Jak Czarnecki do Poznania po szwedzkim zaborze, dla Ojczyzny ratowania wrócim się przez morze – mógł śpiewać pan premier Mateusz Morawiecki opuszczając brukselski szczyt Unii Europejskiej jeszcze przed jego zakończeniem. Taka jego rejterada najwyższe zdumienie wzbudziła nawet w prorządowych mediach.
***
Bo jakże to? No jakże to. Wszyscy pytali, pytali. Wszak młodszy pan Morawiecki nie po to się do Brukseli, tego gniazda liberalno-lewackich os, wyprawiał, żeby rejterować przed czasem, zad swój pludrami okryty wszem pokazywać, sromotę Najjaśniejszej Rzeczpospolitej czynić, jeno miał bigosować te szwabskie i francowate zdradzieckie mordy. Miał w czterech językach sobie znanych odpór dać łyczkom tym, lokajczykom ufryzowanym, w kozi róg ich zapędzić i chwałę Najjaśniejszej na sztandary podnieść. A on wpadł nam jak mucha do karczmy, zakręcił się jak fryga, kapelusza uchylił temu i tamtemu, i dyla dał niczym jazda wołoska. Oj nie tak miało być, młodszy panie Morawiecki, nie tak mości panowie! Zamiast szlachetnej wiktoryji, sromota jeno.
***
Oficjalnym powodem przedwczesnego opuszczenia szczytu Unii Polsko-Europejskiej przez polskiego premiera była jego umiejętność czytania. Szybkiego i ze zrozumieniem. Oficjalnie pana premiera w czasie obrad szczytu zawezwał pan minister Mariusz Kamiński, zarabiający jako koordynator krajowych służb specjalnych. On to wezwał pana premiera w trybie pilnym, aby pan premier zapoznał się w trybie poufnym z dokumentami opatrzonymi gryfem TAJNE/POUFNE. Taki stan najwyższej konieczności dziejowej uzasadniać miał ucieczkę pana premiera ze szczytu. Jeszcze przed wspólną kolacją, czyli najważniejszym wydarzeniem unijnej nasiadówki.
***
Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał uwierzył w tak dęte wyjaśnienie. Nie uwierzyły media, nawet te partyjno-prorządowe. Opozycyjne media jęły przepytywać byłych premierów, a mamy ich w kraju pół tuzina, żywych jeszcze i przed kamerami żwawych. I każdy z tych ex-premierów, niezależnie od opcji politycznej, prawy do lewego, lewy do prawego, rżali z uciechy jakiż to kit ludowi pracującemu miast i wsi nowy pan premier wciska.
Bo jeśli naprawdę pan premier musiał w trybie tak pilnym coś tajnego przeczytać, to mógł zwyczajnie zamówić taksówkę sobie, za jakieś 30 eurasów, premiera-bankiera to stać na taksówkę w Brukseli, i wtedy mógłby w 30 minut od miejsca szczytu dojechać do którejś z naszych ambasad w Brukseli. A mamy tam trzy ambasady. Jedna przy Królestwie Belgii, druga przy Unii Polsko – Europejskiej, i trzecia przy NATO.
***
W każdej z nich jest taka pakamera, pomieszczenie wyciszone, styropianem i opakowaniami po jajach wyłożone, gdzie można czytać każdy najtajniejszy dokument. Bez obawy, że trolle Putina i chińskie satelity podglądać mogą. Nawet na głos pan premier tajne dokumenty tam bezpiecznie czytać sobie może. Bo cały głos jego w styropian i opakowania po jajach pójdzie. I nic na zewnątrz się nie przebije. Zwłaszcza w pakamerze w ambasadzie przy NATO, bo tam rygory bezpieczeństwa są przez amerykańskich sojuszników gwarantowane.
***
Skoro z tym pilnym czytaniem dokumentów pic był, pic dla mediów liberalnych i lewicowych, i dla mediów narodowo – katolickich też, to co prawdziwą przyczyną nadzwyczaj szybkiego zakończenia brukselskiego szczytu było?
Tu warto przypomnieć, że pan premier Mateusz Morawiecki debiutował na szczycie tym. I miał swą erudycją, elegancją, elokwencją oczarować najważniejszych możnych Unii Polsko-Europejskiej, zwłaszcza pozostałych liderów Trójkąta Weimarskiego i formatu 4V.
Miał też, jak lew Lechistanu, bronić interesów Polaków w Wielkiej Brytanii, interesów zagrożonych po wyjściu Zjednoczonego Królestwa z Unii Polsko – Europejskiej. A on, nie czekając na podsumowującą szczyt kolację przywódców, nie czekając nawet na wspólne zdjęcie dokumentujące najważniejszych liderów Unii, zwyczajnie dał w przysłowiową długą.
***
Warszawskie wiewiórki ćwierkają, że tak naprawdę premier nie śpieszył się do tajnych dokumentów, tylko chciał zdążyć na coroczny „opłatek” organizowany dla aktywu Prawa i Sprawiedliwości.
Bo pan premier Morawiecki nadal ciałem obcym jest wśród weteranów pisokracji. I czuje, że musi się do bractwa pana prezesa Kaczyńskiego zwyczajnie wkupić. Najłatwiej jest podczas środowiskowych balang. A w środowisku PiS najbardziej szykowną balangą jest coroczny „opłatek”. I na ten melanż pan premier śpieszył wracać się z Brukseli, jak Czarnecki za szwedzkim zaborem.
***
Ale jak tylko się o tym media dowiedziały, to z oburzenia zawyły. Ideowego i komercyjnego. Bo jakże to ma być? Polski premier zamiast pilnować polskiego interesu w Unii Polsko-Europejskiej ucieka na polityczne wagary. Na balanżkę elit PiS-u tylko po to, by wkupić się w to towarzystwo. I pewnie nie skończyłoby się na jednym opłatku i jednej flaszce, bo premiera-bankiera stać na karton przynajmniej, to kicha była, bo zanim pan premier na Ojczyzny łonie wylądował, to już media o jego ciągu opłatkowym poinformowały.
***
Finał tej wyprawy brukselskiej był żałosny. Pan premier nie dotarł na PiS-opłatek, bo zapewne bał się medialnych relacji. Że zamiast bronić polskich interesów podczas kolacji z przywódcami Unii Brukseli, łasi się na opłatku do kaczystowskiego aktywu średniego szczebla. W efekcie akcji mediokracji pan premier nie zjadł kolacji w Brukseli i opłatka w Warszawie też.
I aby uzasadnić swą niespodziewaną rejteradę musiał skorzystać z pomocy pana ministra Mariusza Kamińskiego, który dał mu alibi w postaci konieczności nadzwyczajnego czytania dokumentów tajnych. Alibi tak skrojonego, że nikt w nie nie uwierzył. Być może, pan minister Kamiński celowo tak to uczynił, aby uzależnić pana premiera od siebie. Pokazać zaufanym kto tu kim naprawdę rządzi.
***
Brukselski szczyt miał dowieść, że Polska ma premiera zdolnego brylować na tamtejszych politycznych salonach. Przewodzić Unią Polsko-Europejską razem z prezydentem Francji i panią kanclerz. Okazało się, że pan premier nie doczekał finału szczytu. Wrócił do kraju zwabiony zapachem opłatka lub poleceniem ministra Kamińskiego. Swego podwładnego. Przekaz był jasny. Pan premier naprawdę nie rządzi.
***
Już nie rządzi, czy jeszcze nie?