Czy znów zapłoną stosy książek? Trwa w naszym kraju wojna domowa o symbole, przedstawienia, książki, analizy i wystawy. O ludzi-bohaterów, wzory osobowe, wybory indywidualne i zbiorowe; słuszne, mniej słuszne i otwarcie potępione. Wszystko w zero-jedynkowym kolorze sepii.
Dobrze jestem przygotowany – zresztą jak bibliotekarz, polonista i dziennikarz z Krakowa Jan Bińczycki, tropiący krakowskie absurdy dekomunizacyjno-inkwizytorsko-groteskowe (niekiedy), a na pewno świadczące o daleko zaawansowanej tzw. „pomroczności jasnej” autorów wielu tych działań – na przyjęcie tego konfliktu. Przeszłość, zapatrywania i poglądy pozwoliły mi zgromadzić pokaźny zapas wywrotowych lektur, dzieł „niebłagonadiożnych”, kolekcję filmów i płyt, które przestały być (lub w najbliższej przyszłości mogą być za takie uznane) politycznie i moralnie poprawne.
Duchowa nędza naszych czasów
stała się nie do zniesienia.
Zygmunt Bauman
Gorzej jednak z tym, co pozostało jeszcze w przestrzeni publicznej – nazwami ulic, patronami szkół, pomnikami, tablicami pamiątkowymi, obeliskami itd. A w tej dziedzinie dwie największe partie – ta zwycięska w ostatnich wyborach i wielcy przegrani – solidarnie majstrują od wielu lat, prześcigając się w małostkowości, głupocie i farsie. Często z żałosnym skutkiem i stratą dla narodowej, humanistycznej, uniwersalnej pamięci. Dekomunizacja przestrzeni publicznej sięga tradycją początków samorządności w III RP. Aberracja tej permanentnie powracającej do debaty publicznej operacji wydała już kilka śmiesznych, infantylnych w swym wyrazie – by nie powiedzieć; głupich, idiotycznych oraz wystawiających autorom i promotorom tych działań „żółte papiery” – chimer. Oto szkołę podstawową na krakowskim Zwierzyńcu przemianowano z Jurija Gagarina na księcia Poniatowskiego, ale zapomniano ukryć stojący na podwórku monument przedstawiający rakietę. Uczniowie wiec mogą domniemać, iż w Księstwie Warszawskim realizowany był program podboju kosmosu. Czasami dochodzi do profanacji ocierającej się o „obrazę uczuć religijnych” (na które w tym wypadku nikt nie zwraca uwagi). Jak pisze w liście do krakowskiego wydania GazWyb-u wspomniany Jan Bińczycki „…… Mniej zabawne jest to, że do profanacji pamięci o zabitych przez policję uczestnikach strajku szewców z 1936 r. użyto krzyża. Zasłonięto nim poświęcony poległym obelisk, na zwieńczeniu znalazł się napis: >Ofiarom komunistycznej prowokacji<. Bo przecież walki o własne prawa nie można podjąć z powodu innego niż komunistyczne podszepty”. […]
Nie warto roztrząsać, kim był św. Ekspedyt (to tajemnicza postać z czasów wczesnego chrześcijaństwa), co to za asocjacja kryjąca się pod dumną oraz wzniosłą (a napawającą nie tyle lękiem co szacunkiem) nazwą Legion św. Ekspedyta i prowadzić tego typu dywagacje. Wystarczy iść za głosem Dobrego Wojaka Szwejka i Jarosława Haszka, którzy takie stowarzyszenia „starszych strasznie zmęczonych życiem dam” czy fraucymeru baronowej von Botzenheim ukrywali pod wykwintnymi, nobliwymi, dystyngowanymi nazwami w rodzaju „Stowarzyszenie witania bohaterów” bądź „Sodalicja ku trzeźwości oficerów i żołnierzy”. De facto za tego typu asocjacjami kryje się pustka intelektualna, klerykalizm i religianctwo, śmieszność granicząca z perwersją. Choć w polskich, dzisiejszych warunkach są to mimo tych uwag organizacje wpływowe, ustosunkowane (w środowiskach kościelnych, co w III RP wiele znaczy), znaczące.
Z kręgów Legionu skierowano na ręce Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego list otwarty w materii przeprowadzenia dekomunizacji i lustracji w bibliotekach. Stwierdza się tam m.in., że „…Personel bibliotek, który powinien być oświeconą elitą, a w trudnych chwilach, aktywnym motorem działań uświadamiających społeczeństwo, choćby poprzez wdrażanie właściwej, jak najbardziej uaktualnionej patriotyczno-historyczno-politycznej literatury opartej na obiektywnej prawdzie oraz filozofii opartej o naszą cywilizację łacińską„.
Zdaniem Autorów listu w bibliotekach pracują osoby „…zmanipulowane ideologicznie, o bardzo ograniczonym umyśle, bierne”, którym „brakuje wartościowej patriotyczno-historyczno-politycznej, opartej na prawdzie, literatury”. Intensyfikacja szkoleń ideologicznych – a przede wszystkim dekomunizacja i lustracja personelu bibliotek – winna poprawić tę niedobrą (zdaniem Autorów listu) sytuację.
Nie warto przypominać polecaną w liście jako podstawę wychowania „w duchu patriotyczno-historyczno-politycznym” literaturę – jako obowiązkową i winną eksponowania na półkach bibliotecznych – gdyż są to pozycje autorów delikatnie mówiąc niszowych, w swych produkcjach prezentujących wartości ksenofobiczne, nacjonalistyczne, antysemickie, rusofobiczne i kontrreformacyjno-fundamentalistyczne (w przedmiocie wiary religijnej). Jan Bińczycki informuje o tym – w ironiczny sposób, cytując fragment owego listu: „…Ten ambitny projekt objąć ma nie tylko biblioteki, ale i urzędy”. Powinien być wymóg czytania prasy katolickiej, patriotycznej, historycznie słusznej, przez szczeble dyrektorskie i kierownicze, tak jak kiedyś na półkach dyrektorów stały dzieła Marksa, Engelsa i Lenina. Na koniec znów pojawia się nuta szyderstwa z rządzących: „…Nie wystarczy pokazywać się w Radiu Maryja i bić pianę, co każda dojarka ze wsi słyszy i często sygnalizuje na antenie”.
