Wieczorem 15 sierpnia, w Dniu Wojska Polskiego, właściwie już po parademarszu w Alejach Ujazdowskich, nagle jego cywilni dowódcy przebudzili się ze świątecznej nirwany.
Oto bowiem w internecie zahuczało od głosów oburzenia, że ofiary niedawnej klęski żywiołowej – nawałnicy, zdani byli głównie na siebie, sąsiadów, strażaków i na zacnych harcerzy. Jednak dopiero w głównych „Wiadomościach” telewizyjnej Jedynki o 19.30 pojawił się komunikat, że i wojsko przystępuje właśnie do pomocy poszkodowanym.
Antoni wojska broni
Trudno z całą pewnością zdiagnozować przyczyny tego opóźnienia. Może sprawił to brak społecznej empatii ze strony ministra obrony narodowej, który, co gołym okiem widać, nastawiony jest na hołubienie mityczno-emfatyczno-heroicznego obrazu armii, a nie na postrzeganie jej także w kategoriach siły pożytku publicznego. Może Antoni Macierewicz ma złe skojarzenia z Ludowym Wojskiem Polskim, które zawsze pojawiało się natychmiast w miejscach klęsk żywiołowych i dużych katastrof, a nawet pomagało rolnikom przy żniwach i wykopkach. Może Macierewicz nie pali się do tego, żeby z jego kolorowych zastępów robić jakąś pieprzoną intendenturę i zamieniać ich w robotników. Być może więc dopiero ktoś z jego otoczenia, przypomniał dumnemu szefowi MON o społecznych obowiązkach armii. Być może…
Tak czy inaczej, wojsko w końcu trochę ruszyło na pomoc. Reakcja była nieco wymuszona i spóźniona, ale w końcu liczy się ostateczny skutek. Nic jednak nie wskazuje na to, by ruszyła również ukochana i odrodzona przez ministra A.M. Obrona Terytorialna Kraju. Trochę to dziwne. Skoro, w końcu, wysyła się, na pomoc ofiarom nawałnicy, żołnierzy Wojska Polskiego, to dlaczego nie używa się do tego jednocześnie, a może nawet w pierwszym rzędzie, oddziałów służących w OTK?
Wszak niepotrzebny do usuwania gałęzi, mniejszych konarów, pociętych klocków jest specjalistyczny sprzęt wojsk inżynieryjnych, wystarczą zdrowe ręce i duch, potrzeba wsparcia ludzi dotkniętych żywiołem. Wystarczy spojrzeć na harcerzy, mających znacznie mniejsze możliwości techniczne niż formacja przygotowywana przez MON do walki z wrogiem, wykonujących proste, ale ważne prace związane z oczyszczaniem dróg lokalnych, posesji, otoczonych sympatią mieszkańców tamtych terenów.
I tu być może i pytanie i odpowiedź mogą być podobne, jak w przypadku zawodowego wojska. Macierewicz nie po to hoduje sobie swoje prywatne wojsko, na które ma wpływ większy niż na wojsko właściwe, nie po to hoduje sobie formację janczarów, by jej używać do zadań tak przyziemnych, jak uprzątanie zwalonych drzew, gruzu ze zburzonych budynków, dostarczanie wody i żywności poszkodowanym, itd. Przepisy regulujące działalność OTK przewidują bowiem, w razie potrzeby, i takie jej funkcje. Może A.M. woli zachować jej siły i środki na ewentualne przyszłe zadania polityczne, na przykład na walkę z opozycją i oporem społecznym? Może dlatego A.M. zdecydował się w pierwszym rzędzie rzucić do akcji pomocowo-ratowniczej formalne Wojsko Polskie, a nie swoją formację? Gdy tymczasem powinno być odwrotnie.
