Jestem nieco zniesmaczony dyskusją, dotyczącą wiedzy „naszego” papieża, o przypadkach molestowania seksualnego młodych ludzi przez księży i jego reakcji na te przypadki. Nie podobają mi się zarówno sposoby, jak i formy ataków na Jana Pawła II ani jego obrony.
Nie znałem „naszego” papieża ani – wstyd przyznać – nie uczestniczyłem fizycznie w żadnym z jego spotkań z wiernymi, w czasie pełnienia funkcji metropolity krakowskiego i w czasie późniejszych wizyt papieskich. Jestem sklerotycznym agnostykiem, skłaniającym się do ateizmu, chociaż chętnie odwiedzam kościoły, traktując je jako okazałe obiekty architektury, z reguły nasycone dziełami sztuki malarskiej i rzeźbiarskiej.
Nie mam więc dorobku własnych obserwacji Jana Pawła II, ale nie mogę narzekać na brak wiedzy przekazywanej przez innych. Z ich wspomnień, felietonów, książek i radiowo – telewizyjnych opowieści można wyciągnąć jeden zasadniczy wniosek – Karol Wojtyła był człowiekiem wyjątkowo porządnym, dobrym, uczciwym i wrażliwym. Sądzę, że miał też poczucie misji, jaką powierzył mu los, niewątpliwie zwany przez niego Bogiem. Ale, jak każdy człowiek, mógł czasem popełniać błędy.
Zdecydowana większość ludzi (choć bywały i bywają dość liczne wyjątki!) ma chyba genetycznie uwarunkowaną cechę ochrony „stada” – rodziny, grupy przyjaciół, absolwentów renomowanej szkoły czy uczelni, ojczyzny, a w końcu mafii. Jako rozwinięte intelektualnie ssaki, nie różnimy się w tym specjalnie od wilczej watahy, stada słoni czy delfinów, a nawet bardzo dalekich kuzynów, takich jak rój pszczół czy szerszeni. Ta genetyczna cecha powoduje, że świadomie lub podświadomie usiłujmy zwalczać lub lekceważyć zdarzenia, które psują lub mogą psuć opinię „stada”, lub zagrażać mu fizycznie.
Stado
Dla człowieka – Karola Wojtyły – makrostadem był Kościół, a bliskim stadem macierzystym – Metropolia Krakowska, z którą był bezpośrednio związany przez 20 lat (6 lat jako biskup pomocniczy i 14 jako metropolita). Zapewne nie lekceważył przypadków molestowania, ale nie chciał ich nagłaśniać, bo właśnie godziły w dobre imię Metropolii, a pośrednio także Kościoła. W tamtym czasie (PRL) to nie były zupełnie błędne decyzje. Gdyby Kościół przyznał się wówczas do wielu przypadków molestowania, odpowiednie służby propagandowe zrobiłyby z tego znacznie większą i wiarygodną sensację, niż z powoływania się na własne informacje, które, według opinii publicznej, mogły być prowokacyjnym fałszerstwem. Niestety – ubocznym skutkiem tej polityki wyciszania informacji dla ochrony stada było także zaniedbanie osób poszkodowanych. Nie zapewniono im odpowiedniej opieki psychologicznej i pełnej ochrony danych identyfikacyjnych. Skutki znamy.
Niestety – znaczna część polskiego społeczeństwa żyje ciągle według wzorców towarzyskich z XIX wieku i epatuje się wiadomościami: kto, z kim, co, jak i dlaczego?. Tylko nieliczni zdają sobie sprawę, że ten rodzaj informacji, wspomaganej przez współczesną elektroniczną technikę, może być tak samo zbrodniczym narzędziem, jak pistolet czy „pistolecik”, nie tylko noszony – wzorem bardziej ubogich kowbojów – za paskiem spodni.
Instynkt ochrony „swoich”
Dodatkowy problem w tym, że hamowanie takich i podobnych informacji ma nadal wielu zwolenników. Jeśli ktoś z opozycji kradnie lub popełnia zawiłe manipulacje finansowe, to aktualna władza gotowa jest strzelać do niego z największej armaty, nawet nie czekając na wyrok sądowy. Jeśli jednak robi to członek lub zwolennik „zjednoczonej prawicy, to znajduje się liczne i chwalebne powody jego postępowania, z godną pochwały chęcią pomagania innym. Bronią go, bo on też jest członkiem węższego „stada”, grupującego ludzi aktualnie dzierżących realną władzę, albo ich wspierających.
Jestem przekonany, że w najbliższych pokoleniach to się nie zmieni, Dlatego z uśmiechem wysłuchuję czołowych krytyków postępowania Jana Pawła II. Przypuszczam, że oni, w ówczesnych warunkach, postępowaliby tak samo. I postępują nadal w innych sprawach. Osłabienie a tym bardziej eliminacja genetycznej potrzeby ochrony „stada” jest procesem długotrwałym i jak dotychczas, często źle widzianym. Wielu ludzi ocenia bowiem taką postawę jako rodzaj zdrady i donosicielstwa.
Dobry człowiek, Karol Wojtyła, papież Jan Paweł II tak tego zapewne nie oceniał. Ale instynkt ochrony stada i poczucie misji powodowały, że wybierał tzw. mniejsze zło. Traktowanie tego jako zarzutu jest bezsensowne i niesprawiedliwe. Postępował jak człowiek rozumny – homo sapiens. Bo – w moim sklerotycznym przekonaniu – był właśnie takim człowiekiem. I nie mogły tego zmienić ani funkcje metropolity, ani papieża.