Kryptowaluty miały stać się alternatywa dla zwykłego pieniądza. Zdemokratyzować świat finansów, zapewnić niezależność od skorumpowanych instytucji bankowych i otworzyć drogę śmiałkom do bogactwa. Wszystko to okazuje się kłamstwem.
Jestem socjologiem, więc nie będę państwu tłumaczyć technologii, na której oparte są wirtualne cyfrowe waluty. Zajmę się ich znaczeniem w kulturze. Czym są dzisiaj kryptowaluty? Mandat systemu opartego na ogromnych nierównościach musi w sobie zawierać obietnicę awansu. Kiedyś taką obietnicą były wyprawy wojenne, krucjaty, zagraniczne odkrycia, czy kolonizacja nieznanych lądów. W ten sposób część populacji (szczególnie ta kipiąca testosteronem) znajdowała ujście swoim ambicjom i energii. Dzisiaj pacyfikowanie nastrojów społecznych musi opierać się na innych sposobach.
W systemie kapitalistycznym obietnica awansu i sukcesu zawiera się w obietnicy szczęśliwego losu albo ciężkiej pracy. Mit od pucybuta do milionera na naszych oczach się wyczerpuje. Już niewielu wierzy w to, że ciężką pracą można coś w życiu zdobyć. Nierówności majątkowe rosną dramatycznie. Ceny mieszkań oderwały się od zarobków i możliwości młodych ludzi. To nie tylko specyfika Polski, ale całego zachodu, gdzie kapitalizm przechodzi poważny kryzys. Mit merytokracji grzebią ostatecznie miliarderzy, którzy na co dzień swoimi ruchami udowadniają, że nie są specjalnie mądrzy, tylko mają ogromne ego, polityczne koneksje i mnóstwo bezwzględności w sobie.
Kapitalizm szczęścia
W takich sytuacjach pozostaje zwykłym szarakom mit drugi, czyli łut szczęścia: cudowna inwestycja, która przyniesie ogromne zyski. Nic dziwnego, że to w kolebce europejskiego kapitalizmu Holandii już w wieku XV loterie zdobyły ogromną popularność i rozszerzyły się na całą Europę. Również w Holandii mogliśmy oglądać pierwszą bańkę inwestycyjną w postaci tak zwanej tulipomanii. Holendrzy zainwestowali ogromne środki w pojedyncze cebulki tulipanów, które w pierwszej połowie wieku XVII potrafiły kosztować nawet tyle, co dom. Tulipomania zakończyła się oczywiście spektakularnym krachem i bankructwem wielu. Podobne zachowania banków inwestycyjnych od tego czasu zdarzają się nam regularnie, wywołując często poważne kryzysy. Od kilku lat mogliśmy obserwować rosnącą bańkę na rynku kryptowalut, które w naszej kulturze zaczęły odgrywać te sama role co cebulki tulipanów w Holandii w wieku XVII.
Nie znam się specjalnie na programowaniu i technologiach komputerowych, ale kryptowaluty zawsze budziły u mnie czerwoną lampkę. Niemal od początku stała za nimi wielka emocja. Emocja zostania bardzo bogatym w bardzo krótkim czasie bez wielkiego wysiłku. Dla mnie zawsze to sygnalizuje, że coś może być nie tak. Gdy internet został w zeszłym roku zalany materiałami inwestorów o tym, że kupno mieszkania to najbezpieczniejsza inwestycja na której zawsze można zarobić, wiedziałem że koniec boomu na nieruchomości jest bliski. Oznaczało to, że na to pochyłe drzewo rynku wskoczyło już mnóstwo kóz. Jeśli to taki świetny biznes to dlaczego opowiadać o nim wszystkim dookoła?
Rzeczywiście podwyżki stóp procentowych doprowadziły dzisiaj do zatrzymania najbardziej lukratywnej spekulacji mieszkaniami, a spekulanci którzy kupili mieszkania na górce, mają dzisiaj spory problem z upłynnieniem swoich złotych inwestycji. Podobnie myślałem, że będzie z bitcoinem i innymi kryptowalutami. Przedstawiane jak zwykle jako inwestycja bez ryzyka, rzeczywiście bitcoin początkowo dawał ogromne zyski. Bitcoin startował z pułapu tysiąca dolarów za sztukę w 2015 roku by z początkiem pandemii wystrzelić do ponad dwustu tysięcy! Na wiosnę tego roku zaczął się spadek i bitcoin od tego czasu stracił połowę wartości i kosztuje ponad 70 tysięcy za sztukę. Inne kryptowaluty poniosły jeszcze większe straty.