I tu już śmieszność się kończy, zwłaszcza, gdy postulaty usunięcia konkretnych pozycji literatury światowej (i polskiej), naukowej, popularno-naukowej z bibliotek i zbiorów są już materialne, namacalne: to nie tylko Marks, Engels czy Lenin, ich późniejsi hagiografowie i interpretatorzy różnych odcieni marksizmu. Nie – tu chodzi już np. o Hegla, Feuerbacha, cała krytykę religii wywiedzioną z teologii protestanckiej (a także dysydentów katolickich), literaturę piękną i polityczną niemieszczącą się w kanonie katolickiego purytanizmu itp. Tego typu korespondencja regularnie spływa na konta najróżniejszych organizacji. Wypada się bać, że kiedyś trafi do odbiorców, którzy takim postulatom ochoczo przyklasną. Co widać, słychać i czuć w klimacie polskiego dyskursu publicznego i politycznych decyzji. Jan Bińczycki stwierdza słusznie w swym tekście, że „…niemal wszystkie przejawy prawicowego szaleństwa, które dziś zatruwają główny nurt życia publicznego, jeszcze parę lat temu były wykwitem niszowej myśli różnych politycznych kanap, pół-kanap, a często jeszcze mniejszych siedzisk”. I tu tkwi niebezpieczeństwo takich inicjatyw środowisk religianckich.
Nikt do tej pory nie wzywał do usuwania czy niszczenia niesłusznych książek. Ale… Jan Bińczycki podaje stosowny przykład przeczący takiemu stwierdzeniu: „…Z oferty biblioteki w stołecznym Ursusie zniknęły >Pornografia< Witolda Gombrowicza, książki Paolo Sorrentino, Michaliny Wisłockiej, Zbigniewa Lwa Starowicza. Wśród krakowskich bibliotekarek krążą informacje o celowym niszczeniu książek, nielubianych przez katolickich fundamentalistów, księży Adama Bonieckiego i Józefa Tischnera”. Atmosfera wyraźnie się zagęszcza. Trzeba dmuchać na zimne.
Zwłaszcza, że nawrót Średniowiecza w wielu elementach kultury i narracji jest obserwowany od dawna. A tradycje inkwizytorskie w gremiach katolickich religiantów nad Wisłą i Odrą, spokojnie mogących w wielu wypadkach podać rękę (w mentalności i argumentacji) afgańskim talibom, są jak widać niezwykle silne. Inkwizycja rzymska (a hiszpańska także) były związane ściśle z cenzurą prewencyjną, prohibicją idei oraz prześladowaniami fizycznymi tych, których uznano za heretyków, niedostatecznie ortodoksyjnych chrześcijan (o Żydach i wyznawcach innych religii nawet nie mówiąc). Czy więc po prawie 70 latach od ostatniego wydania (Pius XII, 1948, który zawierał 4156 pozycji zabronionych przez Kościół *) watykańskiego Indexu Librorum Prohibitorum wznowiona zostanie – tym razem w III RP, kraju UE, w formie prawa państwowego – tradycja zakazywania posiadania, czytania, rozpowszechniania książek i idei uznanych za niebłagonadiożnyje? […]
Wszystko ponoć już było, ale my ciągle uważamy, że czas cofnąć się nie może, gdyż przekonani jesteśmy o nieodwracalność procesów społecznych oraz tzw. postępu, zdobyczy wolności i demokracji. Że techniczny postęp (dokonany w ostatnich latach w sposób lawinowy), rozwój nowoczesnych środków komunikacji interpersonalnej, a także traumatyczne doświadczenia z lat minionych i dawno minionych, pozwolą nam uniknąć tych przykrości i dramatów. […] Ale to klasyk europejskiej myśli – Georg W.F. Hegel – miał stwierdzić, iż „Historia uczy, że ludzkość niczego się nie nauczyła”. I miał ze wszech miar rację. Dotyczy to również jak widać – a może: przede wszystkim – Polski ostatnich dekad.
Więc aberracje legionistów od św. Ekspedyta mogą się – mimo ich dzisiejszej śmieszności oraz groteskowości – zmaterializować.
*Oto kilkanaście przykładów – dla przypomnienia – autorów którzy znaleźli się na owym Indeksie w czasie jego funkcjonowania w historii (rok 1948 to ostatnie wydanie Indeksu parafowane przez Piusa XII): Dante Alighieri, Honoriusz Balzac, Simone de Beauvoir, George Berkeley, Giovanni Boccaccio, Giordano Bruno, Giacomo Casanova, Daniel Defoe, Kartezujusz, Denis Diderot, Aleksander Dumas (ojciec), Aleksander Dumas (syn), Anatole France, Andrzej Frycz Modrzewski, Galileusz, Wiktor Hugo, Immanuel Kant, Johannes Kepler, Mikołaj Kopernik, Niccolò Machiavelli, Maurice Maeterlinck, Karol Marks, Adam Mickiewicz, Monteskiusz, Owidiusz, François Rabelais, Mikołaj Rej, Jean-Jacques Rousseau, markiz de Sade, George Sand, Jean-Paul Sartre, Baruch Spinoza, Stendhal, Wolter, Émil Zola, Benjamin Franklin.