Prezydent RP podczas swojego przemówienia przed Belwederem 15 sierpnia powiedział, że Wojsko Polskie przynależy do Rzeczpospolitej i nie jest „niczyją prywatną własnością”. Nie wygląda na to, by stojący obok niego z kamienną twarzą minister A.M. wziął sobie to do serca. Może liczy, że dłużej jego niż Dudy…
Zaplątani w półprawdy
Casus Macierewicza to jedno, ale cała postawa funkcjonariuszy PiS wobec skutków nawałnicy do drugie. Oto premier Szydło zamiast przybyć na miejsca kataklizmu natychmiast, uczyniła to dopiero we wtorek po defiladzie w Warszawie. Przy okazji zaplątała się ogłaszając, że była tam jednak już w sobotę. W sobotę to ona była, ale na posiedzeniu pomorskiego wojewódzkiego sztabu antykryzysowego, a to dalece nie to samo. Gdy w końcu przybyła, oświadczyła, przyciśnięta oczywistym pytaniem, że stan klęki żywiołowej nie zostanie ogłoszony, bo „pan wojewoda pomorski nie widzi takiej potrzeby”. I tu zaplatała się premier w kolejne kłamstewko, ponieważ prawo pozwala na ogłoszenie owego stanu także decyzją samego szefa rządu, bez udziału wojewody. Do tego, niemal w tym samym czasie, gdy premier wypowiadała wspomnianą negatywną deklarację co do stanu klęski żywiołowej, dyrektor generalny przedsiębiorstwa Lasy Państwowe Konrad Tomaszewski oświadczył na konferencji prasowej, że weekendowy kataklizm na Pomorzu to największa klęska w dziejach polskiego, a może nawet europejskiego leśnictwa. Wypowiedź tę pokazała nawet pisowska telewizja. Pojawiła się tu więc krzycząca sprzeczność. Skoro bowiem ważny urzędnik państwowy ogłasza takie dictum, to argumenty o braku przesłanek dla ogłoszenia stanu klęski tracą sens. Ten bowiem ogłasza się właśnie w takich ekstremalnych sytuacjach. Jeśli zaistniała sytuacją, taką nie jest, to co może nią być? Czy władze tej oczywistej sprzeczności nie zauważyły, czy też przeszły nad nią do porządku dziennego?
Zamiast wołać „Jeb, jeb, jeb”
Warto zauważyć, w kontekście udziału OTK w walce ze skutkami żywiołu, wypowiedzi pomorskiego posła PiS Marcin Horała. W środowym programie rządowej tuby TVP Info „Minęła dwudziesta” próbował odpierać zarzuty o niewykorzystanie do akcji oddziałów Obrony Terytorialnej Kraju. W tym celu szukał winnych po stronie opozycji. Twierdził na przykład, że to szef klubu poselskiego PO Sławomir Neumann uniemożliwił powstanie oddziału pomorskiego OTK. Grubo wątpliwa, wręcz nieprawdopodobna jest aż taka moc wpływów opozycyjnego polityka, ale istotniejsze jest to, że nie istniało i nie istnieje żadne przeciwwskazanie i żadna przeszkoda, aby przerzucić oddziały OTK z innych, choćby ościennych województw. Nic tam się przecież szczególnego nie dzieje, nie mają nic specjalnego do roboty, SPECNAZ nie naciera. Poza tym Polska to nie USA ani Rosja, tu nie ma gigantycznych odległości i przerzucenie z miejsca na miejsce jednostek OTK to kwestia najwyżej kilku godzin. Nietrafiony jest też argument Horały o „terytorialnym” przypisaniu jednostek OTK – w ekstremalnych sytuacjach tego rodzaju regulacje zwyczajnie się zawiesza. Pozwólmy osobistym zastępom Macierewicza być użytecznymi. Pomoc ciężko poszkodowanym ludziom jest ważniejsza niż bieganie po krzakach z patykami, mierzenie się nimi do „strzału” i wykrzykiwanie: „Jeb, jeb, jeb”.
Rząd PiS, czyli klęska żywiołowa
Postawa pisowskich władz wobec zaistniałej sytuacji obnażyła nicość ich zapewnień o priorytetowym traktowaniu „pomocy zwykłym ludziom”. Koszty, które rzeczywiście automatycznie wygenerowałoby ogłoszenie stanu klęski żywiołowej okazały się ważniejsze niż dobro społeczne. Kolorowa defilada wojskowa w asyście surm bojowych – atrakcyjniejsza niż nurzanie się w błocie. Wygląda na to, że w swoim zadufaniu rząd PiS zaczął tracić swój społeczny węch. A czasu jest mało. Za miesiąc – początek jesieni i jeśli do tego czasu nie pomogą mieszkańcom Rytla i innych miejscowości uporać się z najpoważniejszymi dolegliwościami życia na terenie, na którym wydarzył się armagedon, napytają sobie kłopotów. Możliwość utraty nimbu formacji, która „pomaga zwykłym ludziom” jest dla PiS groźniejsza niż szyderstwa elit, celebrytów i gniew Tomasza Lisa.