Lewica ma niewiele przestrzeni drukarskiej, żeby chociaż oceniać z socjaldemokratycznej perspektywy to, co wyczyniają z polską gospodarką nadwiślańscy liberałowie wszystkich formacji. Mają oni swoje przyczółki w opiniotwórczych mediach: w GW, w Polityce, w DGP, w mediach do słuchania i do oglądania. Może wystarczy?
Państwo POPiSu. Na łamach tygodnika NIE uprawia skromne poletko nadwiślańskiego liberalizmu Robert Jaruga (np. w numerze 40/24). Obarcza politykę gospodarczą PiSu winą za całe zło dekoniunktury. Coraz więcej filii zagranicznych koncernów i rodzimego biznesu opróżnia z pracowników hale montażowe. PiS rzucał pod nogi błogosławionym twórcom PKB, rodzimym i zagranicznym, kłody podatkowe. Gdybyż płacili oni niskie podatki! Wtedy by potrafili nawet piasek zamieniać w złoto.
Ale to POPiS wszystkich formacji dokonał „strukturalnego” dostosowania rodzimej gospodarki do wymagań globalnego kapitału. Stało się to w dekadzie lat 90-tych ubiegłego wieku. Oddano wówczas rynek wewnętrzny zagranicznym korporacjom. Mogły one metodą wrogich przejęć zlikwidować krajową konkurencję. Dodatkowo otrzymały benefity w formie niskich podatków i taniego pracownika (prekariat, strefy specjalne, usługi dla biznesu w mordorach stolicy, Krakowa, Wrocławia). Polskiemu kapitaliście in spe pozostało albo uwłaszczyć się na wspólnym majątku, albo rozwijać jakiś bieda-biznes poddostawcy. Do tego trzeba dodać urynkowienie, komercjalizację i częściową prywatyzację sektora dóbr wspólnych. Coraz więcej usług: zdrowie, edukacja, transport zbiorowy stawały się dobrami indywidualnymi, a nie publicznymi. Pojawiło się nowe zarządzanie publiczne, w którym urzędnik tylko rozdziela pośród prywatnych „usługodawców” publiczne fundusze na usługi coraz mniej publiczne. PiS zastosował tylko metodę łapówki: dawał do ręki żywą gotówkę, ale usługi za nie trzeba kupować bądź w sektorze prywatnym z marszu albo czekać miesiącami na badania czy zbiegi w publicznej placówce.
Inną drogą poszli przywódcy Chin. Przyjmowali zagranicznych gości na własnych warunkach. I przede wszystkim nie wpuścili kapitału portfelowego z Wall Street. Tubylcom pozostaje teraz doświadczać skutków przewlekłej stagnacji, w jakim znajduje się starczy kapitalizm. Samo państwo mogłoby zrobić więcej. Ale takie działania, zwane polityką rozwojową, potępiają wyznawcy wolnej przedsiębiorczości pokroju tiktokowego Sławomira. Pozostaje wiara w kalifornijskich doliniarzy i ich infobiokapitalizm. Wiarę tę podziela też Jaruga. Ale czy technologie, nawet najnowocześniejsze, mogą zastąpić reformy starczego Systemu? Czy kiedykolwiek bity zastąpią atomy? Według Global Footprint Network, ludzkość już w latach 80. przekroczyła limity przyrodnicze. Gdyby do 2050 r. tempo wzrostu gospodarczego utrzymywało się na poziomie 3% rocznie, a populacja nie przekroczyła 9 mld, wówczas gospodarka światowa by się powiększyła sześciokrotnie (według szacunku J. Sachsa). Pomieści ją planeta?
