Działania wywiadowcze i informacyjne jakie prowadzą na świecie różne konkurujące ze sobą mocarstwa są czymś oczywistym. Są normą. Zawsze były i zawsze będą, niestety. CIA czy FSB nie istnieją bez powodu.
To się odbywa w obie strony. Niedawno rosyjskie służby podały, że tylko w 2016 roku doszło do 70. mln cybernetycznych ataków na różne obiekty w Rosji, których głównym celem jest destabilizacja rosyjskiego systemu finansowego. Rosjanie, mający inną kulturę polityczną niż Zachód, nie wskazują palcem sprawców tych ataków, gdy podejrzanych za rękę nie złapali. Mówią jedynie o tym, że ataki te pochodzą z zagranicy. Skąd? Możemy się domyślać. Na pewno nie z San Escobar.
Pierwsza ofiara wojny
Od niedawna te wzajemne działania w retoryce Zachodu zyskały miano wojny informacyjnej. Słowo „wojna” nie jest tu przypadkowe. Bo gdy jest wojna to, jak pisał Władysław Broniewski: „Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli, ale krwi nie odmówi nikt: wysączymy ją z piersi i z pieśni…”
Gdy jest wojna, wszyscy mamy stanąć w jednym szeregu, a kto się z szeregu wyłamie, zadaje choćby pytania, czy też ma jakieś wątpliwości, ten zdrajca lub agent. To jest dosłowna kalka czasów PRL, gdy każdy kto kwestionował politykę ówczesnej władzy, był dla odmiany określany amerykańskim agentem. W ten sposób, przedstawiając rzeczywistość w barwach czarno-białych, skutecznie niszczy się wolność słowa, pluralizm poglądów, oraz ucina wszelka dyskusję, w której nie ma już miejsca na kompromisy i zdrowy rozsądek. Pierwszą ofiara każdej wojny jest też zawsze prawda.
Wybiórcze studio
W sobotę, 28 stycznia w emitowanym na antenie pisowskiej telewizji TVP Info otwartym studio – „Studio Polska”, mieliśmy taki przykład, jak rządowe media mogą prowadzić wojnę informacyjną. Podczas niedawnego sondażu, 35 proc. respondentów zaprzeczyło w odpowiedzi na pytanie: czy czują się bezpieczniejsi, gdy na polskiej ziemi rozlokowują się amerykańskie wojska. Podzielającym ten pogląd w studio byłem tylko ja. Skład osobowy zaproszonych gości był więc całkowicie nie reprezentatywny dla naszego społeczeństwa, a pytania prowadzącego do mnie: czy jestem agentem wpływu, obraźliwe dla wielu Polaków, którzy mimo wszechobecnej propagandy, nadal nie życzą sobie tej okupacji. Prowadzący skutecznie pozbawiał mnie głosu, gdy wyrażałem inne od niego zdanie i faworyzował obecnych na sali posłów PiS, którzy swoją wojenną propagandę mogli głosić bez żadnych przeszkód. Po tym programie prezes Kurski zwolnił prowadzącego i nawet mi go nie żal. Program nie był ani rzetelny, ani bezstronny. Podczas programu wyemitowano krótki materiał, w którym przedstawiono jakiegoś człowieka, który rzekomo pracuje w Petersburgu w zespole „ruskich trolli”, którzy zapełniają internet na Zachodzie prorosyjskimi komentarzami. Zwróciłem uwagę prowadzącemu, że ten materiał, nie wiadomo przecież czy prawdziwy, sam w sobie jest elementem wojny informacyjnej, którą też jego stacja prowadzi. Zapytałem, dlaczego nie pokazał materiału, w którym „amerykańscy trolle” w jakimś amerykańskim mieście, produkują wpisy uzasadniające kolejną amerykańską agresję na jakiś kraj, czy też przygotowują kolejny majdan czy inną kolorową rewolucję, by obalić legalne władze jakiegoś kraju, który nie chce się Ameryce podporządkować?
Bez miejsca na kompromis
W odpowiedzi usłyszałem pytanie, czy widzę różnicę między ruskimi i amerykańskimi „trollami”? Oczywiście, że nie widzę. Jeśli takie grupy istnieją, to jedne reprezentują rosyjskie interesy, a drugie amerykańskie. Te nasze zaś, wbrew temu co twierdzi władza, nie są tożsame z amerykańskimi ani też z rosyjskimi.
Naszym interesem są dobre stosunki i współpraca gospodarcza i kulturalna z naszym sąsiadem, którym jest Federacja Rosyjska, a nie USA. To z pozoru oczywiste stwierdzenie przez władzę, jej media i pozostałe media będące własnością zachodniego kapitału i jego interesom służące, zostało skomplikowane i zakłamane.
