6 listopada 2024

loader

Lament prawaków

Najtwardsi zwolennicy PiSu i Konfederacji, a także inne środowiska prawicowe stale trąbią na alarm, ostrzegając nas przed niechybnym „upadkiem” społeczeństwa. Niezależnie od tego, czy chodzi o „zagrożenia” płynące ze słynnych liberalnych wartości, rzekomy kryzys męskości, czy demograficzne katastrofy, konserwatywne kręgi wiecznie wieszczą nam koniec cywilizacji, jaką znamy. Ale co tak naprawdę napędza tę obsesję na punkcie „upadku”? Czy to faktyczne zagrożenia, czy może tylko strach przed przyszłością będącą poza ich kontrolą?

Panika nad „upadkiem” społeczeństwa, czy też upadkiem zachodu jak to zwą, często przypomina lamentowanie starca nad dawnymi, „lepszymi” czasami. Nie ma miesiąca, aby prawackie media i politycy nie przypominali nam, że oto stoimy nad przepaścią, a nasza ukochana ojczyzna chyli się ku upadkowi, bo młodzież przestała chodzić do kościoła, bo kobiety mają czelność żądać równych praw, a uchodźcy zagrażają czystości i bezpieczeństwu narodu.

Przyjrzyjmy się bliżej temu lamentowi. Przede wszystkim, prawica uwielbia odwoływać się do idei, że społeczeństwo pogrąża się w coraz większym lewackim/liberalnym kryzysie. W ich oczach stajemy się coraz bardziej miękcy, odchodzimy od twardych, tradycyjnych wartości, które rzekomo ukształtowały naszą cywilizację. Ich lament odnosi się do upadku moralności, rozkład tradycyjnej rodziny i triumf „lewackiej ideologii” nad „prawdziwą” POLSKĄ tożsamością narodową. Gdyby te ich płacze miały jakąkolwiek moc sprawczą, to pewnie już dawno wrócilibyśmy do czasów, kiedy równość była obelgą, a prawa człowieka – bzdurnym wymysłem salonowych inteligentów.

Jednak to, co prawica nazywa upadkiem wartości, to nic innego jak naturalny postęp społeczny, wynikający z dążenia do większej wolności, równości i sprawiedliwości. Gdy konserwatyści lamentują nad „kryzysem męskości”, tak naprawdę obawiają się utraty dominacji tradycyjnych wzorców patriarchalnych, w których mężczyzna odgrywa rolę głowy rodziny, a kobieta – uległej opiekunki domu i dzieci. Każda zmiana społeczna, która podważa te role, jest dla nich równoznaczna z upadkiem moralności i porządku.

Feministki? LGBTQ+? Toż to spisek mający na celu zniszczenie POLSKICH wartości!”

Przykładem tego strachu jest nieustanna krytyka ruchów feministycznych i LGBTQ+. Gdy widzą, że kobiety walczą o swoje prawa, a osoby LGBT+ domagają się równego traktowania, wietrzą w tym spisek mający na celu zniszczenie „tradycyjnych wartości”. Zapominają przy tym, że te „tradycyjne wartości” często były usprawiedliwieniem dla opresji, dyskryminacji i wykluczenia.

Nie można pominąć prawicowej paranoi demograficznej, tego wiecznego biadolenia, że naród wymiera, bo młodzież zamiast rodzić dzieci, śmie żyć własnym życiem. Swoją drogą to problem znacznie głębszy, bo nie tyczy się tylko przemiany społecznej, ale i leży dużo głębiej w braku stabilnych miejsc pracy, kryzysie mieszkaniowym i ogólnym poczuciu braku perspektyw, a tego nie rozwiążą konserwatywne plasterkitakie jak np. nieudany program demograficzny/udany program socjalny 500+.