Kapitalizm już tak ma, że daje szansę każdemu, kto może – przekształcać wyjściowy kapitał pieniężny w masę towarową. Oczywiście, za pomocą pracy, energii i techniki. Tę następnie trzeba znów spieniężyć, by móc wzmóc kwotę pochodzącą z wcześniejszych zysków i bankowych kredytów. Jak zauważył Michał Kalecki, kapitalista zarabia tylko wtedy, kiedy wydaje. Natomiast ten, kogo zatrudnia – może wydać tylko tyle, ile zarobi. Zawsze powstaje luka popytowa. To dlatego kapitalizm wolnorynkowy dokonał historycznego żywota w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Druga wojna światowa była tylko jego pogrzebem, choć zawsze próbuje zmartwychwstać. W rentownych gałęziach gospodarki powstały oligopole – różne wielkie trójki, czwórki, piątki. Konkurują ze sobą bieda-biznesy w usługach dla ludności, konkurują poddostawcy usług i komponentów dla wielkich korporacji. One zaś konkurują ze sobą nie cenami swoich produktów, lecz kosztami produkcji. By je obniżyć szukają tańszych montowni (vide Polska), obniżają zatrudnienie. Wszystkie postępują pozornie racjonalnie. Ale kiedy dodamy do siebie efekty racjonalności ekonomicznej wszystkich firm, powstaje tzw. błąd złożenia. To co racjonalne dla Solorza czy Sołowiowa, przestaje być racjonalne na poziomie całej gospodarki. Spada bowiem popyt krajowy, a suma popytów krajowych daje malejący popyt globalny. Stąd kapitalizm trwa w przewlekłej stagnacji. Co gorsza, w nadchodzących dekadach czeka go jeszcze schładzanie wzrostu gospodarczego.
Dlatego jest faktem, że swobodna gra sił rynkowych ani nie gwarantuje równowagi, ani wzrostu gospodarczego, ani dobrobytu. Rynek wymaga regulacji makroekonomicznej ze strony państwa nie tylko dla pobudzania koniunktury, ale także dla ograniczania nierówności społecznych (głównie przez system podatkowy). Wymaga też troski o bezpieczeństwo pracy i środowisko naturalne, a także wspierania prac badawczo-rozwojowych. To są dobra publiczne, dzięki którym wszystkim żyje się lepiej. Rynki i państwo to dobrana para – nie wykluczają się, lecz uzupełniają. Jak stwierdza ceniony amerykański ekonomista tureckiego pochodzenia Dani Rodrik, „rynki działają najlepiej nie tam, gdzie państwa są najsłabsze, ale tam, gdzie są silne”. Oczywiście, pozostaje debata nad zakresem jego zadań tu i teraz oraz ich efektywnością. Pozostaje też stały problem nadzoru nad funkcjonowaniem administracji publicznej. Żadne praktykowane rozwiązanie (system łupów jak w USA czy civil service jak w Wielkiej Brytanii) nie stanowi skutecznej recepty na kontrolę biurokracji. Tym bardziej w stadium ekonomicznej globalizacji. Tu tkwi dylemat: albo sprawne i suwerenne państwo narodowe i rodzimy bieda-biznes, albo poddanie się reżimowi handlu i inwestycji WTO, MFW, w sumie amerykańskiemu modelowi kapitalizmu. A wtedy można być długo, długo montownią. Były naczelnik państwa nie pojmował tego dylematu, podobnie jak kolejny junior partner Wuja Sama, pogromca uchodźców.
Klęska teoretycznego państwa. Państwo dobrobytu było dziełem pożogi drugiej wojny światowej. Menedżment korporacji współpracował z administracją państwową. Przez trzy dekady trwała złota era kapitalizmu. Sprzyjała mu tania energia z węglowodorów. Sprzyjało też ujarzmienie sektora finansowego przez stabilne kursy walut powiązane pośrednio ze złotem w systemie Bretton Woods – tego dziecka Johna M. Keynesa. Jednak wysokie podatki dochodowe i majątkowe były ceną tego kompromisu. Kapitaliści skorzystali z pierwszej okazji, którą stworzył kryzys energetyczny początku lat 70. ubiegłego wieku, żeby zrzucić jarzmo ucisku podatkowego i regulacyjnych funkcji państwa. Pomógł im prezydent Nixon, który zawiesił z powodu deficytu budżetowego wymienialność dolara na złoto. Stało się to w 1971 r. Zaczęła obowiązywać zasada, że zwycięzca w grze rynkowej bierze wszystko. W efekcie świat przeorał neoliberalizm, w Polsce zwany transformacją ustrojową. Nadzorował ją Leszek Augiasz Balcerowicz.