Dodatkowo polska – pożal się Boże – dyplomacja nie potrafi nawet rozmawiać i nie jest zdolna do żadnych kompromisów, które w polityce międzynarodowej, biorącej pod uwagę różnice w interesach różnych państw, są niezbędne. Zamiast koncyliacyjnych postaw, nastawionych na porozumienie i osiąganie wzajemnych korzyści, każdą sprawę stawia jak ultimatum w ten sposób, że albo będzie tak jak chce USA, albo śmierć!
Fobie i obsesje
Jeśli wojną informacyjną jest takie pozamilitarne wpływanie na świadomość, wiedzę i wybory, by doprowadzić do tego, aby atakowany w tej wojnie przyjął jako swoje własne i jemu służące cele, jakie sobie założył atakujący, to najbardziej definicji tej odpowiada polityka polskiej władzy wobec polskiego społeczeństwa, która „rosyjskie zagrożenie” wywodzi ze swych fobii i maniakalnych obsesji wobec naszego sąsiada, ale i która ma konkretne, wcale z polską racją stanu niezgodne cele.
W „Studio Polska” zadano obecnym pytanie – „czy przegrywamy wojnę informacyjną?” My, to znaczy kto? Jeśli mowa o „nich”, to wygląda to następująco. W szerszym, zachodnim wymiarze, przegrywają „wojnę informacyjną” z tego powodu, że przez lata kłamstw i opartych na nich napaściach na Jugosławię, Irak, Afganistan, Libię etc., kompletnie stracili w swych społeczeństwach wiarygodność. Europę czeka wiele przewartościowań. Miała być wspólnotą Europejczyków, a stała się jedynie wspólnotą kapitału. Mieszkańcy Europy to w końcu dostrzegli. Karmieni kłamstwami, poszukują też innych alternatywnych źródeł informacji. USA straciły pozycję hegemona na świecie, a sam Zachód stracił monopol na prawdę. Teraz możemy samodzielnie porównywać różne informacje i analizy oraz samodzielnie wyciągać z nich wnioski.
Desperacja?
To nas wzbogaca. Takimi źródłami w ostatnich latach stały się też źródła pochodzące z Rosji, a zwłaszcza bardzo profesjonalnie przygotowany i bardzo popularny na Zachodzie wielojęzyczny „Russia Today”. Nie mogąc z tymi źródłami konkurować wiarygodnością i odzyskać ufności swych obywateli, Europa „broni” się przyjmowanymi prze Parlament EU antyrosyjskimi rezolucjami czy agencjami w rodzaju East Stratcom (operatywna grupa robocza do spraw strategicznych komunikacji EU), której zadaniem ma być tropienie i demaskacja nieprawdziwych informacji podawanych Europejczykom przez Rosjan.
Zapewne to jakiś wstęp do cenzury. Jak wiadomo, prawdziwa cnota krytyki się nie boi. Tej cnoty w Europie coraz mniej i dlatego próbuje swą wiarygodność odzyskać innymi metodami. Gdy siły argumentów brak, stosuje się argumenty siły. „Tropiący” nieprawdziwe informacje Stratcom stać jednak jedynie na rozsyłanie do mediów biuletynu, w którym nie podważając prawdziwości informacji rosyjskich agencji, deprecjonują je jako służące Rosji. Gdyby tego nie przysyłali, zapewne bylibyśmy przekonani, że służy to Marsjanom… Ostatecznym celem, jak to w czasie wojny, musi być pozbawienie ludzi innych źródeł informacji, jednak w obecnych czasach to bardzo trudne.
Na naszym podwórku
W USA i w Europie siły nastawione na konfrontację z Rosją powoli przegrywają tę – jak ją same określają – wojnę informacyjną. Niestety na naszym podwórku wojna informacyjna, jaką nie Rosja, ale Państwo Polskie i jego media prowadzą przeciwko własnemu społeczeństwu, przynosi im szereg wygranych. Największym sukcesem jest taka manipulacja społeczną świadomością, że bez większych protestów zgodziliśmy się na to, o czym jeszcze kilka lat temu nie byłoby nawet mowy. 35 proc. ludzi nadal jest przeciw obecności wojsk amerykańskich, ale przerażające jest to, że blisko 50 proc. ofiar tej wojny informacyjnej, na okupację, w przekonaniu o konieczności obrony własnych interesów, się już godzi.
Tym samym, obcym nam celom służyło odwołanie „Dni Polskiej Kultury” w Moskwie, czy likwidacja małego bezwizowego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim. Gdy chcesz wojny, nie jest dobrze, by ludzie się spotykali i ze sobą rozmawiali. Nie będą się znali, to będą się siebie bali, a wtedy łatwiej zaszczepiać w nich wzajemną wrogość.
Mark Twain napisał kiedyś piękną definicję patriotyzmu: „Patriotyzm polega na popieraniu swojego kraju zawsze, a swego rządu tylko wtedy, kiedy na to zasługuje”. Ale można też, oczywiście, wierzyć, że Prezes jest młody, przystojny i wysoki, ale ruska propaganda zrobiła swoje…