Mierny, przeciętny, wybitny, wielki. Strach pomyśleć, że stawką decyzji polityka może być życie tysięcy ludzi, majątek narodowy czy szanse rozwoju cywilizacyjnego. Bywa tak, kiedy może inicjować przedsięwzięcia ważne dla całej wspólnoty. Kierowanie aparatem państwa i masami to w istocie proces planowania, organizowania, przewodzenia wspólnocie, a także wykorzystywania jej zasobów do osiągnięcia zbiorowych celów. Toteż ocena politycznego przywódcy sprowadza się nade wszystko do oceny jego roli jako współkreatora strategii narodowej.
Dlatego podstawą zdolnością odpowiedniego formatu polityka jest moc rozumienia rzeczywistości. Dopiero na tej podstawie może wskazywać sposoby rozwiązania doraźnych problemów, konfliktów i przede wszystkim wyzwań danego momentu historycznego. Do tego dochodzą zdolności strategiczne. Polegają one na definiowaniu zagrożeń bezpieczeństwa, które przynosi dynamika gry między suwerennymi państwami, a więc posiadającymi siły militarne, którymi tylko one zarządzają. Konieczne są też zdolności socjotechniczne. Przywódca musi bowiem wpływać za pomocą różnych oddziaływań i środków na różne grupy ludzi: aparat urzędniczy, obóz zwolenników, rzesze przeciwników swego programu. W epoce mediów dużą rolę grają miękkie umiejętności interpersonalne, inteligencja emocjonalna, a także umiejętność formułowania prostych komunikatów i narracji o przeciwnikach czy wyzwaniach epoki. I wreszcie takie, które wiążą się z umiejętnością decydowania w trudnych sytuacjach, kiedy świadomość strat ludzkich i materialnych paraliżuje, kiedy pojawia się lęk. Wtedy potrzebna odwaga – w obliczu ryzyka i niejasności. Cenna jest też wówczas zdolność przezwyciężenia własną determinacją woli zbiorowej. Nie zawsze da się ludziom robić dobrze za wszelką cenę.
W realizacji tych zadań nie może polityka opuścić poczucie rzeczywistości. Musi uwzględniać zastane warunki, na które składają się m.in. położenie geopolityczne, zasoby materialne, etos społeczny, interesy podstawowych klas. Polityka w tej perspektywie to sztuka optymalizacji położenia zbiorowości w jej grze z naturą oraz z różnymi deficytami; to harmonizowanie rozbieżnych interesów na gruncie racjonalności ogólnospołecznej, obecnie również planetarnej. Dlatego strategia narodowa może być dziełem przywódcy odpowiedniego formatu, przynajmniej nie marionetki. Jego format określają: charyzma, otwartość intelektualna, a nade wszystko zdolność do całościowego ujmowania rzeczywistości, a także umiejętność przewidywań jej ewolucji. Obecnie najważniejsze zadanie to współudział w dziele wyhamowania wzrostu gospodarczego i sprzężonej z nim masowej konsumpcji. To systemowa przyczyna kryzysu planetarnego, w który uwikłany jest los każdego narodu, każdego państwa, i każdego mieszkańca Ziemi (z wyjątkiem kalifornijskich doliniarzy?).