A do tego dochodzi rzekome tsunami uchodźców, którzy według prawicowych proroków, nie tylko „zabiorą nam nasze kobiety”, ale jeszcze bezczelnie zajmą nasze miejsca pracy. To właśnie strach przed utratą tej cudownej homogeniczności, gdzie każdy, kto nie pasuje do obrazka, jest traktowany jak wróg. Prawicowcy chcieliby nas przekonać, że jeśli natychmiast nie zaczniemy masowo produkować nowych obywateli i kopać rowów na granicach, Polska zginie w płomieniach chaosu. W rzeczywistości jednak te demograficzne zmiany to po prostu naturalna kolej rzeczy – a imigranci, zamiast być wrogami, mogą wnieść do naszego kraju nowe życie, kulturę i zastrzyk gospodarczej energii, której desperacko potrzebujemy.

Prawicowa panika nad „upadkiem” społeczeństwa to ostatni akt desperacji ludzi, którzy widzą, jak świat wymyka im się z rąk.

Prawicowa panika nad „upadkiem” społeczeństwa jest więc niczym więcej niż desperacką próbą zachowania starego porządku w świecie, który nieubłaganie zmierza ku przyszłości. W tej narracji, każdy, kto odważa się myśleć inaczej, każdy, kto podważa ustalone normy, jest wrogiem. Jednak to właśnie te zmiany, te „zagrożenia” są oznaką postępu, a nie upadku. To, co dla konserwatystów jest „upadkiem”, jest w rzeczywistości drogą do bardziej sprawiedliwego i równego społeczeństwa, w którym miejsce mają wszyscy, a nie tylko wybrani prawacy.

Nie możemy zapominać, że ten wieczny lęk przed „upadkiem” społeczeństwa ma swoje korzenie zakopane głęboko w naszej historii. Weźmy choćby czasy, gdy na polskich ziemiach pojawiały się oświeceniowe reformy, jak choćby Konstytucja 3 maja. Miała unowocześnić kraj, ale od razu podniosły się głosy, że to koniec świata, że moralność się sypie, wiara kruszeje, a społeczeństwo zmierza prosto w przepaść. Konserwatywne kręgi, wespół z Kościołem i szlachtą, biły na alarm, że te reformy osłabią tradycyjne wartości, wprowadzą chaos i zagrożą ich pozycji.

A przypomnijmy sobie lata międzywojenne – wtedy też konserwatyści straszyli, że nowe ruchy polityczne i społeczne wywrócą wszystko do góry nogami, że będzie chaos, anarchia i ogólny zgon cywilizacji. I co? Historia jasno pokazała, że zmiany były nieuniknione, że ten ich strach przed nowością nie zatrzymał postępu, a jedynie opóźnił to, co nieuchronne. Zmiany przyszły i przyniosły ze sobą rozwój, mimo że konserwatywne kręgi walczyły z nimi do samego końca.

A przykład współczesny? Widzimy to na przykładzie obecnych ruchów społecznych – od Marszów Równości, które próbują wyrwać Polskę z homofobicznego zacofania, po próby cenzurowania sztuki i kultury przez Ministerstwo Kultury za rządów PiS, które do niedawna faworyzowało tylko te projekty, które pasowały do ich konserwatywnej agendy. Wszystko to było próbą zatrzymania zmian, które już i tak dzieją się na naszych oczach.

Ale nie tylko historia uczy nas, że prawicowa panika nad upadkiem jest nieuzasadniona. Współczesne teorie społeczne również pokazują, że rozwój i zmiany są naturalną częścią funkcjonowania każdego społeczeństwa. Max Weber, jeden z ojców współczesnej socjologii, tłumaczył, że rozwój społeczeństw nie jest liniowy, ale raczej pełen napięć i sprzeczności. Weber wprowadził pojęcie „racjonalizacji”, czyli procesu, w którym tradycyjne sposoby myślenia i działania są stopniowo zastępowane przez racjonalne i naukowe podejście do rzeczywistości. Z tej perspektywy, to, co konserwatyści nazywają „upadkiem”, jest po prostu naturalnym procesem, w którym społeczeństwo dostosowuje się do nowych wyzwań i realiów.

