołę, fabrykę, ambonę, „zaorujące” wszystko i wszystkich media do słuchania i rzadko obecnie do czytania. Od nich nikt się nie dowie, kto jest beneficjentem Systemu, kto wyciąga największe profity z istniejącego porządku ekonomiczno-politycznego.

I jedni, i drudzy zatem rugują antagonizm klasowy, zastępują go odpowiednimi figurami myślowymi i retorycznymi dyskursami. Łobuz liberalny głosi równość w sferze politycznej: każdy ma jeden głos. Ale jeden może mieć kilkanaście mieszkań na wynajem, a drugi – żyć z pętlą kredytu przez dekady. Natomiast łobuz narodowy broni tożsamości Polaka-katolika. Efekt jest wspólny – społeczną funkcją obu tych obozów jest redukcja antagonizmów na tle podziału nadwyżki. Te antagonizmy rodzą niezadowolenie, gniew, bunty i uliczne protesty. Lepiej takie emocje przekierować na kwestie rasowe czy narodowe. Niech kamienicznik śpi spokojnie. Nic dziwnego, że w debacie publicznej pomija się klasowe interesy w poglądach na rozwiązanie kwestii mieszkaniowej. W interesie jednych klas jest kredyt zeroprocentowy, w interesie drugich – budowa tanich mieszkań na wynajem. Kto będzie wówczas zarabiał na wynajmie mieszkań? Tylko cyniczni ideolodzy uprzywilejowanych mogą mówić o zaniku klas, o anachronizmie podziału na lewicę i prawicę, o jałowości klasowej analizy każdej publicznej polityki.

Różnice pojawiają się dopiero w sposobach naciskania emocjonalnych gruczołów głosującej gawiedzi. Jedni tumanią ideą społeczeństwa obywatelskiego, wolnością wyboru stylu życia i kariery, możliwością płacenia Blikiem, wolnością handlu i kontraktów. Drudzy zamulają mózgi ideą narodu, a więc odwołują się wprost do więzi krwi i tradycji. Dlatego są przeciwni mieszaniu się kultur i ras. Naród splata się tu z rasą białą. To nie jest wspólnota życia i pracy, której udziałowcem może być każdy, kto dokłada własną cegiełkę do wspólnego domu stojącego w konkretnym miejscu na planecie. Bo hetmanka narodu będzie w stanie obronić tylko swoich. Łobuz narodowy („skrajna prawica”, „populiści”) stara się także opanować aparat państwa, by za jego pomocą sterować duszą Jarząbków. Sięga w tym celu do sprawdzonych instrumentów organizacji świadomości klas pracowniczych, by wyeliminować jej dążenia do emancypacji i upodmiotowienia w relacjach z kapitałem. Zastępują wtedy interesy klasowe sprawdzoną od dwóch stuleci tożsamością narodowo-religijną. Wspólnota życia i pracy staje się wówczas wielką rodziną Polek i Polaków. Otaczają ją z dwóch stron odwieczni wrogowie. Wynarodowić chce UE, skrępować wolną przedsiębiorczość zielonym ładem, a duszę wyssać za pomocą kulturowego neomarksizmu: rozmyć kategorie płciowe, osłabić tradycyjną rodzinę błogosławioną w kościele. Do dwóch tradycyjnych wrogów ze Wschodu i Zachodu doszedł najgroźniejszy: przybłęda nieznający Pana, przyszły gwałciciel, terrorysta.

W podziale pracy nad utrzymaniem Systemu przypada im rola swoistego wajchowego. Przekierowują gniew żyjących z pracy rąk i umysłów z bezpośrednich sprawców na inne ofiary Systemu, tyle że żyjące na globalnym Południu. To też byli rolnicy, zbieracze elektrośmieci w metropoliach Afryki czy Ameryki Łacińskiej. To do nich zamiast do różnych Musków czy Solarzy mają czuć silne negatywne emocje rodzimi pracownicy stref specjalnych, samozatrudnieni, podtrzymujący dzięki taniej pracy rozmaite rodzime januszexy w sektorze usług – poddostawców wielkich korporacji. To domena PiSu z przystawkami, Konfederacji i obrotowego, i obrotnego politycznie PSLu, kierowanego teraz przez ministra obrony zygot. Tutaj antysemityzm zastępuje islamofobia. Natomiast antyekologizm maskuje „najnowszego” ducha kapitalizmu – neoliberalną globalizację, czyli swobodny przepływ towarów i kapitału ponad granicami państw narodowych. Kiedy zaś przyjdzie dekoniunktura jak obecnie, bez większych ceregieli zwalniają pracowniczy balast (ABB pod Łodzią, turecka Beco, nawet PwC). W sumie, narodowcy jak zawsze oferują „fałszywe rozwiązanie prawdziwych problemów” (Michał Herder).