Odpustowi straganiarze patriotyzmu. Otwartość intelektualna jest konieczna. Najczęściej bowiem przychodzi politykowi działać w nowej sytuacji historycznej. Im sytuacja jest bardziej kryzysowa, tym dotychczasowy język jej opisu musi być odświeżony, a nawet całkowicie zmieniony. Taką zmianę w pojmowaniu zadań państwa, długu publicznego, sektora usług publicznych przyniósł wielki kryzys kapitalizmu lat 30-tych. To zasługa Johna M. Keynesa i Michała Kaleckiego w teorii, a w praktyce prezydenta Franklina D. Roosevelta. Zastąpili oni mniemania o gospodarce ówczesnych dudków ekonomii i zarządzania, których teraz pełno ma różnych kursach MBA. Otwartość z kolei wyrasta ze zdolności do myślenia syntetycznego, a więc ze zdolności do postrzegania różnych sfer życia w ich wzajemnych związkach. Niewielu potrafi dostrzec las wśród drzew. Także ogromna jest paleta umiejętności socjotechnicznych. Od dekad inwentaryzuje je na niedoścignionym poziomie dla badaczy lokalnych i zachodnich wybitny humanista i politolog prof. Mirosław Karwat. Tutaj trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy oceniany przez nas polityk potrafi zespalać umiejętnie wysiłki agend państwowych, organizacji i ruchów społecznych, pozostałych członków wspólnoty narodowej, by zrealizować przewidziane w strategii zadania. I czy faktycznie są one konieczne, żeby sprostać wyzwaniom epoki? Czy przejawia należyte zdolności organizatorskie, taktyczne i socjotechniczne? Czy potrafi działać energicznie, wytrwałe i cierpliwie, konsekwentnie i elastycznie? Tutaj kandydat na przewodnika powinien posiadać m.in. takie kwalifikacje, jak: zdolności ideotwórcze (programowe, koncepcyjne). Stąd duży popyt na myślenie alternatywne i warunkowe, a także nastawienie na optymalizację wyboru. Zwłaszcza romantyczni polscy politycy z genem patriotyzmu nie potrafili działać w sposób oszczędzający koszty społeczne i życie współobywateli. Własne życie bowiem można poświęcać, ale cudzą krwią nie należy szafować, panowie emerytowani wojskowi – znachorzy geopolityki i strategii. To finansożercze sępy, w praktyce akwizytorzy korporacji zbrojeniowych. Teraz straszą dorosłe polskie dzieci nowym Czyngis-chanem – zamiast dążyć do stopniowego wygaszania wyścigu zbrojeń, także z powodu kosztów ekologicznych współczesnego arsenału. Tacy sami jak minister obrony zygot, minister groźnych min z Alei Szucha czy budowniczy Tarczy Wschód i fortu Polanda– jakby dążenie do pokoju przez rozbrojenie nie było najlepszą inwestycją w przyszłość.
Dlatego w polskim panteonie narodowym bardziej eksponowane miejsca powinni zajmować ci, których czyny pozwalały skracać dystans cywilizacyjny do centrum. Mowa o pionierach modernizacji rodzimej gospodarki. To m.in. Antoni Tyzenhauz, Stanisław Staszic, Franciszek K. Drucki-Lubecki, Stanisław Szczepanowski, Eugeniusz Kwiatkowski, Hilary Minc. Także czas najwyższy spojrzeć chłodnym okiem na modernizacyjne dokonania pokoleń Polski Ludowej. To one uwolniły kraj od feudalnych złogów (A. Leder, A. Weblan); to oni przeprowadzili w końcu reformę rolną, dokonali przyśpieszonej industrializacji kraju, zapewnili przyzwoitą edukację mieszkańcom wsi i miasteczek. Brandzlowanie się antykomunizmem przez kawalerów patriotycznych cnót to doprawdy infantylizm, nie tylko „obywatelskiego” kandydata na lokatora prezydenckiego pałacu.
Na dodatek, neoliberalna transformacja, podczas której Factory zastąpiło Ursus, okazała się połowicznym sukcesem. Polska gospodarka wróciła na stare historyczne miejsce – stała się kolejnym wcieleniem peryferii Zachodu. Wszyscy teraz głoszą chwałę PKB. Ale przecież nowoczesne produkty, których eksportem się szczycimy powstają w filiach zagranicznych gości. Polskie są standardowe wyroby, na których zagraniczne korporacje, ich akcjonariusze i udziałowcy, już nie osiągają zadowalających rent. Na prezydenta czeka kraina małego misia, poczciwego usługodawcy, albo chociaż poddostawcy, albo chociaż podwykonawcy jakiejś zagranicznej korporacji (meble, części zamienne, komponenty – często wytwarzane przez prekariuszy w strefach specjalnych).
