Rock of Ages, czyli Syrena na rockowo
Historia jest tu pretekstowa. Walka o utrzymanie klubu „Bourbon Room” w Los Angeles, któremu zagrażają agresywni deweloperzy, i równolegle toczący się wątek miłosny. Miłość, oczywiście z perypetiami, która połączy świeżo zatrudnią w klubie Sherrie, która przybyła z prowincji i szuka swojego miejsca, i marzącego o karierze rockmana Drew. Ale to tylko zworniki serii scenek, prezentujących stare przeboje rockowe. Tak więc opowieść o niegdysiejszej kuźni muzycznych talentów, pod koniec lat 80. będącej już tylko cieniem dawnej świetności, to zaledwie tło. Wprawdzie barwne, bo nie obywa się bez narkotyków, obyczajowej swobody i zbyt mocnego języka dla nieopierzonej Sherrie (a pewnie i nadwrażliwych widzów), ale to tylko przyprawa. Danie główne to energetyczna muzyka wywołująca żywe wspomnienia wśród jej dawnych fanów albo sentyment nowych odbiorców, dla których nowe aranżacje, wykonania i układy choreograficzne okażą się atrakcyjne. A że Jacek Mikołajczyk potrafi zadbać o atrakcje, już wiadomo, i w tym spektaklu potwierdza to po raz kolejny.
Po poprzednich spektaklach musicalowych w Syrenie, ten jest pewną nowością, należy bowiem do musicali składankowych, tzw. jukeboxe’ów, złożonych z piosenek wielu autorów (niczym szafa grająca – stąd ta nazwa). Tradycja spektakli składankowych to stara tradycja Syreny i można by tu wyliczać dziesiątki tytułów opartych na tej zasadzie, choć nie nazywano ich wtedy musicalami. Tak czy owak, taki rodzaj widowiska muzycznego dobrze siedzi w tradycji teatru przy Litewskiej.
Wszystko zależy więc od wykonania, czyli odpowiednio dobranej obsady, która sprawdza się prawie w całości, co potwierdzają sceny zbiorowe z brawurowo przeprowadzonymi finałami pierwszego aktu i całego widowiska. Błyszczy zarówno prowadząca para młodych, Barbara Garstka (Sherrie) i Karol Drozd (Drew), marzący o karierze i miłości, jak i wykonawcy ról drugoplanowych: Natalia Kujawa jako zrewoltowana liderka protestu przeciw deweloperom, Damian Aleksander jako przegrany właściciel klubu czy Magdalena Placek-Boryń w roli szefowej klubu ze striptizem. Kilka tylko ról wydaje się przerysowanych – Grzegorz Wilk jako frontman kapeli rockowej czy Maciej Dybowski jako syn dewelopera za bardzo polują na aplauz widowni.
Prawdziwą gwiazdą wieczoru jest jednak Przemysław Glapiński, tym razem w roli charakterystycznej, jako Lonny, pracownik klubu i jednocześnie narrator spektaklu. Połowę sukcesu zawdzięcza tekstowi, który Mikołajczyk naszpikował przezabawnymi komentarzami, podwójną grą w teatr i odpowiednio dozowaną pikanterią. Glapiński łączy to wszystko bez trudu, ze swobodą „zaczepia” widzów, wszędzie go pełno i nigdy nie za dużo.
Widowisko toczy się w dobrym tempie, płynnie, bez zacięć. Pomaga w tym efektowna choreografia i zaskakująca scenografia (ważną rolę gra w niej toaleta męska), w której wykorzystany zostanie chwyt „deus ex machina”, a nawet przejażdżka starym fordem na zieloną trawkę. Spektakl spaja wystylizowany zespół muzyczny pod kierunkiem Tomasza Filipczaka. Słowem, ogląda się i słucha „Rock of Ages” z prawdziwą przyjemnością. Nawet polujący na tzw. smaczki dostaną coś dla siebie: kilka dowcipnych komentarzy środowiskowych o finansowaniu kultury w Warszawie, zarobkach aktorów, muzyków i podziałach na tych lepiej i gorzej widzianych.
