Zachodni politycy co jakiś czas przypominają sobie, że Europa ma do czynienia z problemem uchodźców. Ostatnio takie przypomnienie naszło niemiecką minister spraw zagranicznych Annalenę Baerbock.
Szewc Fabisiak przypuszcza, że najprawdopodobniej nadal nie zwracałaby ona uwagi na ten problem, gdyby nie to, że do jej świadomości dotarł raport oskarżający Europejską Agencję Straży Granicznej i Przybrzeżnej Frontex o bierną postawę wobec greckich służb patrolowych, które nie tylko nie pozwalają uchodźcom na przybywanie na teren Grecji, lecz także stosują siłowe ich wypychanie, co określane jest jako pushback. Ponieważ pisał o tym niemiecki tygodnik Der Spiegel, to pani Baerbock musiała zareagować. I zareagowała w ten sposób, że wezwała do przeprowadzenia „przejrzystego i konsekwentnego” śledztwa w tej sprawie. Oświadczyła ponadto, że prawa człowieka powinny być gwarantowane w przypadku przekraczania granicy, a tzw. pushbacki są w sprzeczności z prawem europejskim.
Lepiej późno niż wcale – zauważa szewc Fabisiak, dostrzegając jednak w tej niewątpliwie słusznej ocenie, pewną hipokryzję zwracając uwagę na to, że europejscy politycy jakoś nie kwapili się z podobnymi wypowiedziami w odniesieniu do uchodźców wypychanych z Polski na teren Białorusi. A to dlatego, że w ich mniemaniu byli to gorsi uchodźcy, ponieważ byli nasyłani przez Łukaszenkę po to by destabilizować Unię Europejską, a nie po to by w Europie szukać schronienia przed wojnami i prześladowaniami. Także w tym przypadku Frontex zachowywał się biernie, co jednak nie spotkało się z krytyką ze strony UE ani też unijnych polityków. Również Parlament Europejski nie dalej jak w ostatnich dniach kwietnia opublikował raport krytykujący Frontex za uwikłanie się w pushbacki niemal tysiąca azylantów z greckich wysp, pomijając podobne praktyki stosowane przez polskie służby graniczne. Efektem tej publikacji było to, że do dymisji podał się szef agencji Fabrice Leggeri.
Na podstawie tych faktów szewc Fabisiak dochodzi do wniosku, że cały ten Frontex to zwykła biurokratyczna czapa mająca głównie zapewniać dobrze płatne synekury dla jego ponad 1500 funkcjonariuszy opłacanych przez państwa należące do strefy Schengen, a więc przez Polskę również. Spośród 12 zadań tej agencji większość mogłyby z powodzeniem wykonywać służby graniczne krajów będących w tej uprzywilejowanej europejskiej strefie. Chodzi tu o takie m. in. działania, jak wymiana informacji dotyczących kontroli rybołówstwa i wykrywania zanieczyszczeń, opracowywanie trendów w zakresie nieuregulowanej migracji i przestępczości transgranicznej w oparciu o analizę ryzyka, monitorowanie zewnętrznych granic Unii Europejskiej, co – jak zauważa szewc Fabisiak – każdy kraj może swobodnie prowadzić we własnym zakresie. Zwłaszcza że służby graniczne poszczególnych państw mają, a przynajmniej powinny mieć, rozeznanie dotyczące tego co się dzieje na ich granicach i to one mogą o tym powiadamiać Frontex, a nie na odwrót.
Szewc Fabisiak zwraca uwagę na to, że niektóre z zadań mają wymiar czysto teoretyczny. Dotyczy to utrzymywania czegoś, co zostało nazwane siecią partnerstw z organami granicznymi państw nienależących do UE, a zwłaszcza tych, które sąsiadują z UE oraz z krajami pochodzenia i tranzytu migrantów. Gdyby tak było w istocie, to w owej sieci znalazłby się przede wszystkim Rosja i Białoruś. Gdyby Frontex poważnie potraktował te swoje zadania, to przynajmniej usiłowałby prowadzić mediacje z Białorusią, a nie biernie przyglądać się pushbackom i stawianiu muru na polskiej granicy. Jednak agencja, podobnie jak niemal cała Unia, odczuwa pryncypialne obrzydzenie wobec kontaktów z Mińskiem i Moskwą. Nie słychać też aby Frontex prowadził jakieś poważne rozmowy choćby z władzami Turcji o talibach już nie wspominając. Dla nich bowiem partnerem do rozmów są poważni przedstawiciele liczących się państw członkowskich UE, a nie jakaś jedna z wielu nieposiadających mocy decyzyjnej ubocznych struktur.