3 grudnia 2024

loader

Jak tu się dogadać?

fot. lewica

Nie mam żadnych szans uczestniczenia w dyskusjach opozycji dotyczących podjęcia decyzji, czy w wyborach parlamentarnych 2023 roku startować wspólnie, czy osobno? Docierają do mnie – jak do każdego względnie rozwiniętego potencjalnego wyborcy – tylko strzępy informacji o przebiegu międzypartyjnych rozmów na ten temat, o tym, kto jest „za”, a kto przeciw, i dlaczego. 

Mniej ważne, kto wygra – ważniejsze, kto powinien przegrać!

Większość tych informacji może nie być wiarygodna, więc nieskromnie postanowiłem przekazać Szanownym Czytelnikom mój autorski pogląd na tę sprawę, z góry zakładając, że nie wszyscy będą nim zachwyceni.

Sprzyjam dość często wygłaszanemu poglądowi, że sytuacja polityczna w Polsce doszła do dawno niewidzianego stanu, w którym zadaniem pierwszoplanowym powinno być odebranie władzy PiS i jego przybudówkom. Do niedawna mówiono o tym zgrupowaniu „zjednoczona prawica”, ale po manewrach wokół ustawy o SN używanie określenia „zjednoczona” może być uznawane za złośliwość. 

Przegranie tych wyborów przez PiS jest warunkiem stopniowego powrotu Polski na ścieżkę praworządności, poprawy stosunków z Komisją Europejską, odbudowy międzynarodowej pozycji w Europie, i tym samym unikanie w przyszłości zakłóceń w korzystaniu z europejskich środków i ułatwień finansowych. 

Wiem, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Ale kropką nad “i” byłoby przegranie druzgocące, niedające żadnej szansy ani na rządy samodzielne, ani na zdobycie koalicjantów. Z prostego dodawania wyników uzyskiwanych w badaniach preferencji wyborczych przez partie obecnego obozu władzy i przez opozycję wynika, że to jest możliwe. Możliwe i realne szczególnie wówczas, gdyby ugrupowania opozycyjne zgodziły się na wspólną walkę przedwyborczą i na jedną listę kandydatów. Wygrana zawartości tej listy przyniosłaby znaczące zwiększenie liczby mandatów, zgodnie z obowiązującym w naszym prawie wyborczym premiowaniem „zwycięzców, wynikającym z metody d’Hondta.

Opory

Z dopływających strzępów informacji wynika jednak, że część opozycyjnych ugrupowań politycznych ma opory przed przyjęciem takiego rozwiązania. Opory te uzasadniane są obawą, podobno wynikającą z badań opinii zaplecza politycznego, które jest przeciwne „brataniu się” z ugrupowaniami o zupełnie innych podstawach ideologicznych.

Ten problem występował zawsze i wszędzie. To prawda, ze trudno znaleźć uzasadnienie współpracy socjalisty z narodowcem, często kokietującym faszyzm, czy zwolennika interwencjonizmu [państwowego z wolnorynkowym liberałem. Inna sprawa, że różnice między ich poglądami są często trudne do zidentyfikowania, że ulegają zmianom łagodzącym lub zaostrzającym przez wpływy pozapolitycznych interesów i dążenie do uzyskania lub utrzymania władzy. Wierzę jednak, że – w naszej sytuacji – powinno zwyciężać przekonanie, że wygranie wyborów jest wspólnym i najważniejszym celem opozycji. I – choć to dla niektórych trudne – godnym nawet poniesienia poważnych strat w powyborczych „układankach” władzy. Wielokrotnie pisałem, że nie znoszę deklaratywnego patriotyzmu, ale w tym przypadku trudno powstrzymać się od uwagi, że taka jest historyczna potrzeba politycznie zrujnowanego kraju. 

Przydatność starych gier i zabaw

Jeśli porównywanie partyjnych programów opozycji nie daje zadowalających wyników i wyzwala zbyt wiele hamulców zjednoczenia sił w jesiennych wyborach, to może trzeba szukać innych „płaszczyzn pokrewieństwa”, sprzyjających integracji wyborczych wysiłków? Może warto sięgnąć nawet do starych harcersko – greckich metod i zamiast szukania różnic, szukać wspólnych celów? Można to traktować, jako rodzaj politycznej zabawy, ale – przykładowo – niech każdy kandydat na posła z każdego opozycyjnego ugrupowania odpowie na kilkanaście starannie przemyślanych pytań.  Nie mam ambicji, aby je poważnie proponować, ale mogą to być, na przykład, takie pytania:

– czy jestem za tym, aby budżet państwa obejmował wszystkie jego dochody i wydatki, stwarzając jednolite i niebudzące wątpliwości podstawy decyzji o ich przeznaczeniu?

– czy jestem za tym, aby spokojnie doprowadzić do sytuacji prawnej, w której kobieta ma prawo do samodzielnej decyzji o aborcji do 12 tygodnia ciąży?

– czy jestem za tym, aby lekcje religii wróciły do struktur kościelnych i aby nie były traktowane, jako część obowiązkowego programu nauczani?

– czy jestem za tym, aby ponownie stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego powierzano innym osobom, ustawowo gwarantując ich niezależność?

Takich pytań może być oczywiście więcej i można ustalić granicę pozytywnych odpowiedzi, która kwalifikuje kandydata do wspólnej walki wyborczej. 

To oczywiście żartobliwa propozycja, niesięgająca nawet do pięt znanego wiecowego żartownisia Jarosława K. Ale jest w niej racjonalne jądro, wskazujące na celowość bardziej szerokiego spojrzenia i poszukiwania okresowej jedności nie tylko przez pryzmat formalnych podziałów, ale też indywidualnych ludzkich poglądów i upodobań. Zwłaszcza ludzi młodych, którzy świadomie lub podświadomie szykują się do stopniowego przejmowania sterów państwa. 

I tego szerokiego spojrzenia życzę przywódcom naszej opozycji, którzy mogą brać pod uwagę różne analizy, ale w żadnym przypadku nie powinni stracić, wyraźnie widocznej szansy zmiany władzy. To powinien być cel nadrzędny. Powtórzenie takiej szansy będzie odległe, a jej wykorzystanie jeszcze trudniejsze.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Po pierwsze lewica

Następny

O co chodzi w grze o Leopardy?