Chyba Jaruga nie zaprzeczy temu, że żyjemy teraz w erze giełdyzacji gospodarki. To era swobodnego przepływu kapitału portfelowego i spekulacyjnego. Zarządzają nim bezpośrednio pośrednicy finansowi: banki inwestycyjne i fundusze hedgingowe na czele z BlackRock. Państwo wysuszone podatkowo musi się u nich zadłużać. Tutaj rządzi Jej Wysokość stopa procentowa. Tę z kolei określa wielkość deficytu budżetowego i koszty obsługi długu. Wyższa stopa procentowa niż na rynku globalnym przyciąga kapitał spekulacyjny. I tu pojawia się państwo narodowe, zwykle z dużym deficytem budżetowym. Politycy chcąc przyciągać zagraniczny kapitał, muszą stworzyć mu korzystne warunki lokat. A więc zagwarantować swobodę przepływów, transfer zysków, obniżać podatki, ciąć wydatki socjalne, wspierać ich inwestycje. To się nazywa w grypserze liberałów zaufaniem rynków vel inwestorów. Niedawno rząd Tuska był gotów wesprzeć kwotą kilkudziesięciu mld złotych inwestycję Intela w oczyszczalnię wafli krzemowych – jednej z faz produkcji chipów. Także parlamenty mają coraz mniej do powiedzenia, np. w sytuacji, kiedy pod wpływem doktryny neoliberalnej i w trosce o rentierów wpisano do konstytucji reguły dotyczące wielkości deficytu budżetowego i długu publicznego. W tej sytuacji przyszłość planety, cywilizacji, ludzi żyjących z pracy rąk i umysłów nie może należeć do pokerzystów obstawiających „pozycje” rokujące największe renty: może w chmury władców aplikacji, może w obligacje, opcje i derywaty, może w start-upy, może w nieruchomości biurowe, może w czarnoziemy Podola, a może w turystykę kosmiczną? Kto zabroni bogatemu kumulować bogactwo i władzę? Ale to obecne nie jest pytanie retoryczne.
Nowy interwencjonizm w Polsce? W rzeczywistości rynek jest ułomny i niekompletny. Mechanizm cenowy, który nim rządzi zawiera luki. Nie wycenia np. ubytku zapasu dóbr rzadkich, surowców i minerałów. Pomija też efekty zewnętrzne dla środowiska. Rynek wymaga przemyślanej korekty, bo każdy jego „sukces” stwarza nowe problemy. Tu i teraz tylko państwo może być promotorem i sponsorem przemian strukturalnych narodowej gospodarki. Chodzi o to, by była bardziej konkurencyjna, a czy może to się stać bez pomocy takich agencji jak kiedyś japońskie MITI, a obecnie amerykańska DARPA? Polskiemu państwu brak instytucji programowania strategicznego, odpowiednio usytuowanej w strukturze administracji publicznej. Taką sztabową instytucję zlikwidowano „pochopnie i bezmyślnie” w 1991 r. Zbytnio się kojarzyła z realnym socjalizmem. Tak patrzy na sprawę najwybitniejszy w Polsce praktyk i teoretyk polityki przemysłowej prof. Andrzej Karpiński. Kto w tej sytuacji może opracować potrzebną strategię jakościowej przebudowy peryferyjnej gospodarki bieda-firm, taniej pracy, niskich podatków, poddostawców i montażystów na potrzeby zagranicznych korporacji? Małe firmy zatrudniają mniej niż 10 osób. W Polsce jest ich trochę mniej niż we Włoszech i trochę więcej niż w Portugalii. One nie są i nie będą konkurencją dla zagranicznych firm przemysłowych w nowoczesnych gałęziach gospodarki. Produkcja o charakterze montażowym stanowi aż 20-22% całej produkcji przemysłowej. To niestety pierwsza i najniższa faza cyklu produkcyjnego i podażowego. Widzimy, jak szybko mogą ulatniać się zagraniczne filie wielkich korporacji, kiedy tracą rentowność. Co wtedy z zatrudnionymi?
