Lubię Władysława Kosiniaka-Kamysza, choć w wielu sprawach się z nim nie zgadzam. Waloryzacja to jedna z tych spraw. „Waloryzacja tylko dla pracujących” to kiepski pomysł, który wrzuca pod pociąg dzieci naprawdę potrzebujące wsparcia.
Zacznijmy od spraw podstawowych. Polacy pracują, i to bardzo ciężko. Liczba pracujących pobiła właśnie rekord – 17 milionów. To najwięcej w historii. Wbrew opowieściom neoliberałów 500+ nie wywołało masowego odchodzenia z pracy.
Parę lat temu ta opowieść funkcjonowała jako prawda objawiona. Pamiętam to dobrze, bo dziennikarze pytali mnie regularnie, jak śmiem nie zgadzać się z tym rzekomym „prawem ekonomii”. Stało się dokładnie odwrotnie niż przepowiadali – liczba pracujących wzrosła.
Kto nie pracuje?
No dobrze, a kim są ci, którzy nie pracują? To na przykład kobiety, które zajmują się wymagającym opieki członkiem rodziny. W Polsce jest ich bardzo dużo. Ta praca spada na kobiety, które wypadają z rynku pracy, bo ktoś w rodzinie musi się zająć chorą na Alzheimera babcią. Nieaktywni to także osoby chore, niepełnosprawne. Żyje ich w Polsce ponad trzy miliony. Robimy z pewnością za mało, żeby pomóc im w aktywizacji. Ale to przede wszystkim wina państwa.
Czy mamy w Polsce rodziny patologiczne? Oczywiście, że tak. Alkoholizm, przemoc, znęcanie się to są realne zjawiska. Ale, wbrew mitom, nie dotyczą tylko tych, którzy nie pracują. Kobiety i dzieci są bite także w bardzo bogatych domach. Wódka jest problemem także w klasie średniej.
„Żadnej waloryzacji dla tych, co nie pracują” – mówi Władysław Kosiniak-Kamysz. Ale kogo tak konkretnie mamy odciąć? Sprzedawczynię, która musiała rzucić pracę, żeby zająć się chorą na Alzheimera matką? Bezrobotnego z Szydłowca, który wpadł w ciężką depresję? Rodzina WKK ma dostawać świadczenie, a oni nie? Jaki w tym sens?
Wreszcie – co to znaczy „nie pracuje”. Wiele lat temu, za rządów Tuska, pracowałem na pewnej uczelni. Pensje dostawaliśmy od października do czerwca, bo rektor uznał, że nie będzie płacić wykładowcom za wakacje. Czy w rozumieniu WKK byłem „niepracującym”, którego należy odciąć od waloryzacji?
Co z ludźmi, którzy pracują na śmieciówkach? Co z tymi, którzy wykonują faktyczne dzieła, raz na kilka miesięcy zarabiają większe pieniądze, a potem z nich żyją? Te pytania mogę mnożyć, bo świat pracy w Polsce jest bardzo zróżnicowany.
Wprowadzenie „waloryzacji tylko dla pracujących” uderzyłoby w praktyce w wielu ludzi, którzy pracują. Nie wspominając już o tysiącach urzędników, których trzeba by zatrudnić do papierologii, weryfikowania zatrudnienia, rozpatrywania odwołań… Na koniec okazałoby się pewnie, że to kosztuje więcej niż oszczędności na świadczeniu.
Jak rozwiązywać problemy?
I na koniec: jest realny problem z rodzicami, którzy przepijają świadczenie, zamiast przeznaczyć je na dziecko. Jest realny problem z dziećmi zaniedbanymi, bitymi. Z patologicznym marginesem. Czy można z tym coś zrobić?
Otóż można. I to od dawna. Art. 9 ustawy o pomocy rodzinie pozwala wstrzymać wypłatę świadczenia, jeśli rodzić je marnotrawi, przepija, zamiast wydać na dziecko. Taką decyzję może podjąć ośrodek pomocy społecznej.
Czy ten mechanizm działa sprawnie? Nie zawsze. Dlaczego? Bo mamy przepracowanych, skandalicznie źle opłacanych pracowników socjalnych. Państwo i samorządy od lat na nich oszczędzają, bo na tym oszczędzać najłatwiej. Więc mamy mechanizm, który działa dokładnie tak, jak go finansujemy.
Osobna sprawa to histerie w obronie „świętości rodziny”, którą prawica podnosi, kiedy pracownicy socjalni interweniują. To między innymi dlatego jest potem duży problem z przemocą, z dzieciakami zakatowanymi przez rodzica. Pracownicy socjalni muszą czuć, że mają wsparcie państwa. Tylko wtedy ten mechanizm będzie działać sprawnie.
Zamiast opowiadać o odbieraniu 500+ temu czy owemu, lepiej naprawić instytucje, które interweniują w obronie dzieci. Państwo powinno zwalczać patologię, ale nie może przy okazji skrzywdzić i wepchnąć w ubóstwo tysięcy dzieciaków. Nie każdy pomysł, który ładnie brzmi, ma sens.