„Nędznicy” w brawurowym wykonaniu amatorów
Obejrzałem legendarny musical „Les Miserables” (w wersji School Edition) w wykonaniu amatorów. Okazało się, że to bardzo solidna, a w wielu wypadkach wokalnie na poziomie wysoko profesjonalnym.
Bardzo sprawnie reżyser (i scenograf w jednej osobie) rozwiązał zmiany planów – rytmu akcji nie zakłócają częste zmiany miejsca, gdzie toczą się wydarzenia, następuje to nadzwyczaj płynnie, a zasada ilustrowania upływu czasu i zmiany lokalizacji za pomocą starych litografii wyświetlanych na ekranie sprawdza się, zwłaszcza że reżyser i scenograf w jednej osobie potrafił paroma detalami określić charakter przestrzeni, gdzie toczyła się taka czy inna scena. Nie stronił też od dekoracji architektonicznej (imponująca barykada), efektów pirotechnicznych, obrotówki, zapadki, słowem wykorzystywał prawie wszystkie możliwości techniczne sceny.
Na szczególne wyróżnienie zasłużyły świetnie zorkiestrowane sceny zbiorowe, tworzące atmosferę spektaklu, a w szczególności jej rewolucyjny furor. Grupy rozemocjonowanych młodych ludzi zjednoczonych pod czerwonym sztandarem w obronie pokrzywdzonych i wykluczonych robiły silne wrażenie. Z tego tła wybijali się soliści z dopracowanymi partiami, wśród których na największe słowa uznania zasługuje Jan Marczuk w wymagającej roli Valjeana i Maciej Tomaszewski wiarygodny w roli zakochanego Mariusa – młody aktor niemal 10 lat temu debiutował w Nędznikach na deskach Romy w roli Gavroche’a. I tym razem objawił się utalentowany chłopak w roli Gavroche’a, pełen scenicznej swobody Krzysztof Tymiński. Zasłużone brawa zbierała też para wykonawców postaci komicznych (o dość wrednych charakterach), Marta Rodziejczak i Artur Gancarz jako Madame i Monsieur Thenarrdier.
Patrząc na rozwijające się kariery niektórych z wykonawców nietrudno zauważyć, że Śródmiejski Teatr stał się nieoficjalną szkołą musicalowych talentów, w której młodzi artyści zdobywają doświadczenia i pierwsze aktorskie szlify. Świetna robota.
To już dziesiąta premiera Śródmiejskiego Teatru Muzycznego pod kierunkiem Antoniusza Dietziousa, piękne świadectwo rzetelnej pracy artystycznego przewodnika i entuzjazmu młodych wykonawców. Śródmiejski Teatr Muzyczny działa od 2009 roku przy Młodzieżowym Domu Kultury im. Wł. Broniewskiego w Warszawie. Członkowie zespołu pracują na zasadach non profit, jak można przeczytać na ich stronie w sieci, a w rezultacie ich pracy powstają „spektakle musicalowe wystawiane premierowo w okresie czerwca na śródmiejskich scenach warszawskich. Na koncie zespołu są takie światowe tytuły jak Jesus Christ Superstar, Grease, Miss Saigon School Edition, Skrzypek na dachu, Footloose czy Spamalot czyli Monty Python i Święty Graal. Spektakle realizowane są we współpracy ze światowymi agencjami reprezentującymi autorów w kwestii praw do tytułów m.in. Really Useful Group Ltd. London, MTI New York, Theater Right Worldwide, Rodgers & Hammerstein czy MTI Europe London”.
Nieźle, co? A najważniejsze, że – jak widać – entuzjazmem (i katorżniczą pracą) można wykreować świat, który naprawdę wciąga nie tylko pełnych zapału wykonawców, ale równie chłonnych widzów. Podobno wejściówki na premierowe spektakle rozeszły się w ciągu 11 sekund (!). Trzeba było zobaczyć, jak gorąco przyjęła publiczność końcowe pokazy Les Miserables w Teatrze Studio. Aż żal, że pokazują rezultaty swojej pracy tylko kilka
razy w roku.