1 października bieżącego roku w Niemczech weszło w życie prawo, które zrównuje związki homoseksualne ze związkami heteroseksualnymi.
Ustawa przewiduje, że pary homoseksualne będą mogły zawierać małżeństwa i adoptować dzieci. Tego samego dnia minęła 28. rocznica legalizacji związków partnerskich gejów i lesbijek w Danii. Dzisiaj związki partnerskie osób nieheteroseksualnych są w Europie standardem, a coraz więcej krajów wprowadza też małżeństwa osób tej samej płci.
Niestety w Polsce ta kwestia praktycznie nie istnieje w debacie publicznej. Za rządów PO-PSL ten temat co pewien czas powracał, a partia Donalda Tuska za wszelką cenę chciała dowieść, że popiera związki partnerskie dla wszystkich, ale… jakoś jej to nie wychodziło. Dzisiaj nie podlega dyskusji, że rząd Beaty Szydło nie zamierza nawet rozważać jakichkolwiek ustaw dotyczących praw LGBT.
Niechęć do wprowadzenia związków partnerskich jest kompletnie niezrozumiały. Dla posłów prawicowych małżeństwo na mocy definicji jest relacją kobiety i mężczyzny. To dyskryminująca definicja, ale została ona przeforsowana nawet w Konstytucji. Czemu jednak PiS, PSL, a częściowo też PO ma problem ze związkami partnerskimi dla wszystkich?
Uprzywilejowanie małżeństw czy związków partnerskich osób heteroseksualnych jest całkowicie absurdalne. Trudno pojąć, jaka jest różnica między dwiema kochającymi się lesbijkami albo gejami od pary składającej się z mężczyzny i kobiety. Równie dobrze można byłoby uznać, że jest deficyt emocjonalny u szczupłych mężczyzn albo u wysokich kobiet. To całkowicie irracjonalna forma dyskryminacji, która nie powinna mieć miejsca. Przy okazji prawicowi komentarzy używają dziwnego argumentu, zgodnie z którym przyznanie praw osobom homoseksualnym będzie ciosem w małżeństwo heteroseksualne. Czyżby tradycyjne małżeństwa zaczęły się sypać, widząc wokół siebie szczęśliwych gejów w obrączkach albo lesbijki żyjące w związku partnerskim? Czy naprawdę dyskryminacja homoseksualistów jest warunkiem szczęścia osób heteroseksualnych? Jednocześnie może dziwić tak ortodoksyjne podejście prawicy do instytucjonalizacji związków nieheteroseksualnych. Wszak legalizacja związków daje szansę na wzrost ich stabilności. Jeśli więc zdaniem księdza Oko i jego PiS-owskich przyjaciół związki gejowskie są mało stabilne, to prawicowa władza ma okazję zrobić coś, aby stały się stabilniejsze.
Niechęć prawicy do przyznania parom homoseksualnym tych samych praw, co parom heteroseksualnym, to utrudnianie życia części społeczeństwa w imię absurdalnych, niczym niepodpartych fobii. Skądinąd niechęć do legalizacji związków partnerskich utrudnia życie nie tylko gejom i lesbijkom, ale też rosnącej liczbie osób heteroseksualnych, które żyją w parach, a nie odnajdują się w formule małżeństwa.
Wydaje się, że ta irracjonalna niechęć to próba odwrócenia uwagi od upadku tradycyjnej rodziny. Dzisiaj mało kto stosuje się do społecznych nauk Kościoła, większość Polaków i Polek korzysta ze środków antykoncepcyjnych, rozpoczyna życie seksualne wiele lat przed ślubem, ma co najmniej kilku partnerów seksualnych w ciągu życia. Na dodatek w skali kilkunastu lat znacznie spadła liczba małżeństw, wzrosła liczba rozwodów, skokowo zwiększyła się liczba dzieci rodzących się poza małżeństwami. Wzrosły też aspiracje kobiet, które odrzucają patriarchalny podział ról płciowych w rodzinie. Innymi słowy, tradycyjny model rodziny się sypie. Obecna władza nie jest w stanie zatrzymać tych procesów, ale niestety może utrudnić wielu ludziom życie.