Friedrich Engels w swojej pracy „Rozwój socjalizmu od utopii do nauki” zwracał uwagę na to, że rozwój społeczny napędzany jest przez zmiany w bazie ekonomicznej, które wymuszają przekształcenia w nadbudowie, czyli w systemach prawnych, politycznych i ideologicznych. Engels pisał, że „produkcja środków do podtrzymywania ludzkiego życia i wymiana wyprodukowanych rzeczy jest podstawą wszelkiej struktury społecznej”. To oznacza, że to nie jakieś mistyczne siły, ale konkretne zmiany gospodarcze prowadzą do przekształceń społecznych, które prawica często odbiera jako „upadek społeczeństwa”.

Socjologowie od dawna trąbią o „modernizacji”, czyli o przeskoku od tradycyjnych, zacofanych społeczeństw do nowoczesnych, opartych na wiedzy i technologiach. Proces ten, jak to z ewolucją bywa, nie jest ani prosty, ani bezbolesny – czasem boli, jak cholera. Ale koniec końców, to właśnie dzięki niemu rośnie dobrobyt, równość i szanse na to, by człowiek mógł wreszcie sam o sobie decydować, zamiast być niewolnikiem starych schematów. To, co konserwatywni panikarze widzą jako zagrożenie, należy postrzegać jako szansę na lepszą przyszłość.

Prawicowe jęki o „dawnych, moralnie czystych czasach” to nic innego jak sentymentalne bzdury, które karmią się wyidealizowaną przeszłością, jaka nigdy nie istniała. W ich wyobraźni przedwojenna Polska była niczym kryształ – nieskalana, z porządkiem społecznym wyciosanym w skale. Ale rzeczywistość? Cóż, te ich święte „wartości” były zazwyczaj tylko narzędziem do tłamszenia wolności i trzymania ludzi w ryzach, hamując rozwój społeczeństwa i jednostek.

Upadek społeczeństwa, o którym tak chętnie krzyczą, to w rzeczywistości proces odchodzenia od tych duszących struktur władzy, które przez wieki trzymały wszystkich w ryzach. Dlatego lewica musi nie tylko bronić postępu, ale też demaskować te fałszywe narracje o upadku. Społeczeństwo nie zmierza ku przepaści – ono ewoluuje, dostosowuje się do nowych wyzwań, szuka nowych form wyrazu. Zamiast bać się tej ewolucji, powinniśmy ją wspierać, budując świat, w którym każdy ma równe szanse na rozwój.

Ostatecznie, cały ten lęk przed „upadkiem” społeczeństwa to nic więcej niż konserwatywna panika przed utratą władzy i kontroli. Zmiany społeczne są jak rzeka – nie do zatrzymania, a próby ich powstrzymania prowadzą tylko do frustracji i konfliktów. Zamiast kurczowo trzymać się przeszłości, jak dziecko ulubionej zabawki, powinniśmy otworzyć się na przyszłość i razem budować społeczeństwo, które nie boi się zmian, ale widzi w nich szansę na lepsze jutro. Bo świat nie stoi w miejscu – płynie naprzód, z nimi czy bez nich. Historia już wielokrotnie pokazała, że wszelkie zmiany, które dziś przerażają konserwatystów, są nieuchronne i w końcu prowadzą do postępu, niezależnie od tego, ile razy będą na to marudzić.

Julian Mordarski

Redaktor Trybuny. Absolwent Polityki Społecznej na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie studiuje Dziennikarstwo i Medioznawstwo na WDiB UW. Od 3 lat związany z lewicowymi mediami, aktywnie angażujący się w tematy społeczne i polityczne. Hobbystycznie pasjonuje się piłką nożną, śledząc zarówno rozgrywki krajowe, jak i międzynarodowe.

Poprzedni

Red is bad is bad

Następny

Leverkusen zawalczyło do ostatniego gonga