Ach, kiedyś to obchodzono Dzień Kobiet! Moja koleżanka dwa dni wcześniej stała w kolejkach, aby wszystko potrzebne kupić. Dzień przed, całą noc piekła, smażyła i gotowała. W Dzień Kobiet świtem bladym do pracy biegła z siatkami gotowych wypieków. Tam swoje na stół wykładała. Obok wypieków innych Pań, też pracujących.
O 9 rano przychodzili Panowie. Paniom z okazji ich Święta życzyli, goździkowali, rączki Pań całowali.
Potem ruszali na wypieki. Konsumowali, na koniec żarli. I raz po raz „Za zdrowie Pań” toasty wznosili, popychając wypieki w dół swych przewodów pokarmowych.
Panie stały obok, wielce stremowane, obserwowały obchody ich Święta. Z wypiekami na twarzach czekały na oceny swoich kulinarnych wypieków.
Aż obżarci Panowie mlaskali wymownie, hrumkali sobie, a nawet beknąć któryś potrafił, co było za najwyższą notę uznane.
O 10 rano Panowie usta swe wycierali, raz jeszcze Paniom z okazji życzyli, rączki Pań całowali, i wracali do swej pracy.
Serdecznie obżyczone Panie wycałowanymi rączkami pakowały do swych siatek to niedojedzone. Sprzątały stoły i wszystko po Panach.
O 11 było już po wszystkim.