Dotychczasowe inicjatywy rządzących to tylko hasła na bilbordy: narodowy elektryk Izera, polski grafen, CPK …. To tylko pijar dla tutejszego kretyna i miejscowej idiotki. We współczesnym wyścigu technologicznym w superkomputerach, robotyce, inżynierii materiałowej, biotechnologii, sztucznej inteligencji, nanotechnologii w 37 z 44 obszarów o największej perspektywie innowacji mają chińskie uczelnie i placówki naukowo-badawcze (E. Bendyk, Polityka nr 15/2023). Tu się rodzą patenty. Ale państwo chińskie inwestuje w naukę 2,5 % swojej rocznej nadwyżki, w sumie: 443 mld dol. Fundusze te powiększają potencjał naukowo-badawczy kraju, rozbudowują nowoczesną infrastrukturę eksperymentalną, wspierają prace wdrożeniowe i innowacyjne. Jak na tym tle wygląda zaplecze polskiego bieda-biznesu Mentzenów, z jednoprocentowymi wydatkami na naukę, w tym 55 mln złotych powędrowało za rządów PiSu na konto 26 letniego kelnera. Nawet społeczeństwo niechętne rządowi federalnemu przeznaczyło ostatnio, decyzją prezydenta Joe Bidena, 645 mld dol. na trzy sektory przemysłu: zielonej energii, samochodów elektrycznych i półprzewodników. Kto w Polsce wybuduje elektrownię atomową! Zdaniem prof. Andrzeja Karpińskiego, ”doświadczenie światowe wskazuje, że w żadnym kraju rozwój przemysłów wysokiej techniki nie dokonał się bez aktywnej roli i pomocy państwa i rządów”. Może ono współfinansować nawet 30% łącznej wartości inwestycji, dawać ochronę patentową, użyczać pożyczek na obiecujące projekty wdrożeniowe, preferencyjnie opodatkować wydatki na zakup projektów i wyników prac naukowych. I przede wszystkim tworzyć konsorcja z udziałem kapitałów o różnej własności: prywatnej krajowej i zagranicznej, instytucji badawczych, samorządowych, komunalnych czy nawet spółdzielczych.
Drogę wskazuje konsorcjum AIRBUSa. Tylko komu może wskazać? Ministrowi obrony zygot, premierowi, który nie widzi różnicy między terrorem państwa izraelskiego a desperatami Hamasu? Politykom (czyt. marionetkom biznesu), lobbystom korporacji, miłośnikom półdarmowych obiadów w postaci kuriozalnych wynagrodzeń prezesów publicznych spółek? Tu się z Jarugą zgadzam: w Polsce czyli nigdzie. Poważna debata nie znajdzie tu adresata. Bo państwo polskie zostało wydrążone finansowo przez liberałów, a zamienione w fort Polanda przez narodową prawicę, przy obecnym wsparciu „demokratycznej koalicji”. Czy możliwa jest jego przebudowa, skoro nie pomogło jak dotąd rozwiązać polskiego problemu millenium, tj. względnego zacofania wobec cywilizacyjnej czołówki. Ale to pilne zadanie dla tych, którzy nie chcą żyć w społecznych izolatkach, w zniszczonym środowisku i w świecie, w którym podczas spaceru fruwają nad głowami drony i rakiety.