10 grudnia 2024

loader

Fotograficznym wehikułem czasu przez Lublin

Nie przystępowałem do lektury tego albumu jak do lektury o dowolnym miejscu na Ziemi, lecz z intencją i odczuciem specjalnym, bo to album o moim rodzinnym mieście. „Lublin, którego nie ma” Joanny Zętar ma za motto słowa Władysława Panasa, twórcy lubelskiej geopoetyki: „Miasto i przestrzeń jest to księga, jak palimpsest”. Palimpsest to księga pisana na używanym wcześniej materiale piśmienniczym. We wstępie do albumu Joanna Zętar pisze o Lublinie jako o mieście niezwykłej historii, o wielowiekowej, różnorodnej tradycji, zachwycającym bogactwem i różnorodnością swojej rzeźby terenu i architektury (z powodu położenia na wzgórzach nazywany był nawet „ministurowym Rzymem”). I o mieście, które jak każde miasto i miejsce na ziemi, podlega nieustającym zmianom i metamorfozom, procesom nieustannego znikania i przybywania, budowli i ludzi. Na pozór najważniejsze w obrazie każdego miasta jest to, co w nim istnieje, co – jest. Wspomniany Władysław Panas uczył, że nie mniej ważne niż to, co z tkanki miasta się zachowało, są „nieistniejące punkty, z których prowadzą wyłącznie ścieżki w przeszłość”. Uczył, że „trzeba potrafić patrzeć, by móc je dostrzec”. W tym patrzeniu ogromnie pomocni, o ile nie niezbędni, są przewodnicy, tacy jak znakomity fotograf Lublina Edward Hartwig, poeta Józef Czechowicz, odkrywca niezwykłych lubelskich narracji Tomasz Pietraszewicz, a także wspomniany tu już Panas.

Tę listę można by bez trudu pomnożyć, sięgając głębiej w przeszłość, choćby o Józefa Ignacego Kraszewskiego, który mieszkał w Lublinie krótko, jako podrostek, ale który w kilkunastu swoich powieściach i opowiadaniach (m.in. „Maleparta”, Morituri”, „Pan Walery”, „Syn marnotrawny”) pozostawił niemal dokumentalny obraz dawnego, XVII i XVIII-wiecznego Lublina, o biskupa Ignacego Krasickiego, w którego Mikołaja Doświadczyńskiego przypadkach” jest ciekawy obraz Lublina z epoki, o powieść „Królestwo pychy” Michała Rusinka, zawierającą piękny opis fragmentu renesansowo-barokowego Lublina czasów Władysława IV, czy o Augusta Grychowskiego, autora fundamentalnej pracy o „Lublin i Lubelszczyzna w życiu i twórczości pisarzy polskich”, od Biernata z Lublina i Sebastiana Klonowica, twórców z Lublina renesansowego, w którym mieszkał przez pewien czas Mikołaj Rej, a Jan Kochanowski umarł, po wiek XX, w tym lubelskie wątki w prozy Andrzeja Struga, w którego drewnianym dworku na Poczekajce mieszkałem przez kilkanaście lat. To m.in. w Lublinie znaleźli scenerię do usytuowanej w XVII wieku akcji twórcy serialu „Czarne chmury”. Lublin to w końcu także miasto legend, z tą o „Czarciej Łapie” na czele.

„Lublin, którego nie ma” Joanny Zętar zawiera dziesiątki fotografii wykonanych na przestrzeni XX wieku, ukazujących już to obiekty i miejsca już w przestrzeni Lublina nie istniejące, już to miejsca i obiekty ocalałe, ale poddane przez czas i ludzi daleko idącym metamorfozom. Rozpoczyna album fotografia spadzistej ulicy Bernardyńskiej, odmienionej, ale jednak w znacznym stopniu zachowanej w swoim dawnym kształcie, a kończy zachowana już tylko na fotografiach ulica Zamkowa, przynależąca do dawnej dzielnicy żydowskiej. A pomiędzy tymi nawiasami od B do Z, poddane niezliczonym przemianom, ale ciągle do pewnego stopnia „takie jak zawsze”, odnowione renesansowe Stare Miasto, secesyjne Krakowskie Przedmieście, gotycka Brama Krakowska, barokowa Katedra, Ratusz, neogotycki Zamek – dziś Muzeum Lubelskie z „Unią Lubelską” Jana Matejki jako koroną kolekcji dawnego malarstwa. skrócone, ale nadal do dawnych swych kształtów podobne ulice Cyrulicza czy Kowalska, jak prawie nie zmienione wzgórze Czwartek z kościołem św. Mikołaja, z bardzo odmienionymi targowiskami u jego stóp, jak dworzec kolejowy, jak miejsca doskonale mi znane, ale już nieistniejące, jak choćby niezapomniane z niezliczonych doznań filmowych kino „Kosmos”, czy wcześniej znikłe, a jeszcze zapamiętane z autopsji baseny kąpielowe przy Leszczyńskiego i Grottgera a także kształty, które zniknęły z przestrzeni miasta na długo przed moim przyjściem na świat (jak choćby staw i obiekty na Rusałce, ulica Szeroka czy synagoga położona kiedyś u stóp Zamku), przemienione czasem nie do poznania jak hala targowa z Lubartowskiej z dawnym kinem „Koziołek”, a także dziesiątki innych miejsc i obiektów. Gdy taki album ogląda – jak ja – lublinianin z urodzenia i z 45 lat życia w tym mieście, muszą budzić się w magazynie jego pamięci niezliczone tysiące wspomnień, przypomnień, asocjacji, sentymentów, tęsknot najbardziej osobistych i subiektywnych. W tym także pamięć moich lubelskich ulic, przy których mieszkałem (Graniczna, Sieroca, Konstantynów, Medalionów), kilku moich szkół (Al. Racławickie, Ogrodowa, Lipowa), a których konterfektów akurat w tym albumie nie ma (nie jest to wyrzut w stosunku do autorki tego albumu, bo przecież musiała w końcu dokonać wyboru kilkudziesięciu fotografii spośród wieluset, a raczej spośród tysięcy istniejących), miejsc w których najczęściej bywałem, ulic którymi przechodziłem i obiektów obok których najczęściej przechodziłem. Jednak moja osobista historia lubelska, mój osobisty palimpsest, to osobna historia, do tego albumu tylko cząstkowo przynależąca. Ten zaś piękny album jest obiektywną rzeczywistością estetyczną i historyczną, z którą warto się zapoznać. Dla starych lublinian czy eks-lublinian jego lektura będzie przejażdżką wehikułem czasu. Dla nielublinian – zachęta do poznania niezwykłego, „starożytnego miasta”, jak pisano o nim w starych przewodnikach turystycznych.

Joanna Zętar – „Lublin, którego nie ma”, Dom Wydawniczy Księży Młyn, Łódź 2018, partner wydania: Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”,str. 141, ISBN 978-83-7729-438-3.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Budownictwo kwitnie, wykonawcy padają

Następny

Niespodziewana aktualność Wacława Berenta

Zostaw komentarz