1 grudnia 2024

loader

Głuchy telefon

Pierwsze po ponad dwóch latach spotkanie na szczeblu ambasadorów Rady NATO – Rosja skończyło się, zgodnie z przewidywaniami,

Wygłoszone po posiedzeniu oświadczenia obu stron potwierdziły jedynie, że ich stanowiska dzieli przepaść Stanowisko strony rosyjskiej – od lat takie samo – mówi, że postęp w rokowaniach możliwy będzie po ograniczeniu aktywności wojskowej Sojuszu na granicach z Federacją Rosyjską oraz zaprzestania jej traktowania jak wroga NATO. Proste, jasne i logiczne. Dużo trudniej zrozumieć pokrętne tłumaczenie natowskiego „genseka”, który stwierdził, że zawieszenie działalności Rady nastąpiło w odpowiedzi na „nieprzewidywalną i agresywną politykę” jaką prowadzi ten kraj od wojny w Gruzji w 2008 roku. Niewiele rzeczy jest mnie jeszcze w stanie zadziwić. ale ta wypowiedź wprawiła mnie w osłupienie. Dlaczego? Przypomnijmy nieco wydarzenia, o których mowa oraz „nieprzewidywalną i agresywną politykę Rosji” będącą na nie odpowiedzią. Wybrany, w efekcie jednej z kolejnych amerykańskich „kolorowych rewolucji”, na Prezydenta Gruzji Michaił Saakaszwili, swoje urzędowanie rozpoczął od podgrzania tlącego się od 1991 roku konfliktu w Abchazji i Południowej Osetii. Oba wymienione regiony, których mieszkańcy NIE CHCĄ być częścią Gruzji praktycznie od 1991 roku nie podlegają jej władzom centralnym Kolejne gruzińskie rządy prowadziły jednak z nimi dialog pozwalający na utrzymywanie tam kruchego pokoju – pomimo wszelkich istniejących rozbieżności nie strzelano do siebie i nie ginęli tam ludzie. Ów pokój zaczął pękać w 2004 roku, by cztery lata później zamienić się w regularną wojnę. Gruziński prezydent upatrzył sobie okres otwarcia Letnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie przypadający na 08.08.2008 na idealny moment by konflikt rozwiązać siłą Podjęto drobiazgowe przygotowania planowanej agresji. W ramach natowskiego programu „Partnerstwo dla pokoju” (!!) gruzińskie siły zbrojne od 15.07.2008 przeprowadziły dwutygodniowe manewry pod kryptonimem „Immediale Response 2008”, w ramach których ćwiczono – trzeba trafu – odbicie opanowanego przez separatystów terytorium i „przywrócenie porządku” – cokolwiek miało by to oznaczać. Nie zapomniano też o wojnie informacyjnej. Wynajęto profesjonalną zachodnią agencję PR, by kreowała Gruzję na „ofiarę rosyjskiej agresji”. W dniu 07.08.2008 M. Saakaszwili ogłosił jednostronne zawieszenie broni po czym … dwie godziny później wszystkie zgromadzone przy linii demarkacyjnej siły gruzińskie (12 tysięcy żołnierzy i 75 czołgów ) runęło do ataku na pozycje osetyńskie. Atak rozpoczął się bombardowaniem i ostrzałem w nocy z 07/08.08.2008 miasta Cchinwali, a użyto w nim wyrzutni rakietowych bomb kasetowych i ciężkiej artylerii (152 mm). Do wieczora 8 sierpnia zginęło około 1400 mieszkańców miasta – zginęli też żołnierze rosyjskich sił pokojowych. Pomimo zaskoczenia Rosja zamiast przyglądać się bezczynnie gruzińskiej agresji zorganizowała szybką i skuteczną interwencję – do kompletnie zniszczonego Cchinwali Rosjanie weszli już 8 sierpnia wieczorem. Cztery dni później – 12.08.08 – ówczesny prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ogłosił, że operacja „wymuszania pokoju” została zakończona. Warunki porozumienia pokojowego wynegocjował 12 sierpnia w Moskwie ówczesny prezydent Francji – Nikolas Sarkozy – jako przedstawiciel kraju przewodniczącego w tym czasie Unii Europejskiej. W tym samym dniu prezydenci Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy i Polski, którzy przybyli do Tbilisi wystąpili na wiecu przed budynkiem gruzińskiego Parlamentu. Przemawiający w ich imieniu polski prezydent wezwał społeczność międzynarodową do „ solidarnego przeciwstawienia się rosyjskim planom imperialnym”. Od takiego dictum zdecydowanie zdystansował się prezydent Czech – Waclav Klaus – zaś Francja uznała ową wycieczkę 5 prezydentów za „ … mało pomocny wyraz stronniczości”. Dla pełnego obrazu dodajmy, że w raporcie niezależnej komisji międzynarodowej opublikowanym 30.09.2008 stwierdzono, że wojna rozpoczęła się niezgodnym z prawem międzynarodowym, atakiem Gruzji. Efektem ubocznym owej prywatnej wojny M. Saakaszwili było uznanie 26.08.2008 przez Rosję niepodległości ogłoszonej przez Abchazję i Osetię Południową. Czy Państwa zdaniem opisane działania rosyjskie dają się określić mianem nieprzewidywalnych i agresywnych?! Kolejnym przywołanym przez J. Stoltenberga przykładem jest „agresja Rosji na Ukrainie i aneksja Krymu”. I znowu proponuję cofnąć się nieco w czasie i przyjrzeć się z bliska kulisom opisywanych wydarzeń. Oto na odbywającym się w Wilnie w listopadzie 2013 roku szczycie UE przedstawiono demokratycznie wybranemu prezydentowi Ukrainy aspirującej do stowarzyszenia z Unią ultimatum, każąc mu wybierać pomiędzy Unią a Rosją. W. Janukowycz owo ultimatum odrzucił, co stało się pretekstem do organizacji antyrządowych protestów na kijowskim Majdanie, zakończonych zamachem stanu i obaleniem demokratycznie wybranej głowy państwa. Rolę Stanów Zjednoczonych w tych wydarzeniach określają ponad wszelką wątpliwość ujawnione nagrania rozmowy urzędniczki amerykańskiego Departamentu Stanu – Victorii Nuland – z amerykańskim ambasadorem w Kijowie, potwierdzające fakt uczestniczenia USA w utworzeniu nowego, antyrosyjskiego rządu Ukrainy w drodze obalenia urzędującego prezydenta czyli zamachu stanu. Pierwszym krokiem puczystów było rozpoczęcie tzw „operacji antyterrorystycznej” na terytorium Donbasu, co zmieniło pokojowe demonstracje jego mieszkańców, domagających się autonomii tego regionu,w trwającą tam do dziś krwawą wojnę domową. Rzecz ciekawa, że zarówno USA jak i UE nie reagowały kompletnie na używanie przez ukraińską armię lotnictwa, czołgów, artylerii i rakiet przeciwko cywilom, do momentu, w którym oficjalne komunikaty sztabu ukraińskich wojsk z linii frontu nie zaczęły przybierać brzmienia: „… nasze wojska szybko posuwają się naprzód. Nieprzyjaciel idzie za nimi…” Zawieszenie broni każdorazowo wymuszała na kijowskich władzach totalna klęska na froncie. Czy w tych warunkach pomoc udzielana przez Rosję donbaskim powstańcom, która uchroniła ich przed wymordowaniem i przyłączenie Krymu – dodajmy przy gremialnym poparciu jego mieszkańców – można uznać za nieprzewidywalne oraz „agresję na Ukrainę”? Wolne żarty. Mówił o tym w wykładzie pod znamiennym tytułem „Dlaczego to Zachód a nie Putin odpowiada za kryzys ukraiński” wygłoszonym 10 grudnia 2015 roku w Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego, światowej sławy amerykański politolog prof. John J. Mearsheimer. Ów „troll Putina” twierdzi ni mniej ni więcej, że wina za ukraiński konflikt leży po stronie USA i NATO, nie zaś po stronie Rosji ! Działania Zachodu, które ekspert wycenia na kwotę ca 5 mld dolarów (licząc od 1991 roku) miały na celu podporządkowanie mu Ukrainy drogą „kolorowych rewolucji”, które przy sprzyjających okolicznościach mogłyby objąć także Rosję . Zajęcie Krymu nie było – zdaniem profesora – planowane przez W. Putina, lecz było wymuszone stworzonymi na Ukrainie w drodze zamachu stanu warunkami, które w żywotny sposób godziły w interesy i bezpieczeństwo narodowe Rosji. Zdaniem J. Mearsheimera, Ukrainie pozostaje do odegrania w Europie rola państwa buforowego pomiędzy Rosją a blokiem państw NATO, zaś ewentualnym naciskom ukraińskich polityków na„ wnatowstąpienie”, Sojusz może i powinien powiedzieć zdecydowanie NIE! W interesie wszystkich. Skąd zatem owa „zaćma na oczach” zachodnich polityków? Częściowej odpowiedzi na to pytanie udziela w artykule jaki ukazał się 03.03.2014 roku w czasopiśmie „The Nation” prof. Stephen F. Cohen z New York University . Zdaniem autora w USA nadal pokutuje przekonanie, że idealnym prezydentem Rosji byłby dla Zachodu ktoś w rodzaju B. Jelcyna Jego apologetom nie przeszkadzały jego działania sankcjonujące plądrowanie zasobów państwa przez oligarchów, które zrujnowały życie milionów Rosjan, ani rozstrzelanie demokratycznie wybranego parlamentu, czy też narzucenie prezydenckiej konstytucji, na której opiera teraz swoją władzę jego następca ani to, że rezygnując z funkcji w 1999 roku pozostawił po sobie rozpadający się kraj pełen broni masowego rażenia. Czy aby na pewno podobny scenariusz byłby dobry dla świata ? Każe nam się bezrefleksyjnie przyjmować, że Stany Zjednoczone mogą mieć swoje uzasadnione interesy „wszędzie” zaś Rosja „nigdzie” i, że to loty rosyjskich samolotów nad amerykańskim okrętem wojennym pływającym sobie po Bałtyku 70 mil morskich od Kaliningradu są prowokacją, nie zaś obecność w tym miejscu US Navy. Dopóki opisywana arogancja Zachodu nie ustąpi miejsca szacunkowi dla partnerów w negocjacjach, dopóty owe negocjacje przypominać będą głuchy telefon, zaś świat niepostrzeżenie znajdzie się po raz kolejny w obliczu nuklearnej zagłady.

trybuna.info

Poprzedni

30 lat po Czarnobylu

Następny

Apel 1-Majowy PPS