Dlatego wszyscy kandydaci powinni zastąpić doradców od min, póz i krawatów ekspertami polityki rozwojowej. Szczególnie polecam specjalistów od strategii technologicznej reindustralizacji polskiej gospodarki. Od lat upomina się o jej realizację prof. Andrzej Karpiński – najwybitniejszy w kraju ekspert polityki rozwojowej (zob. Jak wyjść z chaosu i bezwładu. Propozycja strategii oraz polityki przemysłowej dla Polski, Oficyna Wydawnicza SGH, W-wa 2023). On co prawda nie pracuje ani w Banku Światowym, ani nie odbywał kursów MBA w jakimś amerykańskim (lub chociaż szwajcarskim) collegium tumanum. Może dlatego analizuje patologie polskiej montowni przez szkiełko mędrca, a nie strażnika długu publicznego czy obrońcy małych „danin” dla biznesu. Nie tylko analizuje, ale pokazuje, jak oczyścić myślenie o roli państwa, o gospodarce, o jej relacjach z przyrodą, oczyścić z ideologicznych fantazji liberalizmu gospodarczego. Nimi zaczadzili umysły współczesnych ekonomiczni dyżurni kraju: katedralni i bankowi. Ale nie ma się czemu dziwić, kiedy ich zawodowy los sprzęgnięty jest z interesami wielkich korporacji, głównie amerykańskich, a także z sektorem finansowym. Gdyby zabrakło „inwestorów” czyimi pieniędzmi by obracali i kogo by bronili ci drobni kompradorzy?
Po pierwsze kapitalizm, głupcze. Dlatego racjonalny wyborca szuka polityka, którego program zawiera odpowiedzi na problemy: i na poziome narodowym, i na szczeblu regionu, i w perspektywie systemu światowego. Chodzi o tworzenie warunków, by rodzime firmy i ich pracownicy przesuwali się w górę w łańcuchach produkcji i wartości dodanej. Także na poziomie europejskim. Na tym poziomie powinien wspierać proces powstawania coraz bardziej demokratycznej wspólnoty życia i pracy. Ale zarazem uwolnić ją od ordoliberalnego ładu instytucjonalnego na czele z niezależnym bankiem centralnym Eurolandu. Obecnie nie da się rozwiązywać problemów lokalnych i regionalnych bez regulacji na poziomie globalnym, na poziomie całej ogólnoludzkiej wspólnoty. Trwa proces uwalnia się byłych kolonii Zachodu od jego hegemonii, od pręgierza NATO i od dolara jako rezerwowej waluty. Jednak konieczne jest tu zachowanie własnej suwerenności walutowej, a także sprawnego państwa. Tylko wówczas możliwe będzie zachowanie suwerenności tak cenionej nie tylko przez obóz narodowo-prawicowy. Bez tego zabraknie przekładni interesów wielkich korporacji i psychotycznych miliarderów na interesy i potrzeby rozwojowe własnego kraju. Na poziomie globalnym polski polityk nie powinien być hamulcowym jakościowej transformacji kapitalistycznej cywilizacji przemysłowej. Przeciwnie –powinien robić co możliwe, by planeta nie stawała się coraz większym wysypiskiem śmieci, i by nie wkraczała krok po kroku w erę eschatologii mineralnej. Dlatego stawiajmy stand-uperom pytania ważne tu i teraz.
Po pierwsze, jak zamierzają rozwiązać polski problem millenium, tj. pogoni za czołówką cywilizacji? Jaka polityka publiczna jest dla nich wzorem? Czy chcą dalszego błądzenia wśród atlantyckich mgieł, czy raczej „cała Polska naprzód” skandynawskim szlakiem?