Kowboje apokalipsy
Tydzień temu zaś upadła giełda kryptowalut wraz ze środkami około miliona osób, które straciły miliardy dolarów. Szefem giełdy był 30-letni Sam Bankman-Fried, który żeby się uwiarygodnić w oczach zwykłych ludzi, zawsze wyglądał jakby właśnie wyszedł z pralki. Warta podobno fortunę giełdą zatrudniała ledwie kilkanaście osób, a on całością zawiadywał z wielkiego apartamentu na Bahamach. Firma powstała ledwie 3 lata wcześniej i udało się jej wskoczyć na kryptowalutą gorączkę. Okazało się, że Bankman inwestował środki swoich klientów w ryzykowne inwestycje, a część być może najzwyczajniej ukradł. Brak państwowych regulacji, które miały być zaletą kryptowalut, przyczyniły się do tragedii dziesiątek tysięcy drobnych ciułaczy.
I tak to się kręci
Te same dziury w regulacjach umożliwiły kryzys finansowy w 2008 roku, gdy banki inwestycyjne wydawał kasę swoich klientów, żeby kupować niebezpieczne produkty finansowe, a nawet grać przeciwko nim na rynkach. Niepomni jednak tego doświadczenia i żądni szybkich zysków Amerykanie ładowali kasę w startup Sama Bankamana, którego majątek Bloomberg do października tego roku wyceniał na ponad 15 miliardów dolarów! Media biznesowe oczywiście go uwielbiały. Magazyn Fortune dał go na okładkę z podpisem „Nowy Warren Buffet”. Forbes pisał o nim na okładce, że tylko Mark Zuckerberg właściciel Facebooka był bogatszy w jego wieku. Jego sława trwała krótko. Cała jego fortuna wyparowała w jeden listopadowy dzień, gdy okazało się, że giełda jest niewypłacalna. Tyle są warte majątki zbudowane na kryptowalutach.
Przeciwko kryptowalutom można wyciągnąć znacznie więcej argumentów. Kryptowaluty dzięki swojej anonimowości umożliwiają pranie brudnych pieniędzy, handel narkotykami i bronią, a Rosji omijanie sankcji gospodarczych. Oprócz braku regulacji świat kryptowalut ma jeszcze większe grzechy na sumieniu. Największym być może jest fakt, że produkcja i obrót cyfrową walutą wiąże się z ogromnymi kosztami środowiskowymi. Technologia jest tak pomyślana, że na wytworzenie każdego kolejnego bitcoina potrzeba coraz więcej energii. Ogromne serwy potrzebne do obliczeń emitują między dwadzieścia a czterdzieści milionów ton dwutlenku węgla rocznie, czyli tyle ile Sri Lanka albo Nowa Zelandia.
Bitcoin również nie doprowadził oczywiście do demokratyzacji świata finansowo. Zaledwie 1 procent użytkowników posiada 27 procent wszystkich bitcoinów w obrocie. 10 procent kopaczy bitcoina odpowiada za 90 procent nowych bitcoinów. Dane są zbliżone do warunków panujących w amerykańskiej oligarchii, gdzie również 1 procent posiada 30 procent amerykańskiego majątku. Oznacza to, że garstka najbogatszych posiada i kontroluje całą produkcję.
Dzisiaj nie widać specjalnie żadnego powodu, dla którego kryptowaluty powinny być dalej nieuregulowane. Ich właściciele powinni płacić wysokie podatki od zysków, obrót powinien być regulowany, a wczasach katastrofy klimatycznej produkcja nowej cyfrowej waluty powinna być oparta jedynie na źródłach odnawialnych. Być może jednak żadne państwowe regulacje nie będą potrzebne. Wiele wskazuje na to, że spekulanci wykończą się sami, tak jak to wielokrotnie w historii już bywało. Szkoda tylko, że takim ludzkim i środowiskowym kosztem.