Lewica także, wespół z formacjami chadeckimi jak niemieccy ordoliberałowie, zaangażowała się w legitymizowanie Systemu. Ale nie robiła tego (z wyjątkiem Trzeciej Drogi B. Clintona, T. Blaira czy L. Millera) za pomocą retoryki wolnego rynku. Odwoływała się natomiast do konieczności regulowania wolnego rynku, by niwelować nierówności za pomocą systemu podatkowego, by chronić warunki pracy, środowisko naturalne, by korygować cykl koniunkturalny. Słowem, odwoływała się do funkcji regulacyjnych państwa, do rzewnych wspomnień państwa dobrobytu. Miały one łagodzić skutki dysfunkcjonalnej wymiany rynkowej. To były wnioski wyciągnięte z katastrofy drugiej wojny światowej. Jej tłem przyczynowym był przecież głęboki kryzys wolnorynkowego kapitalizmu, kryzys lat 30-tych XX w. Ale od kryzysu naftowego na początku lat 70. sytuacja państwa radykalnie się pogorszyła. Po tsunami neoliberalnej globalizacji państwa rywalizowały już tylko o przyciąganie zagranicznych inwestorów. W tym celu musiały obniżać podatki, uelastyczniać stosunki pracy, nisko się kłaniać pożyczkodawcom. Słowem, wydatki socjalne zaczęły się rozpływać w całej przestrzeni globalnej. Mogły trafiać do zagranicznych firm: farmaceutycznych, świadczących usługi zdrowotne, kredytowe itp.

Tym razem nie sprawdza się przysłowie, gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Lewica w Polsce traci elektorat na rzecz obu populizmów, a o własnym zapomniała. W tej sytuacji lewica może być albo antysystemowa, albo jej nie będzie. Inne formacje ideologiczno-polityczne skuteczniej legitymizują System. A przewodzą mu władcy aplikacji i ogromnych portfeli akcji i udziałów, głównie kalifornijscy doliniarze. Jeśli nic się nie zmieni, kult wzrostu gospodarczego, sprzężonego z masową konsumpcją, pogrąży cywilizację i planetę w głębokim kryzysie. Powstający oligarchiczny infobiokapitalizm prowadzi prostą drogą do eksterminizmu. Jego ofiarami będzie najpierw biedota globalnego Południa, bo to do niej strzelają na granicy meksykańsko-amerykańskiej czy polsko-białoruskiej. Potem przyjdzie kolej na byłe klasy pracownicze bogatego Zachodu, Triady, G-7. Taka jest wizja badaczy, którzy właściwe słowa dają rzeczom, i nie wstydzą się brzydkiego słowa na k. (E. Bińczyk, S. Czapnik, J. B. Foster, D. Harvey, W. Streeck, H. Welzer….). Coraz więcej refleksyjnych badaczy, nie tylko na lewicy, „żywi przekonanie, że katastrofie nie da się zapobiec bez przeprowadzenia radykalnych zmian w obszarze gospodarczo-politycznym, bez nowej umowy społecznej, a ostatecznie bez zniesienia kapitalizmu” (M. Herer, „Skąd ten faszyzm?, Krytyka Polityczna 2024). Można się spodziewać, albo faszyzacji obecnego systemu, albo zastąpienia go jeszcze czymś gorszym. Słowem, chociaż jakaś forma postkapitalizmu (najlepiej demokratyczny socjalizm), albo barbarzyństwo.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Samoobrona elit

Następny

60 lat Sokołowskiego Ośrodka Kultury. Część 2