Po drugie, dlaczego myślą o Rosji jak rząd emigracyjny przed decyzją o powstaniu w stolicy w sierpniu 1944 – bez broni, bez konsultacji z sojusznikami, bez ewakuacji ludności cywilnej wielkiego miasta. Chcą wydawać 5% PKB, kupując za pożyczone pieniądze cuda techniki od amerykańskich korporacji zbrojeniowych? Potrzebują do tego celu pseudopatriotycznych, rusofobicznych popisów. Dlaczego zarządzają strachem przed wilkiem pożerającym byłe Czerwone Kapturki – zamiast szukać więzi gospodarczych. Amerykański „gaz łupkowy” będzie zawsze kosztowniejszy – jego transport wymaga wcześniejszego skraplania kriogenicznego, odpowiednio schładzanych pojemników i transportu przez ocean. Tu też potrzebny realizm, tym razem ekonomiczny i ekologiczny. Na dodatek energia pochodząca z fotowoltaiki czy elektrowni wiatrowych może co najwyżej zaspokoić potrzeby sektora mieszkaniowego i usługowego. Pochłania on około 36 procent ogólnego zużycia energii. Większość energii zużywa przemysł, a tu procesy produkcji materialnego kodu cywilizacji wymagają wysokich temperatur i to w sposób ciągły. Nic nam nie zastąpi w najbliższych dekadach stali, cementu, nawozów czy tworzyw sztucznych. Tym samym energii z węglowodorów. Tu kandydatom polecam lektury książek kanadyjsko-czeskiego badacza związków energii i cywilizacji Vaclava Smila.
Po trzecie, kiedy rozpoczną poważną debatę nad głęboką reformą polskiego regresywnego systemu podatkowego? Wolą być strażnikami polskich małych misiów – nieinnowacyjnych, utrzymujących swoje bieda-biznesy za pomocą taniej pracy i niskich podatków? Wciąż im mało wsparcia od pracowników.
I wreszcie, czy zdają sobie sprawę, że kraj znalazł się niczym na krze lodowej – piętrzą się nowe konflikty lokalne i międzypaństwowe, ruszają po lepszą przyszłość masy ludzi zbędnych globalnego Południa, kalifornijscy doliniarze stworzyli narzędzia ogłupiania dzieci, i młodych, i starszych (starlinki, pociągi kosmiczne Elona Muska). Żadne „Patrioty” czy F-35 z całym dodatkowym abecadłem, niewiele poradzą na zmiany klimatu. Eksterminizm albo postkapitalizm? Taki jest dylemat, o którym milczysz, panie bracie kandydacie!
Ale pozostaje pytanie zasadnicze. Czy poważna debata nad tym, co robić tu i teraz jest możliwa w telemeledemokracji – tego produktu mediów, marketingu i fejsbukowego odmóżdżenia. Obywatel to teraz uczestnik jarmarcznego spektaklu klaskaniem mający obrzękłą prawicę. Organizują go infantylni politycy, których charakteryzuje „woluntarystyczna bezideowość”. Charakteryzuje całą tzw. klasę polityczną, od prawicy do parlamentarnej lewicy. W jej języku słowo kapitalizm i wyzysk już nie zagości. Jak stwierdza Jan Hartman, w tej sytuacji „potrzeby i kaprysy wyborców są wszystkim, a wartości i odpowiedzialność za państwo nie znaczą nic” (Polityka, nr 48). A ten wyborca to w istocie „zdziecinniały obywatel” bez tożsamości i bez poglądów, napełniony przez różne media emocjami. I dlatego jego „indywidualność” to tylko kolaż obiegowych, fejsbucowych opinii, stereotypów, kalkomanii ocen i schematów wdrożonych przez szkołę, ambonę, akademie, w tym również parlamenty i collegia tumana. Kreta rewolucji zastąpił kryzys planetarny, a polityków serio infantylni poczciwcy.