8 grudnia 2024

loader

Dzieje rozczarowania

Z dala od „Monachomachii”, „Kleru” i „Sodomy”

„Mnich” Tadeusza Bartosia, dziś świeckiego profesora filozofii i teologii, a także ostrego krytyka Kościoła katolickiego i jako uczony i jako publicysta, byłego dominikanina, nieco mnie swoją zawartością zaskoczył. Spodziewałem się obrazoburczych, skandalizujących wspomnień z wielu lat życia zakonnego, a co najmniej powieści rodzajowej, ukazującej wypaczenia życia klasztornego, krytycznie, a nawet zjadliwie, może nawet karykaturalnie zarysowane sylwetki zakonnych przełożonych i współbraci, solidną garść „smaczków” – w tym seksualnych – natury obyczajowej, słowem – kolejnego obrazu zepsucia Instytucji, o którym znów dziś tak głośno w Polsce i w świecie. Spodziewałem się, krótko mówiąc, współczesnej odmiany „Monachomachii” prozą. Nie tu też nic z „Sodomy. Hipokryzji i władzy w Watykanie” Frédérica Martela nie tylko dlatego, że „Mnich” nie o Watykanie opowiada, ale dlatego, że Bartoś nie zdecydował się na ten poziom demaskacji. Zatem w „Mnichu” nic z tych rzeczy.
Już w kilku zdaniach poprzedzających tekst, autor rozwiewa podobne oczekiwania. Co prawda, pierwsze zdanie brzmi: „Książka inspirowana osobistymi perypetiami autora”, ale już następne mitygują apetyt: „Podobieństwa do konkretnych postaci są jednak przypadkowe. Nie należy zwłaszcza utożsamiać głównej postaci z autorem. Nie jest on aż tak skomplikowanym tworem”.
Tadeusz Bartoś wybrał formułę subtelnej opowieści psychologicznej, w której ukazuje drogę zakonnika (nie ma tu wprost mowy o regule dominikańskiej), idealisty, od gorącej, żarliwej, młodzieńczej, naiwnej wiary, doznań towarzyszących rozpoczęciu życia zakonnego poprzez pierwsze rozczarowania i powolne chłodnięcie aż do porzucenia habitu. Pojawia się też wątek związku z kobietą, reminiscencje z pobytu w Paryżu. Autor jest oczywiście bardzo krytyczny w stosunku do Kościoła i kleru, mówi o opresyjnym charakterze Instytucji, jej wrogim stosunku do indywidualności, do aspiracji jednostki, o jej dogmatyzmie, jednowymiarowości, pustym rytualizmie, zamknięciu, egoizmie, niosących w konsekwencji destrukcję i zło. Jednak ten krytycyzm znajduje odzwierciedlenie głównie w uogólnionych ocenach, w warstwie retorycznej narracji, lecz nie w konkretnych egzemplifikacjach, nie w detalu, nie w realistycznym konkrecie.
Z rozmysłem użyłem w odniesieniu do „Mnicha” określenia „opowieść”, a nie „powieść”. „Mnich nie jest bowiem typową powieścią fabularną, nie ma w niej powieściowo zarysowanych wątków ani zawiązania i rozwiązania typowej „akcji”, której tu właściwie nie ma, toteż nie jest to materiał na filmowy scenariusz. To raczej opowieść o własnych odczuciach, ciąg rozważań, wrażeń, rozmyślań bardzo wrażliwego, inteligentnego człowieka, klasycznego intelektualisty zanurzonego w książkach, któremu świat zewnętrzny, od nich odrywający, przynosi więcej rozczarowań niż pozytywnych spełnień. Czytelnik poszukujący mądrych, subtelnych rozważań, wycieniowanego, pogłębionego obrazu świata będzie tą książką usatysfakcjonowany. Czytelnik, który oczekiwał demaskatorskiej opowieści z życia współczesnego polskiego kleru zakonnego, nawiązującej prozą do „Monachomachii” biskupa Krasickiego czy do poetyki „Kleru” Smarzowskiego, może doznać rozczarowania.
Tak czy inaczej, autorowi „Mnicha” należą się wyrazy uznania z dwóch powodów. Po pierwsze, za walory literackie tej subtelnej prozy, godne zauważenia tym bardziej, że to jego prozatorski debiut. Po drugie, za szlachetność przekazu. Bo choć nie ukrywam, ostrzyłem sobie, jako czytelnik, zęby na jakieś brutalne demaskacje, może nawet nie bez akcentów rodem z prasy antyklerykalnej, to nie mogę nie wyrazić autorowi uznania za to, że swój rozrachunek z Instytucją, której służył przez lata i do której tak bardzo się rozczarował, przeprowadził tak oględnie i bez podążania po najmniejszej linii oporu, bez tonów i treści skandalizujących, bez brutalności, bez szyderstwa, choćby Instytucja na to zasługiwała.
Jednak kto wie? Może w jakimś momencie w Tadeuszu Bartosiu pisarzu (bo jako uczony intelektualista to czyni) odezwie się imperatyw ostrzejszego spojrzenia na Instytucję, do tego bardziej bezpośredniej i otwartej osobistej perspektywy? Tadeusz Bartoś, były dominikanin wie bez wątpienia o takich rzeczach, o jakich się nie śniło (nie tylko katolickim) filozofom. Nie zamierzam tu pełnić roli węża-kusiciela, ale tajemnice autorskich motywacji zawsze są nieodgadnione. Kto wie, co nas jeszcze czeka po „Mnichu”?

Tadeusz Bartoś – „Mnich. Historia życia, którego nie było”, wyd. Marginesy, Warszawa 2019, str. 268, ISBN 978-85-65975-94-8.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Narodowy w barwach Lechii

Następny

Sukces lewicy

Zostaw komentarz